Sony znika z E3. To zmiana, która dotknie wszystkich graczy
Nie ma ważniejszej imprezy w świecie gier niż E3. To tam ujawniane są największe, światowe hity - i to w ilości hurtowej. To tam urządza się obszerne "show", które minuta po minucie relacjonowały tysiące dziennikarzy i fanów. Wiele wskazuje na to, że wielkie E3 właśnie przeszło do historii.
E3, czyli Electronic Entertainment Expo, to największe growe targi świata. Pierwsze wystartowały jeszcze w 1995 roku - i od tego czasu trwają nieprzerwanie. Co roku w maju lub czerwcu giganci branży zjeżdżają do Los Angeles, aby pochwalić się swoimi nowościami. Można tam oczekiwać wszystkiego, ale najbardziej czeka się na dwie rzeczy - pierwsze pokazy znanych tylko z nazwy gier oraz zapowiedzi nieznanych dotąd tytułów.
E3, czyli to, co najważniejsze
Dobrze pamiętam targi E3 jeszcze z końca lat 90. Oczywiście nie jako uczestnik, ale mały smyk, który wertował rubryki z nowościami w Gamblerze, Resecie czy Secret Servisie. Modemowy internet już był w niektórych domach, tylko o obszernych relacjach z imprez można było zapomnieć. Wszystko, co najlepsze, znajdowało się w prasie - to było nasze okno na świat.
Przez lata E3 utrzymywało swoją rangę. A poza trzęsącymi branżą firmami i koncernami, pojawiały się tam też mniejsze firmy. Na przykład CD Projekt, który w 2004 roku próbował zainteresować świat pierwszą częścią "Wiedźmina". Dlatego każdego roku w magazynach, których wówczas było w Polsce sporo, czytało się kilka stron od szczęśliwca, który wyleciał za ocean i grał w to, co reszta zobaczy za rok, dwa, trzy.
Sytuacja krótko zmieniła się w latach 2007-2008. Ceny za stoisko wywindowano do takiego poziomu, że sprzedawcom odechciało się bawić. Efektem były dwie edycje E3 Media & Business Summit, zamknięte dla publiczności, a do tego przeniesione z dużego gmachu do hangaru na lotnisku. Pamiętam dobrze, że w mojej ówczesnej redakcji pism Play i Komputer Świat GRY nikt nie był z tego zadowolony i wieszczono, że to koniec imprezy. Na szczęście stało się inaczej. Po dwóch latach wszystko wóciło do normy.
Przegrana w 2018
2019 rok będzie pierwszym w historii, kiedy zabraknie Sony. Czy to naprawdę taka katastrofa? Cóż, Sony to PlayStation. A PlayStation 4 to najpopularniejsza konsola stacjonarna obecnej generacji, to masa fantastycznych, ekskluzywnych tytułów ("Spider-Man", "God of War", "Detroit: Become Human"), to PS VR, który ambitnie próbuje orać twarde poletko wirtualnej rzeczywistości.
Każde E3 składa się z kilku bloków. Jednego dnia rządzi pokaz Microsoftu, innego Ubisoftu czy Bethesdy, a innego Sony. I Sony zawsze przynosiło ze sobą wór nowości. W 2017 roku pozamiatali swoją konferencją, o której pisałem tak:
"Co prawda powtórzono wiele tytułów, które pokazywano na poprzednich targach, ale umocniono poczucie, że na PlayStation 4 dzieje się dużo. Wrażenie zrobił trailer "Spider-Mana", "Detroit: Become Human", "Knack 2", "Days Gone", "God of War", "Gran Turismo Sport" czy zapowiedź odświeżonych wersji kultowych dla fanów PlayStation "Shadow of the Colossus" oraz "Crash Bandicoot". Nie zabrakło też nowej odsłony flagowego "Uncharted" i dodatku do "Horizon".
