E-sport w końcu w Sejmie. Niektórzy nie mają o nim pojęcia, ale chętnie zabierają głos
Doczekaliśmy się - sportami elektronicznymi zainteresował się polski parlament. Stwierdziłem, że to doskonała okazja, żeby dowiedzieć się, co o e-sporcie mówią między sobą politycy. W ramach zebrania Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki, raport o e-sporcie odczytał Jan Widera, wiceminister Sportu i Turystyki. Swoje trzy grosze dorzucił przedstawiciel Ministerstwa Cyfryzacji i - niestety - posłowie z komisji. Słuchając ich "fachowych" opinii, chwilami łapałem się za głowę.
E-sport to nie synonim grania w gry. To ścisła dyscyplina, w ramach której na zawodowym szczeblu ścierają się gracze lub całe drużyny. Mają swoich trenerów, managerów oraz walczą o pieniężne nagrody - organizatorzy oferują nawet sięgające miliona dolarów pule nagród. E-sport to także gigantyczna społeczność fanów. A co mówią o tym wszystkim politycy? Sprawdzamy.
Politycy vs świat e-sportu
- My rodzice, wychowawcy, trenerzy, Ministerstwo, stoimy przed dużym wyzwaniem. Musimy zastanowić się, jak podejść do zjawiska nadmiernego przesiadywania przed komputerami, laptopami, tabletami młodych ludzi. Nie ułatwia nam tego dość dynamicznie rozwijający się tzw. e-sport, popularna forma spędzania wolnego czasu. Mamy do wyboru dwa wyjścia. Albo zostawimy ten problem, zamieciemy go pod dywan, albo staramy się zająć tymi młodymi ludźmi - zaczyna minister Jan Widera.
Ostrożność w podejściu do tematu jest zrozumiała. Ale mocno niezręcznie robi się, gdy swoje trzy grosze dodają zgromadzeni w komisji posłowie. Adam Korol z PO (notabene były wioślarz) spłaszcza cały problem wyłącznie do własnych doświadczeń: "Dzieciaki uciekają do świata wirtualnego, bo jest prostszy, nie ma tam nakazów, nie ma zakazów. Widzę to przez pryzmat syna, który dużo czasu spędza aktywnie, ale tylko jak może to łapie za komórkę. Ja jestem go w stanie przypilnować, ale dla wielu rodziców to jest wygodne – dziecko jest ciche, siądzie z boku".
Wiceminister resortu Cyfryzacji Karol Okoński, zdaje sobie sprawę z potencjału, ale póki co jest ostrożny. Mówi, że brakuje poważnych, akademickich badań na temat tej dziedziny - co jest niestety prawdą. Dodaje też, że jako Ministerstwo "chcą pokazać, że jest coś ciekawszego niż gry komputerowe, czyli pisanie i programowanie gier komputerowych". Czyli jednak gry lekko dyskredytuje.
Prawdziwą "bombę" ma za to Roman Kosecki, poseł PO. Stwierdził, że jest przeciwny, by ktoś tak po prostu "sobie siedział i grał w gry komputerowe". Błędnie uważa, że zawodników e-sportowych dzieli dystans od graczy, a do tego żartował (oby), że gry sieciowe powinny służyć do rozwiązywania konfliktów wojennych.
Najostrzej wypowiedział się Jerzy Kozłowski z ugrupowania Kukiz'15, choć przynajmniej jako jedyny z zabierających głos w dyskusji wydawał się przygotowany. Opierając się o badania powiedział, że "wysportowana młodzież to zdrowsze społeczeństwo i mniejsze koszty leczenia", dlatego uważa, że "wszelkie wspieranie e-sportu jest szkodliwe dla państwa, dla systemu ochrony zdrowia".
Gry wideo, traktowane wyłącznie przez pryzmat zabawek, niestety skazane są na podejście raz za mało poważne, bagatelizujące, a raz podejście poważne w stopniu śmiertelnym. Tymczasem ten świat, który dziś dla wielu młodych objawia się poprzez scenę e-sportowych turniejów, ma zarówno swoje problemy, jak i sukcesy. O wszystkich trzeba mówić oraz dyskutować, chowając do kieszeni niepotrzebne emocje czy błazeńskie porównania.
