Oto nowa, współczesna telewizja. Śledzona przez miliony młodych widzów i z gwiazdami zarabiającymi miliony. Nie mylcie ich z youtuberami. Tu wszystko dzieje się na żywo. Tu i teraz. Publiczność szaleje.
50 mln dolarów. Właśnie taką górę kasy miał otrzymać od Microsoftu Tyler "Ninja" Blevins za przeniesienie swoich transmisji na żywo z Twitcha na platformę giganta - Mixer. Pieniądze olbrzymie, nie tak dalekie od fortuny, jaką płacą kluby za transfery piłkarzy. Ale dla popularnego streamera wcale nie zaskakujące.
Jak ujawnił sam "Ninja", streamowanie, czyli granie w grę i komentowanie na żywo, przyniosło mu w 2018 roku 10 mln dol. zysku. Nie jest on osamotniony, jeśli chodzi o tak duże zarobki. Według "Wall Street Journal" najlepsi w tym fachu, których rozgrywkę śledzi ponad 15 tys. osób w jednym momencie, za godzinną transmisję mogą zainkasować od 25 do 50 tys. dolarów.
Z analiz StreamElements wynika, że tylko w II kwartale 2019 roku widzowie z całego świata przeznaczyli łącznie prawie 4 miliardy godzin na śledzenie transmisji z gier wideo. Liderem jest Twitch, który zgarnia prawie 3/4 czasu "antenowego". Najmniejszy kawałek tortu należy do Mixera (3 proc.), ale Microsoft "przejęciem" Blevinsa udowodnił, że zamierza mocniej się rozpychać na rynku. Dziś streamowanie gier to nie tylko "nowa telewizja" i forma rozrywki, ale też pole bitwy gigantów.
Kto nie z nami, ten przeciw nam
Twitch należy do Amazona. Mixer to platforma Microsoftu. Na transmisję na żywo stawia też YouTube i Facebook. Gra jest warta świeczki i zaczyna być brutalna. Podstawowa bronią są pieniądze - tak Microsoft skusił "Ninję" - ale walczący uderzają też poniżej pasa.
Kiedy Blevins opuścił Twitcha, jego stary kanał został przejęty przez serwis i stał się słupem reklamowym. Problem w tym, że jedną z reklam był… materiał pornograficzny. Twitch do błędu się przyznał, uderzył się w pierś. Nawet jeżeli wszystko było dziełem przypadku i niefortunną wpadką, to jednak sam fakt, że kanał najpopularniejszego twórcy po jego odejściu zamienił się w narzędzie do promowania innych "twórców", musi dawać do myślenia. Kto nie z nami, ten przeciw nam.
Pojedynek toczy się o widzów, którzy spędzają setki godzin na platformie - a co za tym idzie, nie tracą czasu na produkty konkurencji. To dlatego dla Netflixa obecnie największym rywalem jest... gra "Fortnite", a nie HBO. I bardzo chętnie sięgną przy tym do portfela. Ale nie tylko oni.
Dla reklamodawców streamowanie gier to już łakomy kąsek. Wspomniany wcześniej "Ninja" miał dostać od EA, jednego z największych wydawców na świecie, milion dolarów, by na żywo zaprezentować premierowo grę "Apex Legends". Nie musiał jej chwalić czy przesadnie zachęcać do grania. Po prostu miał ją pokazać.
Efekt? Już po tygodniu od premiery "Apex Legends" przekroczono próg 25 milionów zarejestrowanych użytkowników. Gra istotnie była świetna i zachwyciła krytyków, ale pewnie bez transmisji "Ninjy" i innych streamerów osiągnięcie takiego wyniku zajęłoby więcej czasu. Oto magia "telewizji 2.0".
"Ninja" jak Lewandowski
Nie dziwi więc fakt, że "Ninja" jest pierwszym streamerem, który może pochwalić się kontraktem reklamowym z Adidasem. Jak sławny piłkarz czy koszykarz. Nawet odzieżowi giganci wiedzą, kto dziś skutecznie przyciąga młodych.
Niektórzy mogą złapać się za głowę. Olbrzymie pieniądze, umowy ze znanymi branżami - a to wszystko dla kogoś, kto siedzi przed komputerem lub konsolą, gra w grę, opowiada przed kamerą. Przecież "każdy mógłby to robić".
No właśnie chodzi o to, że nie każdy. A dojście do takiego poziomu wymaga ogromu pracy i talentu.
- Po roku streamowania mam z reguły 40 stałych widzów - opowiada Tadeusz Zieliński ("Ratlooz"), game designer z firmy Flying Wild Hogs.