Tak, to było mocne wejście. Ale zdecydowanie gorzej było w 2018. W tym roku to Microsoft zapewnił wszystkim opad szczęki, serwując podczas prezentacji największe hity. A apogeum nastąpiło na koniec, gdy po udawanym finale wjechał "Cyberpunk 2077". Jasne było, że Sony nie da rady tego wszystkiego przebić.
Oczywiście nie oznacza to, że Sony nie pokazało nic. Było trochę fajnych niespodzianek. Ale i tak miałem wrażenie, że japoński gigant mocno oddał pole gigantowi z Redmond. A na dokładkę nie miał swojego porządnego stoiska na niemieckim Gamescomie - drugiej najważniejszej imprezie growej na świecie. Jasne zaczęło być, że coś się zmienia. Wiadomość o odejściu Sony z E3 zmiany te przypieczętowało.
Każdy ma swoje E3
Historia nie zatacza koła, ale kręci się spirala. Wraca do podobnego punktu. Raz wszystko się centralizuje, grupuje w jedno miejsce. Potem rozpada na liczne, ważne ośrodki jak Polska po rozbiciu dzielnicowym. Teraz wszystko wskazuje na to, że świat traci centralną imprezę, a skupi się na kilku mniejszych - choć wciąż dużych.
Na graczy co roku czeka przecież niemiecki Gamescom, gdzie jest praktycznie wszystko, widownia idzie w setki tysięcy, ale brakuje bardzo dużych zapowiedzi. Jest Paris Games Week, a nim bardzo obecny Ubisoft. Jest Tokyo Game Show, gdzie z kolei mocno wystawia się PlayStation. Jest brytyjskie EGX, jest Twitchcon z przewagą celebrytów świata streamingu i esportu. Jest Blizzcon, oczko w głowie Blizzarda, święto społeczności ich gier - choć w 2018 pojawiło się też gościnnie na parę minut "Destiny 2" (mocno wybuczane). Aha, Xbox też ma swoją imprezą - w tym roku było to X018.
Jest i polskie PGA, impreza ważna nie tylko lokalnie, ale też dla developerów z Europy środkowej i wschodniej. Za to twórcy gier z całego świat przyjeżdżają w marcu na PAX East, imprezę, gdzie pierwsze skrzypce grają średnie i małe firmy, a nie wielkie koncerny.
Co się teraz zmieni? Ja jestem pewien jednego - pozycja E3 spadnie, a umocni się w przypadku całej reszty. Już zresztą od paru lat widać, że ważne zapowiedzi, którymi świat gier żyje przez kilka dni, padają nie tylko w Los Angeles. Nie będzie już więcej całorocznego czekania na centralne obchody, będą co kilka miesięcy imprezy, w których przewodnią rolę odegra jedna firma. Zresztą w zakulisowych rozmowach często słyszę, że jeśli "A" ma dużą powierzchnię na jakimś evencie, to "B" nie pojawia się wcale albo tylko symbolicznie.
A co to zmieni dla samego gracza? Podążając za logiką konkurencyjności, brak "przeciwników" w trakcie jednej "bitwy" może dać taki efekt, że i firmy będą starały się o jeden poziom mniej. Dwie ostatnie odsłony E3 wyglądały faktycznie na wojnę Sony z Microsoftem, z wynikiem 1:1. Ale kulisy tych starć to często miesiące przygotowywania "buildów", specjalny wersji gier tylko na ten pokaz. Czas, który można by poświęcić na ich właściwą produkcję, szedł w walkę z czasem, aby dostarczyć do LA wypolerowaną, dopieszczoną wersję - i najlepiej nie tylko w formie wideo, ale też grywalną dla mediów.
Nastawienie się na to, że większość nowości rezerwuje się na jedną imprezę, może okazać się zdecydowanie bardziej zdrowe. A nam i tak nie zabraknie newsów i zapowiedzi, które zapełnią nam prywatną listę: "Na to czekam w kolejnym roku".