Zdrowie i... hazard
Zarówno w odczytywanym przez ministra raporcie i wypowiedziach posłów przewija się ciągle obawa o zdrowie i wychowanie fizyczne. - Resort Ministerstwa Sportu i Turystyki docenia tę aktywność, to biznes na ogromną skalę. Wyraża jednak obawy o kierunek rozwoju tej aktywności, w obawie o zaniedbania o rozwój fizyczny graczy - mówi Jan Widera. Dodaje, że chce szczególnie monitorować szkoły, który prowadzą lekcje dotyczące e-sportu.
O to, czy faktycznie jest to potrzebne, dopytuję Kamila Tarkę, nauczyciela w e-sportowych klasach i trenera jednej z drużyn "Counter-Strike".
- Problem faktycznie istnieje. Na WF niektórzy specjalnie przychodzą bez koszulek i nie ćwiczą. Na zajęcia pozalekcyjne mało kto uczęszcza. Ale to nie tak, że młodzież nie chce uprawiać sportu, tylko potrzeba motywacji, za mało jest animowania. Są małe miasteczka bez zaplecza, bez dobrego boiska albo hali, także to też zmniejsza motywację. Ja sam staram się brać udział w tych zajęciach sportowych, że aktywować uczniów - opowiada mi w rozmowie telefonicznej Kamil Tarka.
I to są ważne współprzyczyny problemu. W czasie posiedzenia chętnych do wyrażania troski o sytuację nie brakowało. Ale konkretnej propozycji czy nawet kierunku działania nie przedstawił prawie nikt. Przewijał się w kółko archaiczny termin "krzewienia tężyzny fizycznej". Tym na pewno nie zwabi się młodych fanów e-sportu na salę. Z kolei propozycja Kozłowskiego, czyli brak jakiegokolwiek wsparcia, to ucieczka od problemu, a nie jego rozwiązanie.
Jedyny sensowny pomysł padł z ust ministra Widery. Stwierdził, że "skoro mistrzowie e-sportu mogą być wzorem dla młodych ludzi, to także pod względem aktywności fizycznej". I to jest myśl. Tak jak kiedyś Marcin Gortat pił mleko w reklamie, tak dziś czołowi e-sportowcy mogliby promować tradycyjny sport. Zwłaszcza że, wbrew stereotypom, wszyscy profesjonalni gracze są pod opieką m.in. trenerów sportowych. Albo sami dbają o krzepę, jak jedna z ikon gamingu - Jarosław "pashaBiceps" Jarząbkowski, jeden z najlepszych zawodników "Counter-Strike" na świecie.
Ministerstwo celnie zauważa problem także w innej sferze - hazardu i oszustw. Gry sieciowe sprzyjają rozwojowi obu rzeczy. Internetowe kasyna z obstawianiem wirtualnych przedmiotów to dziś popularny "dodatek do grania" dla wielu osób. Z kolei oszustwa na poziomie profesjonalnych rozgrywek są rzadkością. I w gestii samych twórców jest ciągła walka z "cheaterami", jak się określa oszustów. Inaczej gracze szybko stracą zainteresowanie tytułem i przerzucą się na inny - ściśle e-sportowych gier jest naprawdę sporo.
Ogromna widownia i duże pieniądze
Im dłużej słuchałem raportu samego ministra Widery, tym bardziej byłem zaskoczony. Pozytywnie. Nie tylko przedstawił krótką historię sportów elektronicznych na świecie i w Polsce. Wprost przedstawił liczby i fakty, które na zdrowy rozsądek kazałyby bardzo poważnie potraktować cały temat.
- Dynamiczny rozwój to wypadkowa posiadania wielu uzdolnionych graczy, tysięcy kibiców oglądających na żywo i milionów przez internet. To też zasługa organizatorów, reklamodawców, producentów gier. (...) Dziś jesteśmy organizatorem najważniejszych zawodów międzynarodowych. Drugi światowy finał Masters w Katowicach [chodzi o Intel Extreme Masters] w obiekcie oglądało na żywo łącznie 104 tys. widzów - kontynuował Widera. Inny z posłów dodał, że przez internet widzów było aż... 40 milionów.