W polskiej branży gier Tadeusz Zieliński to znana postać. Wcześniej pracował w wielu pismach o grach, współprowadził też programy, w tym kultowe dla wielu "Review Territory" na kanale Hyper. Wydawać by się mogło, że ktoś taki szturmem zdobędzie świat streamingu. Tymczasem, jak przyznaje sam Tadeusz, liczba jego widzów nie jest duża. A i tak ma ogromne fory w porównaniu do osób, które startują z zerową rozpoznawalnością, a ich widownię stanowi garstka znajomych.
Mimo niewielkiej publiczności, "Ratlooz" załapał się do programu partnerskiego. Twitch ma kilka sposobów na to, by nagradzać autorów. Jednym z nich jest "Program Towarzyszy Twitcha". Pozwala zarabiać na subskrypcjach od widzów, otrzymywać udziały w sprzedaży wirtualnej waluty ("Punkty Bits to wirtualne obiekty, które widzowie mogą kupować, aby za ich pomocą cheerować na czacie"). Oraz czerpać zyski ze sprzedaży gier i przedmiotów do gier na Twitchu.
Towarzyszu, zarabiaj
Nie każdy może jednak zostać "Towarzyszem". Twitch zaznacza, że załapią się jedynie ci, którzy mają "co najmniej 50 obserwujących i w ciągu ostatnich 30 dni przeprowadzili w sumie co najmniej 500 minut transmisji, 7 dni transmisji i mieli średnio 3 lub więcej jednoczesnych widzów".
Jeszcze bardziej trzeba postarać się, żeby zostać partnerem Twitcha. Wówczas można wrzucać na swój kanał reklamy i czerpać z nich zyski. Żeby było to jednak możliwe, należy spełniać warunki. Przede wszystkim trzeba mieć "dużą" i "zaangażowaną" publikę.
Albo mieć inne argumenty, które przekonają Twitcha:
Partnerstwo Twitcha przeznaczone jest dla najlepszych twórców, którzy poważnie podchodzą do swoich transmisji, już zbudowali sporą widownię i są gotowi rozwijać się dalej. W odróżnieniu od Towarzyszy, w przypadku których dostajesz zaproszenie automatycznie po spełnieniu wymagań, aby dołączyć do programu dla Partnerów Twitcha, musisz złożyć aplikację i zostać wybrany. Twitch
Konkurencja jest ogromna. Według StreamElements 74 proc. oglądanych godzin to wynik generowany przez 5 tys. najpopularniejszych kanałów. Nic więc dziwnego, że zarabiający cokolwiek na Twitchu to swego rodzaju elita. Sam serwis ujawnia, że spośród ponad 2 milionów aktywnych nadawców jedynie około 27 tysięcy to "Partnerzy".
Nic więc dziwnego, że to właśnie zarobkami chce przyciągnąć do siebie Mixer. I wcale nie chodzi tu o pensję "Ninjy". Obecnie Mixer również ma program partnerski, jak Twitch. W lipcu serwis zapowiedział, że każdy nadawca będzie mógł na swoich transmisjach zarabiać. Zapewne nie od razu będą to pieniądze na pełną pensję, ale nawet na początek każdy grosz się przyda.
Tym bardziej że na rozwój kanału potrzebne są fundusze. W ten sposób można np. reklamować swój profil na Facebooku, wykupując promowanie postów. Nawet jeżeli ktoś nie chce wydawać na to środków, to powinien poświęcić swój czas, udzielając się w komentarzach czy dyskusjach - tworząc swoją rozpoznawalność.
Równie ważna jest inwestycja w narzędzia. Jak mówi WP Tech Tadeusz Zieliński, pieniądze, która zarabia na streamie, przeznacza nie tylko na gry (coś w końcu pokazywać trzeba), ale również na lepszy sprzęt do nagrywania czy podzespoły do komputera. Nikt nie będzie śledził waszego kanału, jeśli jakość transmisji będzie fatalna, nie będzie was słychać, a pokazywana gra będzie się ciągle zacinać. Podstawą jest oczywiście ciekawa treść, ale bez odpowiedniego zaplecza trudno będzie się przebić.
Publiczność 2.0. Nie tylko ogląda
Widzowie są niezbędni, żeby zarabiać. Jednak ich rola to coś znacznie więcej niż bycie tylko słupkami oglądalności, które pokazuje się reklamodawcom i sponsorom. Oglądający są obecni na czacie, gdzie nawiązują kontakt z nadawcą, ale też innymi widzami. Wokół dobrego streamera tworzy się społeczność.
- W czacie nie chodzi wyłącznie o kontakt z samym streamerem - stwierdza Kinga Wodzyńska ("kinzadra"), moderatorka m.in na kanale "RockAlone" (215 tys. subskrybentów) i "Ratlooz" (4,3 tys. subskrybentów).
