"Red Dead Redemption 2": bohater bije feministkę, a internet się cieszy
Nowy filmik z "Red Dead Redemption 2" cieszy się w sieci coraz większą popularnością. Nie pokazuje pięknych widoków czy efektownych kowbojskich pojedynków. Ludzie się cieszą, bo widzą, jak wirtualna feministka jest bita.
"Red Dead Redemption 2" to według ocen tegoroczny hit. I wiele wskazuje na to, że jedna z najlepszych gier całej obecnej generacji konsol - każdy, kto ma PlayStation 4 i Xboksa One, musi zagrać. "RDR2" rozgrywa się na dzikim zachodzie. To gra typu open-world. Dosłownie – z otwartym światem, w praktyce – jeździmy tam, gdzie nam się podoba. Nic nas nie krępuje, poza skrajem przygotowanego świata, ale to i tak wirtualny kawał świata. Najważniejsze misje fabularne zawsze mogą poczekać, aż do woli najeździmy się bocznymi duktami, lasami, powspinamy się skały. Albo posłuchamy, co mają do powiedzenia liczni mieszkańcy.
Ale nie wszyscy reagują na nich entuzjastycznie. W sieci znalazł się filmik z "Red Dead Redemption 2", na którym bita jest sufrażystka. Kobieta domagająca się praw wyborczych dla kobiet zdaniem gracza była "irytująca", więc sterowany przez niego bohater ją uderzył. Materiał na YouTube ma ponad 1,6 mln wyświetleń.
Nieco mniejszą popularnością - nieco ponad 700 tys. wyświetleń - cieszy się filmik, na którym wspomniana kobieta najpierw zostaje schwytana, a później porzucona na pożarcie przez aligatora.
"Red Dead Redemption 2" to gra Rockstar, więc… takich rzeczy należało się spodziewać. Każdy, kto grał w serię "GTA", pewnie nie jest tym zaskoczony. I ma sporo na wirtualnym sumieniu. Już w pierwszej części - jeszcze pikselowej, z widokiem z góry - można było rozjeżdżać członków Hare Kryszna.
Mówimy w końcu o serii, w której na porządku dziennym były wojny gangów czy napady na bank. To też gra dla dorosłych, więc brutalność nie mogła dziwić. Wszyscy (a na pewno zdecydowana większość) zdawała sobie sprawę, że to tylko wirtualny świat. Przemoc jest umowna, nikt nikomu prawdziwej krzywdy nie wyrządza. Dlaczego więc reakcje grających na "feministkę" są zwyczajnie niepokojące?
Wystarczy poczytać komentarze. Te zagraniczne: "13 tys. głosów 'nie lubię tego'? To komputery są teraz w kuchniach?". I te polskie, z Wykopu:
"hehe dosłownie pierwsza rzecz jaką zrobiłem po dotarciu do Saint Denis to złapanie feministki na lasso, przeciągniecie jej ulicami miasta, związanie i zostawienie jej przed aligatorem na bagnach. Rockstar bawi i uczy mój Artur uratował ich świat od feminazizmu".
Niewinna rozrywka, a tego typu wpisy to specyficzny humor? Krótka lektura komentarzy pokazuje, że dla wielu gra jest szansą na to, aby wylać swoją frustrację na istniejącą grupę osób o odmiennych poglądach. Żarty na temat praw kobiet (o ile założymy, że mogą w ogóle kogokolwiek bawić) brzmią jednak na forach dla graczy inaczej, kiedy wiemy, jak fani tej formy rozrywki traktują płeć przeciwną.
"Naucz się grać, masz 45 godzin na koncie i nadal ssiesz, chyba po prostu wszystkie dziewczyny są do niczego w grach wideo, głupia s...ko" - podobną wiązankę może usłyszeć każda kobieta w sieci. Kilka lat temu przez branżę przeszła afera GamerGate. Jak opisywał ją Paweł Kamiński, była to dyskusja o tym, "jakie powinny, a jakie nie powinny być gry wideo i kto powinien się nimi zajmować, a kto ma się trzymać z daleka". W skrócie: wielu uważało, że kobiety i gry to pojęcia się wykluczające.
Echa tamtych kłótni wybrzmiewają do dzisiaj. Wystarczy przypomnieć oburzenie na wieść o tym, że w "Battlefieldzie V" na wirtualnym froncie pojawią się kobiety. Nie da się ukryć, że w kłótniach biorą osoby o jasno określonych poglądach, które z feministkami - mówiąc delikatnie - się nie zgadzają. Każde poparcie dla mniejszości jest dla nich "poprawnością polityczną". Przerabiamy to też w Polsce, przy okazji serialu "Wiedźmin".
Nie uważam, że twórcy Rockstar stworzyli taką postać celowo, by dodać oliwy do ognia i sprowokować do takich zachowań. Chcąc jak najdokładniej odzwierciedlić dawne czasy, przez przypadek pokazali smutną prawdę o współczesności. W sieci nie brakuje osób, którzy cieszą się na widok skatowania wirtualnej "feministki".