Mniej formalnie, ale trzeźwo wypowiadał się wiceprzewodniczący komisji, Marek Matuszewski z PiS. Wyraźnie podkreślił, że spośród sportów tradycyjnych jedynie piłka nożna może cieszyć się podobnym zainteresowaniem. Z żartem, ale jakże celnie dodaje, że "gdybyśmy tu zaprosili młodych ludzi, między 18. a 26. rokiem życia, to by powiedzieli, że rozmawiają z jakimiś dziadkami, którzy nie nadążającymi za czasem". Cieszę się też, że zdający raport podkreślił jeden ważny fakt - sportami elektronicznymi jako dyscypliną jest zainteresowany Międzynarodowy Komitet Olimpijski.
Słuchając kolejnych wypowiedzi miałem za to wrażenie, że do pochylenia się na tą dziedziną przekonywał wszystkich inny argument. Chodzi oczywiście o finanse. Niemal wszyscy zgodnie podkreślali, że to rynek warty setki milionów dolarów, którego nie sposób pominąć. - Nie zabronimy tego, trzeba się w to wkomponować i wyciągnąć jak najwięcej do budżetu krajowego - dodaje Matuszewski.
Co jest naprawdę potrzebne?
E-sport radzi sobie świetnie. Z mojej perspektywy jako gracza i sporadycznego odbiorcy nie jest potrzebna ani oficjalna liga krajowa, ani związek. Ale przedstawiciele tego środowiska mają inne zdanie.
- Regulacje są potrzebne. Jeśli byśmy stwierdzili, że e-sport to sport, mógłby powstać związek, a potem jedne oficjalne mistrzostwa polski. Teraz mamy dużo różnych zawodów - mówi Kamil Tarka. - Fajnie, gdyby państwo wsparło budowanie świadomości sportów elektronicznych. Pokazało, że samo granie w gry nie jest uprawianiem e-sportu. Dzieciaki myślą, że uprawiają go siedząc 10 godzin przed monitorem. Sądzę, że w przeciągu najbliższego roku będzie kilka rozmów na wysokim szczeblu - dodaje.
O kolejnych argumentach mówi Jakub Paluch, prezes zarządu spółki ELIGA, polskiej ligi "Counter-Strike'a", gromadzącej najlepsze krajowe drużyny.
- Jest wiele obszarów, które wymagają legislacyjnych regulacji i warto by było o nich dyskutować. Są kwestie podatkowe, kontraktowe, emerytalne czy regulacje dotyczące transmisji telewizyjnych. Są też kwestie wychowawcze. W jaki sposób skorzystać ze sportów elektronicznych jako narzędzia do komunikacji z najmłodszymi? - mówi Paluch.
- Dzisiaj zawodnicy mają pieniądze z rożnych źródeł - z reklamy, z nagród, od sponsorów. To trudna struktura dochodów, gdyby wziąć pod uwagę sam charakter pracy profesjonalnego zawodnika w gry komputerowe. Z kolei kontrakty, na wzór tych sportowych, są potrzebne, bo dają stabilność zawodnikom i organizacjom, a to buduje zainteresowanie inwestorów. Musimy budować sporty elektronicznie ponieważ to kwestia wspólnej przyszłości. Nie możemy dopuścić do takiego rozwarstwienia finansowego jak ma to miejsce w tradycyjnym sporcie. Poza tym sporty elektroniczne to nie tylko osoba, która gra, ale też niezliczone zaplecze: agencje, trener, manager, osoby odpowiedzialne za chociażby materiały wideo - kontynuuje Paluch.
Prezes ELIGI widzi miejsce dla ligi krajowej, bo działalność jego ligi już wpisuje się w to, co reprezentuje chociaż piłkarska ekstraklasa tj. rozgrywek należących do drużyn. Inna kwestia to sprawa Polskiego Związku Sportów Elektronicznych, ten jednak nie może powstać, bo ustawa nie pozwala na wypełnienie ustawowych wymagań. Nie ma chociażby oficjalnej, międzynarodowej organizacji. Niezbędne są rozmowy pomiędzy przedstawicielami państwa a całym środowiskiem.
- Z naszej perspektywy zawodnicy i osoby zaangażowane w budowę sportów elektronicznych, to ludzie pełni pasji i marzeń. Nie możemy ich skreślać ze względu na utarte stereotypy. Państwo mogłoby pomóc opisywać mechanizmy, tworzyć akademickie opracowania, korzystając z wiedzy aktualnych zawodników i osób budujących całe zjawisko wśród których są mistrzowie świata. Jeśli ktoś ma pomysł, jak można to zrobić to - mówiąc kolokwialnie - róbmy to.