"O nie, Ciri nie będzie biała", czyli popkulturowe męczenie buły
Co to były za dni! Najpierw część internautów toczyła do ostatniej krwi bój o etniczność Ciri, "dziecka" wiedźmina Geralta, by zaraz potem przerzucić siły na kłótnię o "Battlefielda V". Obu stronom gratuluję całkowitego zohydzenia tematów.
Kojarzycie "Ricka i Morty'ego"? Animowany serial pełen absurdalnego humoru z odniesieniami do popkultury. Lubię go i pokazywałem swoim znajomym, którzy doceniali nihilistycznego zacięcie i specyficzny styl stworzony przez Dana Harmona i Justina Roilanda. Oczywiście byli i tacy, którym się nie spodobał - trudno, takie życie, ja nie darłem szat nad tym faktem.
Przy okazji premiery trzeciego sezonu, jednym z dowcipów było uwielbienie Ricka do sosu seczuańskiego. To dodatek, który McDonald's wypuścił przy okazji premiery animowanego filmu "Mulan" w 1998. Ludzie dostali szału na punkcie dodatku z sieci fastfoodów. Nie dość, że sprzedawano go na eBayu za chore pieniądze (19-letni sos!), to sam McDonalds postanowił wypuścić specjalną edycję, węsząc szybki biznes na fanach serialu. Nie wiem jednak, czy jawne męczenie pracowników i zamieszki o opakowanie sosu były tego warte. Fandom, czyli mocno zaangażowana społeczność, pokazał się przy tej akcji od swojej najgorszej strony.
Jak przestałem kochać "Wieśka"
Nieprzypadkowo przytaczam tę historię. Podobne, nieprzyjemne incydenty, wywoływane przez fanów, powtarzają się regularnie. Przed ostatnim weekendem do sieci wyciekły informacje, że producenci netflixowego "Wiedźmina" poszukują do roli Ciri osoby, będącej przedstawicielką mniejszości etnicznej (tzw. "BAME").
W sieci oczywiście zaroiło się od ekspertów slawistyki, Wiedźminowego folkloru i trybunów głoszących jedyną słuszną interpretacją, co Sapkowski miał na myśli. Wszystko na podstawie wycieku, który może być, ale niekoniecznie musi, prawdziwy.
Nie będę bawić się w radykalnego centrystę i mówić, że strony, które płaczą nad demonem poprawności politycznej oraz otwierająca szampana nad dywersyfikacją etniczną mają swoje równoważące się racje. Za ohydne uznaję komentarze obrażające ludzi za ich kolor skóry czy transpłciowość (tak, one też oberwały rykoszetem). Przywykłem, że jakakolwiek kreatywna zmiana jest spotykana z takim odzewem. Ale nawet jak na standardy internetowych kłótni, ta jest wyjątkowo okropna i rozwleczona.
Lubię książki Sapkowskiego, uniwersum które stworzył jest godne podziwu, tak samo jak twórcze rozwinięcie CD Projekt RED. Ale czy to naprawdę dobry fundament do budowania swoich poglądów oraz polityki? Dawno nie widziałem czegoś takiego w sieci i nie sądziłem, że ludzie mają aż tak osobisty stosunek do fikcyjnych postaci. Tutaj warto zresztą podkreślić słowo "fikcyjny". Może lepiej zająć się bardziej palącymi problemami, zamiast toczyć dyskusje, kto powinien zagrać Ciri albo dlaczego nie wybrano Madsa Mikkelsena na Geralta? To było ciekawe przez pierwsze kilka godzin. Potem zaczęło się robić zwyczajnie upierdliwe.
Wiedźmin poluje na swoją największą zdobycz - upiora politpoprawności
Sytuacja przypomina trochę domówkę, na której jedna osoba nawija przez cały wieczór o jednym temacie. Nawet jeśli przedmiot rozmowy jest fajny, zaczynasz odczuwać trawiącą cię niechęć do niego z powodu monotematyczności tej osoby. Dorastam do sytuacji, w której wolałbym, żeby "Wiedźmin" w ogóle nie powstał - byleby tylko nie widzieć entego postu, który ocenia, dlaczego wybór danego aktora/aktorki to najgorsze, co przytrafiło się ludzkości od czasów wynalezienia Crocsów.
II Wojna tylko według wytycznych
Nie gorsza burza przetoczyła się w temacie "Battlefielda V". Gra jeszcze nie wyszła, ale informacje o dywersyfikacji płciowej i etnicznej w grze, której akcja jest umiejscowiona okresie II Wojny Światowej, również spowodowała burzę, która nasiliła się w weekend. Poszło o cenzurowanie takich słów jak "Nazista" czy "Biały Człowiek", ale też "DLC" czy "Titanfall". Filtr cenzurujący sprawiał wrażenia bijącego na oślep, do czego zresztą odniósł się Community Manager EA, wydawcy gry. Przeprosił i powiedział, że zespół ciągle pracuje nad filtrem, mającym blokować niektóre słowa. A że gra jest w fazie bety, to wpadki mogą się zdarzać.
Czy mam z tym problem? Niespecjalnie. Przeczytałem kilka wrażeń z otwartej bety, które krytykowały mechaniki i samą rozgrywkę. Kilka próbowało również skupić się na "politpoprawnej" - w mniemaniu autorów - kwestii umieszczania czarnoskórych postaci po stronie III Rzeszy. Tutaj znowu pojawiło się żonglowanie argumentami historycznymi, że takich osób było w Wehrmachcie dosłownie garstka, tak samo jak kobiet walczących na froncie.
Ale to jest gra.
Nie przypominam sobie, by w trailerze pojawił się Bogusław Wołoszański, zapewniający: "Tak było". EA nie rości sobie jakichś szczególnych pretensji do tworzenia wiernego doświadczenia II Wojny Światowej. Można mu zarzucić koniunkturalizm w estetyce i ogólny brak pomysłu na serię, ale nie próbę sabotażu pamięci o wojnie. Przy "Bękartach Wojny" nikt nie miał wątpliwości, że fabułę i świat przedstawiony trzeba wziąć w duży nawias. Może tutaj też tak zrobimy? W celnym pasku komiksu Perry Bible Fellowship dość ciekawie pokazano, jak może wyewoluować pamięć o II Wojnie w dalszej przyszłości.
Żyłowanie się na dzieła kultury zaczyna być męczące. Nie można już czegoś tylko lubić - musisz być w toksycznym związku ze swoją ulubioną marką czy serią. Popkulturowy fanatyzm jest męczący. Zwłaszcza dla ludzi, którzy z takimi fanatykami muszą się użerać.