"Wiedźmin 3" spada z tronu. Teraz siedzi na nim "Red Dead Redemption 2"
Przepraszam Cię, "Wiedźminie". W moim sercu jest nowa gra. Gra, w którą każdy powinien zagrać, przynajmniej chwilę, przynajmniej godzinkę. To "Red Dead Redemption 2". Rockstar Games stworzyło wciągającą i piękną produkcję. I chwali się fajerwerkami na każdym krok.
Za niemal nieskończoną liczbę godzin rozrywki. Za zadania poboczne, które raz po raz wyrywają z głównego wątku. Za żebraków udających niewidomych. Za drobne detale, które są widoczne na każdym kroku. Za surowy i brutalny widok właśnie budujących się Stanów Zjednoczonych Ameryki. Za polski wątek - choć krótki, to wywołujący kilka uśmiechów i wiele rozterek. Za blisko dekadę pracy nad grą. Za grafikę, która sprawia, że czasami po prostu tylko się rozgląda po Dzikim Zachodzie. Za odczarowanie westernów, których fanem nigdy nie byłem.
I mógłbym tak jeszcze długo wymieniać, za co można chwalić "Red Dead Redemption 2". Bo "RDR2" trzeba chwalić. To kawał dobrej roboty i gry, w którą po prostu trzeba zagrać. Fabuła? Jest rok 1899, a my wcielamy się w Arthura Morgana - rewolwerowca, gangstera i prawą rękę Dutcha van der Linde. Dutch to wódz i wizjoner naszego gangu. Z większymi i mniejszymi sukcesami prowadzi nas do lepszego świata. Bo w przeżywających przemysłową rewolucję Stanach miejsca dla prawdziwych rewolwerowców jest już coraz mniej. W miastach powstają fabryki, dociera elektryczność i… prywatna ochrona. Rabowanie przestaje być łatwe.
Dobry lub zły
Żeby nie zdradzać żadnego z wątków fabuły, opowiem w skrócie: żyjemy w gangu, pracujemy dla gangu i z gangiem napadamy, rabujemy, porywamy, a czasami lądujemy na egzotycznej wyspie. A to wszystko bez mrugnięcia okiem, bez moralnych rozterek. Choć gra raz po raz daje nam możliwość bycia przyzwoitym gangsterem. Możemy odbijać porwane kobiety, pomagać ludziom w potrzebie (głównie zatrzymanym przestępcom, którzy zaraz będą siedzieć za niewinność) lub… okradać przed chwilą zabitych i sprzedawać ich dyliżanse u pasera. A koniec końców to wszystko wpływa na tzw. współczynnik honoru. To od niego zależy jak postrzegają nas na ulicy inni - ochoczo się witają czy patrzą spod łba. I to wszystko widać. "RDR2" pełen jest drobnych detali. Możemy kupić konia, który będzie z nami walczył i uprzykrzał życie lub takiego, który podda się każdej decyzji.
Powiedzieć, że "Red Dead Redemption 2" to "GTA V" na Dzikim Zachodzie to zbyt duże uproszczenie. Owszem, system gry jest zbliżony do tego, który znamy z kultowej serii. Owszem, świat jest rozbudowany i dowolnie możemy go zwiedzać. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Fabuła gry zbudowana jest w zupełnie inny sposób. Zaczynamy… dość leniwie. Akcja przyśpiesza dopiero w pewnym momencie historii. I wygląda to na zabieg celowy.
Pierwsza część gry pozwala nam oswoić się ze światem, poznać mechanizm rozrywki, spróbować wszystkich akcji pobocznych: polowania, tworzenia przedmiotów, łowienia ryb, napadów na dyliżanse, realizowania małych zadań (które pojawiają się w losowych miejscach), grania w pokera lub zabawy nożem na stole. Fabuła powoli prowadzi nas przez różne rejony świata. Od gorącego południa przez lodowatą północ. I pozwala się uczyć. A gdy już mamy to wszystko w małym palcu, kiedy zabijamy już każdego z wrogów za pomocą jednego naboju, to wszystko nabiera odpowiedniego tempa. Tego doskonale znanego z gier Rockstar Games – misję za misją wykonuje się z wielką frajdą.
Wspaniały świat
Powiem szczerze, że wirtualna młoda Ameryka to miejsce zachwycające. Twórcy naprawdę zadbali o oprawę. "RDR2" grałem na konsoli Xbox One X i telewizorze 4K. Mój TV to żaden wybitny sprzęt, ale efekty i tak przykuwały wzrok. I choć powiem to z żalem - w moim prywatnym rankingu najładniejszych gier z otwartym światem "RDR2" wskakuje na pierwsze miejsce. Zamiast "Wiedźmina" od CD Projekt. Większość zadań rozpoczynałem świadomie o poranku. I spotykała mnie gęsta mgła na terenach podmokłych lub delikatnie przebijające się promyki słońca w lesie. Jeżdżenie koniem w stronę zachodzącego słońca lub tylko przy świetle księżyca i gwiazd naprawdę zachwyca. Myśl, że "to naprawdę ładna gra" pojawiła się u mnie wyjątkowo często, odwodząc mnie od skupienia się na aktualnym zadaniu.
Automatyczna jazda koniem do wybranego celu dostępna jest tylko w trybie filmowym kamery. Bardzo długie podróże gra zresztą sama skraca i przechwytuje sterowanie, co pozwala podziwiać zjawiskową faunę i florę. Nawet obóz gangu stworzony jest tak, by przetrząsać każde jego miejsce. A na koniec powędrować po pożywny gulasz. Obozowisko można ulepszać lub… całkowicie to zignorować i dać porwać się grze. Ci, którzy stawiają na detal - mają sporo do wyboru. To ubrania, to fryzury i zarost z regulowaną długością. To broń, którą można wizualnie modyfikować i konie, którym można pleść warkocze. Artur Morgan może być w zasadzie kim tylko chcemy. Albo eleganckim dżentelmenem z dubeltówką lub obdartym łotrem z dwoma rewolwerami. Twój wybór.
"RDR2" to gra kompletna i wielowątkowa. To gra, która wciągnęła mnie na blisko miesiąc. To gra, która nie jest też pozbawiona wad. Ale gigantyczny świat, który na każdym krok zachęca, by dowolnie go eksplorować, pozwala błędy wybaczyć. Przynajmniej w oczekiwaniu na pierwsze łatki, bo niektóre z "wpadek" są dość irytujące. Przykład? W jednej z jaskiń zdarzyło mi się wpaść w dziurę. I tak wylądowałem pod powierzchnią świata "RDR2". Wyjścia nie było, oczekiwanie na śmierć bohatera chwilę trwało.
Być może drobny błąd irytuje tak bardzo, gdyż "Red Dead Redemption 2" stara się być grą idealną. I grą bliską ideału jest.