Uderz w kapitalizm. "Invisible Fist" to gra i lek na frustracje wolnego rynku
Czy z niewidzialną ręką wolnego rynku można wygrać? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć polskie studio Failcore. W swoim debiucie, "Invisible Fist" prezentują w krzywy zwierciadle współczesny kapitalizm. Jest zabawnie, ale z pewnymi niedociągnięciami.
"Tak działa wolny rynek" – jak mantra powtarzają niektórzy zapytani o bolączki tego świata. Władzą wykonawczą tejże siły jest niewidzialna ręka, dzięki której rynek może sam się regulować bez interwencji państwa, pozwalając jego uczestnikom na dążenie do swoich celów, przy okazji rozwijając całe społeczności. Tyle teorii, jak jest w praktyce? Na pewno nie tak kolorowo.
Galopujące nierówności i rozwarstwienie społeczne na świecie coraz częściej trafiają na tapetę mediów, są przedmiotem analiz i debat kolejnych gadających głów. Stamtąd, niczym w teorii skapywania, przesączają się do popkultury.
Niewidzialna ręka wolnego rynku została lejtmotywem debiutanckiej gry polskiego studia Failcores, "Invisible Fist". Miałem okazję zobaczyć wersję alfa tej produkcji. Jest ciekawe, zabawnie, mocno indykowo i z pewnymi niedoróbkami.
Grę zaczcynamy wybierając z trzech postaci – neurotycznego bogacza zakładającego własny startup, sprekaryzowaną freelancerkę i pracownicę fabryki. Każda postać koresponduje z poziomem trudności. Na wolnym rynku łatwiej będzie poruszać się technokracie z bogatej rodziny, natomiast trybik wielkiej maszyny przemysłowej będzie w zdecydowanie gorszej pozycji. Każdy ma jednak ten sam cel do osiągnięcia – osiągnąć swój cel, jednocześnie pokonując głównego wroga, czyli niewidzialną rękę.
Przez określoną liczbę tygodni podzielonych na dni walczymy z wolnym rynkiem przy pomocy zestawu kart. Te dzielą się na cztery kategorie: pracę, relaks, sen i karty specjalne. Praca zadaje obrażenia ręce, ale zwiększa nasz poziom stresu. Z kolei relaks go obniża, a sen pozwala nam leczyć utracone w bójce zwanej życiem punkty zdrowia. Karty specjalne pozwalają zadać nam większe obrażenia, leczyć się bądź zmniejszyć koszt zagrania danej karty.
Tak jak nie ma darmowych obiadów, tak nie ma darmowych kart. Za wszystkie płacimy odpowiednią liczbą godzin z naszej doby. To istotny element, bo dzień nie jest z gumy, więc warto odpowiednio rozplanować sobie, co zagramy każdego dnia. Ważne jest również to, by pilnować poziomu stresu – zbyt wysoki spowoduje wzrost kosztów zagrania karty, z czasem to może przysporzyć nam sporo kłopotów.
Za przetrwanie, pokonanie ręki i wypełnienie tygodniowego questa otrzymujemy gwiazdki. To o tyle istotne, że dopiero po zebraniu ich odpowiedniej liczby możemy odblokować kolejną postać. Warto się zatem spiąć w nierównej walce z siłami kapitalizmu. Tak samo kiedy dostaniemy możliwość pobycia z rodziną lub pójścia na lekcję salsy, korzystajmy – kilka godzin z naszej doby jest warte zysku w postaci nowej karty specjalnej.
Czy to wszystko wciąga? Oczywiście, chociaż nie można zapomnieć o wadach. Rozrywka jest szybka i nie dłuży się niepotrzebnie. Jest jednak niezbalansowana. Wystarczy zdobyć odpowiednią kartę i jesteśmy w domu. Są po prostu zbyt potężne (np. zadające 20 punktów obrażeń) i możemy używać je każdego dnia/turę. Tak samo system stresu wymaga dopracowania – w pewnym momencie nie opłaca się go nawet zbijać, bo dzięki kartom które obniżają koszt zagrania innych możemy skupić się tylko na defensywie. A zamknięcie licznika stresu nie wiąże się z żadnymi długofalowymi konsekwencjami. Choć może to specyfika grania na najłatwiejszym poziomie trudności.
Karty same w sobie są zróżnicowane i dobrze uzupełniają poczucie humoru twórców gry. W ramach pracy organizujemy meetingi i odpisujemy na maile. Relaksujemy się grając w gry, wciągając kokainę lub przez imprezę na łodzi. Wiecie, leniwy wtorek dla obrzydliwie bogatych. Śpimy upijając się na umór lub z głową pełną koszmarów. Na szczęście możemy skorzystać z usług coacha, duchowego guru lub przez przeszczep komórek macierzystych. Żadna metoda, która pozwoli nam na większą produktywność nie jest niedozwolona. Na drodze do sukcesu nie ma złych rozwiązań.
Failcore postanowiło na wyrazisty, by nie rzec przejaskrawiony, styl graficzny. Wszystko jest neonowo jasne i intensywne. Od prezentera, który pełni rolę narratora naszych losów, po animację walki z nie do końca niewidzialną ręką, na naszych postaciach skończywszy. Osobiście lubię, kiedy styl jest jakiś, więc w moim zdaniem to dobry pomysł na przedstawienie postaci.
Tak samo z humorem. Twórcy nie bawią się w subtelności, nie stronią od wulgaryzmów czy komentarzy na bieżące tematy, jak #MeToo czy kradzież własności intelektualnej, na której oparto więcej internetowych potęg, niż może się wydawać. Ale nigdy nie wchodzi na prostackie tony – krytyka kapitalizmu jest w "Invisible Fist" bezpośrednia, szczera i mocna.
Gra nie jest pozbawiona wad, a jej karciana mechanika nie każdemu przypadnie. To ewidentnie nie jest tytuł dla każdego. Jednak i tak wyróżnia się na tle pozostałych "indyków" z prostej przyczyny – nie ubiera ona współczesnych problem w gatunkowe ramy eskapistycznych gatunków jak horror czy science fiction. Jest brutalnie szczera i nieco groteskowa, jak współczesny świat. Brakuje na rynku gier, które byłyby takim strzałem między oczy.
I w tym bym upatrywał sukcesu "Invisible Fist". Pod warunkiem, że Failcore dopracuje swoją mechanikę. No i może popracuje nad dźwiękiem – nie wspomniałem o aspekcie audio, bo właściwie całkowicie umyka. Ale poza tym – czekam na ostateczną wersję.