- Stali bywalcy czatu to często społeczności osób, które gdyby nie dany streamer, zapewne w życiu by się nie poznały. I nie są to wyłącznie znajomości wirtualne. Rozmowy często toczą się obok streamera, który czasami nawet staje się tłem do dyskusji na naprawdę najróżniejsze tematy. Dobry streamer, który to obserwuje i czyta, potrafi zareagować i włączyć się do debaty. Właśnie wtedy wytwarza się ta specyficzna więź między widzami a streamerem - mówi Kinga.
Wśród widzów mogą być osoby niesforne. Wtedy do gry wkracza właśnie moderator - osoba niezbędna, szczególnie w przypadku najpopularniejszych streamerów, których nagrania na żywo śledzą tysiące. Ale jak mówi Kinga, moderator to nie tylko ten, kto wyrzuca chamskich gości. Czasami jest swego rodzaju rzecznikiem streamera i kimś, kto napędza dyskusję. Choć oczywiście walka z chamstwem to najważniejsze zadanie. I najtrudniejsze.
- Bez moderacji zarówno streamer jak i czat jest niestety narażony na trolli. I uwierzcie mi, chamskie komentarze nie spływają po streamerach jak po kaczce. Poza tym sami widzowie muszą mieć też poczucie, że na czacie nie panuje "bezprawie" - mówi.
Policja w domu. Cena za popularność
Złe rzeczy dzieją się nie tylko na czacie. Wraz z popularnością streamerów powszechniejsze stało się zjawisko swattingu - czyli fałszywego wzywania policji. Ofiarami "żartu" padają też nadawcy. Jak 16-letni mistrz świata w "Fortnite". Pewnego razu transmitował rozgrywkę, gdy do jego domu wkroczyła policja. Wszystko przez to, że ktoś wprowadził służby w błąd twierdząc, że pod tym adresem dzieją się złe rzeczy.
Ale czasami granice przekraczają streamerzy. Platformy stają się coraz surowsze i nie chcą kontrowersyjnych treści u siebie. Dlatego Twitch już dawno zapowiedział, że karane będą nawet występki poza serwisem. Patostreamer na YouTubie kariery na Twitchu nie zrobi.
Co jest niedozwolone? Promowanie negatywnych zachowań związanych z "dyskryminacją, rasizmem, orientacją seksualną, wiekiem, niepełnosprawnością, religią bądź narodowością". Odpada też czarny, dwuznaczny humor. Zasady są respektowane.
Konto jednej ze streamerek zostało zbanowane po tym, jak zaznaczyła, że istnieją tylko dwie płcie. Na dodatek na swoich filmikach występowała np. w rozpiętej bluzie, eksponując stanik. Co także było niezgodne z polityką Twitcha, który chce unikać twórców stawiających jedynie na eksponowanie urodą czy nagością. Z serwisem pożegnał się nawet uznany streamer, który w trakcie tegorocznych targów E3, najważniejszej imprezowy growej, prowadził relację na żywo z... toalety. Łamiąc tym samym kalifornijskie prawo.
Szansa dla młodych. Najpierw rozrywka, później praca?
Chociaż przebić się trudno, dla wielu młodych ludzi streamowanie to pasja, hobby, szansa na rozwój umiejętności, a być może w przyszłości na pracę. Zauważają to rodzice, dla których taka działalność nastolatka to nie powód do załamywania rąk. Wręcz przeciwnie - motywują swoje pociechy.
- Mój dwunastoletni "Jerry" streamuje w czasie wolnym od nauki i zajęć - mówi redakcyjny kolega Jacek Jankowski. - Może to robić jeśli tylko odrobi lekcje, trochę poczyta książki i powtórzy w aplikacji DuoLingo angielski, a obowiązki domowe będzie miał już z głowy. W tygodniu to maksymalnie godzina dziennie.
W zeszłym roku "Jerry" skończył kurs youtubera, na którym dowiedział się m.in., jak ustawiać światło, pisać scenariusze i edytować filmy.
- Chciałem, żeby miał podstawowa wiedzę, której ani ja, ani nikt z nauczycieli w szkole mu nie przekaże - dodaje Jankowski.
Dziś takie kursy należy traktować niemal tak samo, jak zapisanie dziecka na zajęcia sportowe czy muzyczne: jako inwestycję w przyszłość. Tym bardziej, że streamowanie może znacznie szybciej przynieść wymierne korzyści.
14-letni Griffin Spikoski, który na swojej działalności zarobił 200 tys. dolarów, jest tego najlepszym przykładem.
"Mamo, tato, chcę zostać streamerem" - oto hasło, które rodzice mogą słyszeć od dzieci coraz częściej. I nie powinniśmy im się dziwić.