Gamescom - największe europejskiej targi gier? Tak, ale to coś więcej
Setki wystawców, od bogatego Zachodu po drobne firmy ze Wschodu. Tysiące dziennikarzy, setki tysięcy graczy. To nie lokalna impreza. To prawdziwy Woodstock dla fanów gamingu. Dla jednych oznacza robieni e-biznesu, dla innych oglądanie hitów grubo przed premierą.
Chyba nie ma drugiej takiej branży, w której tak istotny jest przedsmak. W świecie kina zwiastuny wypuszczane są w internecie, nie ma potrzeby robić specjalnej imprezy, gdzie zdradzi się po 10 minut z nadchodzących bestsellerów. Co innego z grami.
Dla fana pół godziny maratonu po boiskach niewydanej jeszcze "FIFY", nowych polach walki "Battlefielda V" czy zdewastowanych przedmieściach w polskim "Dying Light 2", to jak gwiazdka w sierpniu. Kilka dni wrażeń, o której będzie się opowiadało z wypiekami znajomym w szkole. Albo z dumą opisywało w internetowych rozmowach. To emocje jak nieoczekiwana podwózka w Ferrari.
Czemu Niemcy?
Jeśli chce się w tym uczestniczyć, nie ma innego wyboru niż Kolonia i Gamescom. To targi największe i najlepsze dla zwykłego fana, który ma czas łazić całymi dniami po halach w poszukiwaniu cudów. Owszem, mamy swoje targi w Polsce. Możemy poszczycić się olbrzymim, nastawionym pod graczy Poznań Game Arena, gromadzącymi mnóstwo twórców z Europy Środkowo-Wschodniej. Przez kilka lat organizowano także świetne Warsaw Games Week (plotki mówią, że w 2018 zabraknie WGW), nowością jest też Good Game w hali Ptak Warsaw Expo.
Ale to, co wyróżnia niemieckie targi, to oczywiście budżet i skala. A te proporcjonalnie przekładają się na atrakcje. Gamescom w Kolonii to festiwal cudów, dziesiątki budek, w których czekają niewydane jeszcze projekty. To atrakcje goniące atrakcje, rozrzucane w tłum podkładki pod mysz i koszulki, koncerty, wszechobecna aura oglądania i zbierania.
Odpowiedź jest także stricte ekonomiczna – bo tu się opłaca. Kolonia to miasto ze świetnym zapleczem, które może pomieścić, jak chwalą się organizatorzy, ponad 900(!) wystawców. Ale to też kraj, w którym kultura gamingu zawsze stała mocno. Z Niemiec wywodzą się uwielbiane w Polsce serie "Gothic", "The Settlers" czy "Anno". Ja z kolei pamiętam, jak zawsze zazdrościłem zachodnim sąsiadom licznych i grubych jak cegła magazynów o grach. Nic więc dziwnego, że na targi "walą" drzwiami i oknami dzieciaki oraz młodzież, młodsza i starsza.
Prestiż
W Polsce od zawsze musieliśmy walczyć o atencję i szacunek dla gier – my, czyli gracze i dziennikarze. Chcieliśmy, by traktowano to zjawisko poważnie, by odklejono łatkę dziecięcej rozrywki albo bezsensownej przemocy. Po części się to udało. Ale wciąż od Zachodu różni nas skala.
Rodzime targi cieszą się zaangażowaniem polityków. Są to albo prezydenci miast, albo wiceministrowie, albo takie postaci, jak Janusz Korwin-Mikke, szukający wyborców przez założenie sobie gogli VR. Jednym ze szczytowych spotkań gier i polityki była… kolekcjonerska edycja "Wiedźmina 2", którą Donald Tusk wręczył Barackowi Obamie, podczas wizyty w Polsce w 2011 roku. Nie wypada nie wspomnieć o dotacjach GameINN od Jarosława Gowina dla branży gier, ale fundusze a "pokazywanie się" to nie to samo.
Co u Niemców? Na 9. edycję Gamescomu, czyli w 2017, w otwarciu uczestniczyła i przemawiała kanclerz Angela Merkel. Czyli absolutnie najważniejszy polityk w państwie, stojący daleko przed reprezentacyjnym tylko w RFN prezydentem. Czy to oznacza, że Merkel jest zapaloną graczką? Oczywiście, że nie. Ale nie ma to znaczenia. Nie musi nią być, same gesty są znacznie silniejsze. Bo pokazują jasno, że Niemcy, reprezentowane przez wybranego w wyborach kanclerza, chcą być globalną stolicą gamingu.
Tak naprawdę wystąpienie Merkel wydaje się tylko kwiatkiem do kożucha, bo o randze Gamescomu wie się od dawna. Są tylko dwie naprawdę liczące się imprezy gamingowe na świecie. Te, na których działa się biznesowo, ogłasza nowe tytuły czy pokazuje nowe fragmenty niewydanych gier. To E3 w USA i właśnie impreza w Kolonii. Co je różni?
Targi w Los Angeles są nastawione przede wszystkim na zaplecze twórców i dziennikarzy. Targi w Niemczech to w połowie prezent dla graczy, którzy hasają po kilku gigantycznych halach, zbierając wrażenia i dziesiątki upominków.
Dla mnie osobiście targi growe to jeden z momentów, gdy wyłania się esencja bycia graczem i zbudowanej wokół tego kultury. Tak jak dla miłośnika rocka będzie to taki czy inny, duży festiwal. To miejsce spotkań, wspólnego łażenia i przeżywania. To chęć zobaczenia wymarzonych gier na własne oczy – czasem na miesiąc przed premierą, czasem na rok. Coś, czego nie da się doznać, śledząc wyłącznie nowe trailery na YouTubie.