Wypowiadają wojnę monopolistom. Obchodzą ich biznesy bokiem
Czeka nas chwilowy odpoczynek od monopolu? Coraz więcej osób wierzy, że można radzić sobie samemu i nie dzielić się ze Steamem czy Googlem pieniędzmi. Giganci mają problem - tym bardziej że na horyzoncie już widać chińskiego giganta.
Gdy potrzebujemy aplikacji na smartfona z Androidem, udajemy się zawsze w jedno miejsce - do sklepu Google Play. Tam od razu zalewają nas propozycje gier i programów do ściągnięcia. Nie znajdziemy tam jednak największego hitu 2017 roku, czyli gry "Fortnite". Twórcy postanowili nie wypuszczać gry "oficjalnie" na platformie Google'a, tylko udostępnili ją na swojej stronie do pobrania.
Dla klienta, czyli dla nas, to tylko lekka niedogodność. Zamiast wygodnego kliknięcia w "Pobierz", musimy dać zezwolenie na ściąganie zewnętrznych apek i ręczną instalacji. Dla Google'a to strata o wręcz gigantycznej skali. Analitycy już szacują, że dla giganta oznacza wpływy mniejsze o nawet 50 mln euro - i to tylko w samym 2018 roku.
Bez opłat
Epic Games, twórcy gry, od razu podkreślili, że ich decyzja związana jest ze zbyt wysoką prowizją, jaką Google pobiera od twórców wystawiających się w Google Play. To 30 proc. od wygenerowanych przychodów. W przypadku tej gry to ogromne kwoty. Chociaż jest darmowa, to cyfrowe przedmioty już nie. Dzięki temu twórcy dzieła zarobili już miliard dolarów na sprzedaży wirtualnych rzeczy wykorzystywanych w zabawie. Co miesiąc dochodzą kolejne setki milionów dolarów.
Mali potrzebują promocji Google'a i możliwość wydawania na Google Play. Twórcy polskiego mobilnego hitu "Blocky Farm" w rozmowie z WP Gry przyznali, że dostrzeżenie ich przez edytorów giganta i wystawienie na stronie głównej sklepów od razu przełożyło się na liczbę pobrań. Ale Epic Games Google'a nie potrzebuje.
Wszyscy gracze wiedzą, czym jest "Fornite". Na dużych platformach w "Fortnite" zagrało w niego ponad 125 mln ludzi. To nie Google Play ściągnie użytkowników do "Fortnite'a", tylko odwrotnie. Dlaczego więc Google ma na tym jeszcze zarobić? Nietrudno odmówić Epic Games logiki.
Korzystają oszuści
Tym bardziej że - jak zauważył Miron Nurski na łamach WP Komórkomanii - użytkownicy iOS-u wydają na aplikacje więcej pieniędzy, niż ci grający na Androidzie. Klienci App Store'a pobrali 15 miliardów aplikacji i wydali na nie 22,6 miliarda dolarów, podczas gdy klienci Google Play pobrali 36 miliardów aplikacji i wydali na nie 11,8 miliarda dolarów. Nie dość, że trzeba dzielić się zyskami, to jeszcze większa liczba odbiorców nie przekłada się na zarobione pieniądze. Giganci, tacy jak Epic Games, obejdą się więc bez Google'a.
To logiczne, że wydawca troszczy się o swoje pieniądze, ale akurat takie biznesowe decyzje uderzają bezpośrednio w nas. Miron Nurski w innym tekście ("Fortnite" na Androida to antyreklama Androida jako platformy do grania) zauważa, że obecna sytuacja jest gratką dla cyberprzestępców.
Plik instalacyjny należy pobrać ze strony wydawcy, co - biorąc pod uwagę gigantyczną popularność tytułu - jest prezentem dla oszustów, którym ułatwiono dystrybucję zawirusowanych plików. I rzeczywiście łatwiej jest postawić fałszywą stronę umożliwiającą pobranie "Fornite" ze szkodnikiem, niż wpuszczenie konia trojańskiego do Google Play. Chociaż i to niemożliwe nie jest, o czym świadczy niestety zbyt duża liczba szkodliwych aplikacji znajdujących się w Google Play.
Cierpi jednak przede wszystkim na tym nasza wygoda. Na tym polega przecież zaleta Androida czy App Store - wszystko jest w jednym miejscu. A teraz wyobraźmy sobie, że Facebooka pobieramy ze strony Facebooka, Spotify ze strony Spotify, Netfliksa ze strony Netfliksa i tak dalej, i tak dalej.
