Został zaatakowany, bo wyszedł na osiedle w niewłaściwych barwach. A kibicował e-sportowcom
Nie wierzycie w taki scenariusz? A on może się spełnić, jeśli zrealizowany zostanie cel Ekstraklasy - by polskie kluby weszły w e-sport.
Nasza rodzima Ekstraklasa, czyli przedstawiciele najważniejszych rozgrywek piłkarskich w Polsce, zauważyła, że na świecie coraz więcej klubów zaczyna interesować się e-sportem. A skoro tak, to trzeba iść z duchem czasu i również udowodnić swoją nowoczesność. Dlatego też Ekstraklasa zapowiedziała, że powstaną e-sportowe rozgrywki, w których udział brać będą przedstawiciele polskich klubów.
Jak mówi Michał Siara, przedstawiciel Ekstraklasy odpowiedzialny za rozwój e-sportu, jest to szansa pozyskania całkowicie nowych sponsorów, którzy nigdy nie mieli zamiaru wejść na stadiony piłkarskie. Dlatego w e-sportowych zmaganiach upatrują dobre miejsce do promocji swojej działalności.
Załóżmy, że rzeczywiście jest jakiś sponsor, który “nie chce wchodzić na stadiony piłkarskie”. Nie chce promować się na przykład na obiekcie Legii, bo woli nie być kojarzony z kibolskimi wybrykami lub nie do końca utalentowanymi zawodnikami. Jest to w pewien sposób zrozumiałe. Tylko dlaczego w takim razie nie zainwestuje w siatkówkę, piłkę ręczną czy koszykówkę? Przecież ekstraklasowe zespoły mają swoje sekcje w innych dyscyplinach! Skoro sponsor nie wyłożył kasy na drużynę koszykarek Wisły Kraków, to dlaczego zrobi wyjątek dla e-sportowego teamu “Białej Gwiazdy”?
Niby można to łatwo wytłumaczyć. Bo na mecze koszykarek raczej nie przychodzi tyle osób, co na e-sportowe zawody. A miliony nie oglądają ich zmagań w internecie.
Ale jak naiwna jest wiara w to, że e-sportowe mecze Ruchu Chorzów z Pogonią Szczecin przyciągną takie tłumy. Albo chociaż nabiją wyświetlenia youtube’owej transmisji. Przecież wiele polskich zespołów ledwo wiąże koniec z końcem, więc jak znalazłyby pieniądze na e-sportowców, których cały świat chciałby oglądać?
Ruch Chorzów, jeśli do 31 marca nie spłaci finansowych zaległości wobec piłkarzy, nie dostanie licencji na najbliższy sezon. Prezes klubu w rozmowie z serwisem Sportowe Fakty zdradza, że w lidze są zespoły, które “mają większe zobowiązania i są w gorszej sytuacji“ niż ta Ruchu. Korona Kielce bez problemów dokończy sezon tylko dlatego, że pomocną dłoń po raz kolejny wyciągnęło miasto, które jest jest posiadaczem 100 procent akcji spółki Korona S.A.. Latem klub chciał pozyskać sponsor z… Senegalu. To chyba dobrze pokazuje, sytuację finansową klubu. A to nie są wyjątki. W sierpniu blisko upadku była Wisła Kraków, wielokrotny Mistrz Polski.
Nawet w zespole, który występował w piłkarskiej Lidze Mistrzów, czyli Legii, wcale nie jest tak kolorowo. Między innymi finanse były powodem kłótni właścicieli. Dariusz Mioduski, który chce przejąć ekipę z Warszawy, ma dość życia na kredyt i chce “tylko wydawać pieniądze, które faktycznie są w budżecie, a nie dopiero przyjdą”. Legia wprawdzie zdążyła zainteresować się e-sportem, ale jak widać - priorytety są jednak gdzie indziej.
Mimo to Ekstraklasa wierzy, że kluby machną ręką na najpoważniejsze problemy i zaczną promować się e-sportem. Ba, znajdą kasę na to, by zatrudnić najlepsze drużyny e-sportowe. Logiczne, prawda?
A nawet jeśli zatrudnią średniaków, to kto chciałby ich oglądać? Na tym polega przewaga e-sportu: wystarczy jedno kliknięcie i oglądasz najlepszych, bez względu na to skąd pochodzą i gdzie aktualnie grają. Jasne, możesz też patrzeć na mistrzostwa gimnazjum w swoim miasteczku, ale raczej cię to nie obchodzi, skoro w sieci znajdziesz retransmisję mistrzostw świata.
Powiecie, że w piłce nożnej jest podobnie i dlatego wielu kibicuje Barcelonie, a nie Motorowi Lublin. I to prawda! Dlatego ważniejsza jest praca u podstaw. Odmienianie piłki nożnej. Sprawianie, że ludzie będą chcieli przychodzić na stadion. E-sport nie będzie lekarstwem.
Tymczasem mamy coś w rodzaju propagandy nowoczesności. Jesteśmy “trendy”, bo wspieramy e-sport. “Czujemy, czym ekscytują się młodzi”, widzimy, że IEM przyciąga tłumy. Czy naprawdę Ekstraklasa nie ma innych priorytetów? Ma, i to wiele. Może najpierw niech znajdzie sposób na to, by stadion Śląska Wrocław nie świecił pustkami:
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Albo żeby Górnik Łęczna grał u siebie, przy wsparciu swoich kibiców, a nie w Lublinie, gdzie ich mecze ogląda garstka.
Owszem, Ekstraklasa nie zawsze ma możliwości, by te problemy rozwiązać. To jednak pokazuje, że polska ligowa piłka nie jest w idealnym momencie i może pozwolić sobie na eksperymenty. Jest dużo lepiej niż w latach 90., mamy coraz więcej pięknych stadionów, ale nadal rodzime kluby mają sporo kłopotów. Dziennikarze sportowi debatują nad szkoleniem młodych piłkarzy - które w Polsce kuleje - zwracają uwagę też uwagę na to, że w Polsce nie ma wciąż odpowiedniej infrastruktury. Nawet jeśli nie wszystko jest zależne od Ekstraklasy, to chyba taka organizacja powinna znać priorytety. I wiedzieć, że czymś innym trzeba przyciągnąć kibiców.
No właśnie, kibiców. Dajmy się ponieść optymizmowi Ekstraklasy i uwierzmy w to, że osoby niezainteresowane futbolem rzucą się na koszulki Lecha Poznań czy Jagiellonii Białystok, bo zobaczą, że ich ulubieni zawodnicy reprezentują właśnie te barwy. Ale czy to w ogóle możliwe? W e-sporcie wielu kibicuje Polakom, ale przecież ci często zatrudniani są np. przez rosyjskich sponsorów. Nikogo to jednak nie obchodzi, ważniejszy jest zawodnik.
I tu piłka nożna napotyka kolejny problem. Jak przekonać fanów e-sportu, którzy myślą globalnie i w swoich sympatiach nie znają granic, do “lokalnego patriotyzmu” - kibicuję tym, którzy reprezentują moje miasto? Piłka nożna ma łatwiej, bo nowy narybek łowią szkoły, osiedla, miasteczka sympatyzujące z zespołem - często kibicowska pasja przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Fani e-sportu niby także mogliby się wzajemnie nakręcać, ale najpierw trzeba byłoby zmienić ich sposób myślenia o tej rozrywce - że ważniejsze jest miejsce urodzenia, a nie to, jakiego zawodnika się lubi.
Nie przez przypadek w miastach, gdzie “rządzi” piłka nożna, trudniej przebić się zespołom koszykarskim, siatkarskim czy grającym w piłkę ręczną. Nawet jeśli noszą taką samą nazwę, co klub piłkarski, to cieszą się mniejszym zainteresowaniem.
Oczywiście w futbolu globalizacja też jest widoczna i na ulicach nie brakuje koszulek Barcelony czy niemieckich ekip, bo w nich gra Messi, Lewandowski czy Piszczek. Ale w Łodzi, Poznaniu czy Krakowie jakoś nie widzimy fanów zawodników Legii, prawda? To nie przypadek, animozje międzyklubowe w Polsce są ogromne. Łatwo wyobrazić sobie, co stanie się z łódzkim kibicem e-sportowca, który reprezentuje Legię. Szybko straci koszulkę idola. I powinien być zadowolony, jeśli tylko na tym by się skończyło.
Nie oczerniam futbolu, nie sieję antykibicowskiej propagandy. Po prostu wiem jak jest - mieszkam w “derbowym mieście” i znam historię o rodzicach drużyn juniorskich, które straciły flagę, bo kibicowali nie tym co trzeba. I dlatego nie wyobrażam sobie, że ktoś w Poznaniu, Łodzi czy Krakowie będzie chodził w “nieodpowiednich” barwach, tłumacząc się tym, że “to tylko e-sport”. Nikogo nie będzie to interesowało. Można kupować kibicowskie gadżety do szafy, ale na dłuższą metę to bez sensu.
Wejście Ekstraklasy w e-sport pachnie mi wyłącznie zwykłą zagrywką marketingową - by pokazać się z dobrej, nowoczesnej strony. Polską piłkę i e-sport zbyt wiele dzieli: od pieniędzy zaczynając, na pogodzeniu fanów dwóch różnych dyscyplin kończąc.