Steam - monopolista z brakami
Właściwie nie trzeba sobie niczego wyobrażać. Wystarczy zerknąć, jak wygląda rynek gier na PC. Owszem, jest Steam, który ma najwięcej użytkowników i w opinii wielu jest właściwie monopolistą. Ale na Steam nie znajdziemy "Fortnite'a". Epic Games jest więc niezwykle konsekwentne.
Na Steam brakuje również gier od EA, takich jak seria "FIFA" czy "Battlefield". A to dlatego, że wydawca ma swoją własną cyfrową platformę - Origin.
Również Ubisoft ma swój uPlay, ale akurat gry z serii "Assassin's Creed" czy "Far Cry" na Steamie znajdziemy. Za to na najpopularniejszej platformie nie pojawi się "Fallout 76" - Bethesda, czyli wydawca gry, postanowił dystrybuować ją na własną rękę. Jesienią, przynajmniej w pierwszych tygodniach od premiery, "Fallout 76" na Steamie się nie pojawi.
Podobnie było zresztą z "Fallout: Shelter" - dopiero po jakimś czasie gra zadebiutowała na platformie Valve. Znaczące jest jednak to, że "Fallout: Shelter" był małą, niemal mobilną grą, swego rodzaju eksperymentem. "Fallout 76" jest już dużo większą produkcją. Widzimy więc, że Bethesda coraz mocniej testuje odcięcie się od Steama. Możliwe, że kolejne gry również ominą największy cyfrowy sklep z grami. Twórcy popularnej serii "The Elder Scrolls" zdradzają, że decyzja w sprawie wydania gry "Doom Eternal" na Steam jeszcze nie padła. Ale taki scenariusz jest możliwy.
Gry od EA na Origin, gry Ubisoftu na Uplay, nowe i stare gry na GOG.com, gry Bethesdy na kolejnej platformie. Wcześniej także pozycje Microsoftu omijały Steama. Zaczyna się robić bałagan, co już irytuje komentujących. Niektórzy straszą nawet, że nie kupią gier Bethesdy, jeśli te nie będą dostępne na Steamie. Wolą uporządkowaną cyfrową kolekcję w jednym miejscu.
Gigant rusza po giganta
Ale może się okazać, że życie bez Steama jest możliwe i wygodne. To byłoby potężne uderzenie w największy cyfrowy sklep z grami. Który przecież ma swoje grzeszki - wielu twierdzi, że coraz wyższe ceny gier są Valve na rękę, bo dzięki temu gigant zgarnia większą sumę z prowizji.
Czy właśnie spełnia się jedno z marzeń Notcha, twórcy Minecrafta? Kilka lat temu tak tłumaczył powody nieobecności jego hitu na Steam: "Trochę się boję wizji, że PC jako platforma do grania, zostanie przejęte i rządzone przez jeden byt, który zabiera 30 proc. z wszystkich sprzedanych przez niego gier. Mam za to nadzieję, że w przyszłości więcej gier będzie można wydać samemu i wykorzystać serwisy społecznościowe (i znajomych) do promowania ich".
Owszem, "Fallout" to marka, która broni się sama, dlatego jesteśmy jeszcze daleko od utopijnej wizji, w której nawet najmniejsi radzą sobie bez promocji na Steam (i opłacaniu prowizji związanej ze sprzedażą na platformie). Problem w tym, że może być to tylko okres przejściowy - z sideł jednego giganta, wpadnie się w objęcia drugiego.
Niedawno ogłoszono, że chiński odpowiednik Steama, WeGames, pojawi się na rynkach globalnych. Stoi za nim gigant Tencent. Próg wartości firmy wynosi 500 miliardów dolarów. A do tego Chińczycy mają 40 proc. udziałów w firmie Epic Games. Tak, tej samej, która wypuściła "Fortnite". Nie dziwi więc fakt, że "Fortnite" dostępne jest właśnie na WeGame. I to już jest powód, dla którego chińska platforma może rozpocząć imponujący marsz po Steama.
Wystarczy obniżyć prowizje, które tak nie podobają się twórcom wydającym na Steam, by baza gier, na razie bardzo skromna, zaczęła się powiększać. O coraz głośniejsze produkcje, których na platformie Valve zabraknie. Albo obiecać promocję na niełatwym, ale mającym olbrzymi potencjał chińskim rynku, na którym WeGames już przecież rządzi.
Cóż, łatwo walczyć z monopolistą, kiedy za plecami ma się jeszcze większego giganta.