Vampire: The Masquerade – Coteries of New York to powrót do Świata Mroku na jaki liczyłam
Gra polskiego studia Draw Distance "Vampire: The Masquerade – Coteries of New York" chciała mnie wciągnąć w "Świat Mroku", w sposób, w jaki nikomu wcześniej się nie udało. Klimat stworzyli świetny, ale nie wszystko się udało.
"Vampire: The Masquerade – Coteries of New York" to gra narracyjna od polskiego studia Draw Distance, w której wcielamy się w młodego wampira i zostajemy wrzuceni w konflikt pomiędzy dwoma frakcjami - Camarilla i Anarchistami. Obie frakcje walczą o wpływy w Nowym Jorku, jednocześnie próbując pozostać niezauważonymi dla śmiertelników. Gra oparta jest o 5. edycję systemu RPG "Wampir: Maskarada", który jest częścią "Świata Mroku".
Historia rozpoczyna się praktycznie w momencie naszej przemiany w wampira, kiedy dołączmy do jednego z klanów biorących udział w konflikcie. Razem z naszą postacią dopiero poznajemy społeczność wampirów, która w "Świecie Mroku" pozostaje niezauważona przez śmiertelników. W jednej chwili kończy się nasze dotychczasowe życie i zaczynamy brać udział w Maskaradzie.
Naszym celem jest zbudowanie Koterii, która będzie silną stroną konfliktu pomiędzy Camarillą i Anarchistami. Akcja gry toczy się przez kilka nocy i od naszych decyzji zależy, jak potoczy się opowieść. To, w kogo się wcielimy zależy od nas - do wyboru mamy trzy postacie należące do różnych klanów. Ale to dopiero pierwszy z wielu wyborów w grze, jaki musimy dokonać.
Gra narracyjna
"Vampire: The Masquerade – Coteries of New York" to gra narracyjna, dlatego to właśnie wspomniane wcześniej wybory są w niej najważniejsze. Jest ich sporo, ale grę udało mi się przejść jak na razie tylko jeden raz, więc ciężko mi powiedzieć w jak dużym stopniu wpływają one na bieg wydarzeń. Przyznam jednak, że mam mieszane uczucie, czy w ogóle chcę jeszcze raz przechodzić "Vampire: The Masquerade – Coteries of New York".
Za pierwszym razem historia była świeża, tajemnicza, szalenie ciekawa i... czułam, że to historia, którą przeżywam ja, a nie "jakaś tam postać". To dla mnie bardzo ważne, kiedy gram w papierowe RPGi i tutaj miałam podobne odczucia. Nie wiem, czy drugie przejście nie popsułoby tego wrażenia, ale zostawiam wam to do oceny - jeśli macie ochotę poznać inne wątki fabularne, trzeba zagrać więcej niż raz.
Od razu widać, że twórcy skupili się przede wszystkim na opowiedzeniu historii, która będzie ciekawa dla "starych wyjadaczy", jak i osób, które po raz pierwszy mają styczność ze "Światem Mroku". Nie ma tu skomplikowanej mechaniki, mimo że musimy np. uważać na zaspokajanie naszego Głodu. Nie ma tu jednak statystyk i systemu rozwoju postaci, który mogą pamiętać grający w papierowego "Wampira". To wszystko sprawia, że o wiele łatwiej jest zanurzyć się w historii i po prostu ją chłonąć.
Bardzo podobne odczucia miałam, kiedy grałam w inną polską grę - "Wanderlust Travel Stories". Tematyka obu gier jest oczywiście bardzo różna, jednak oba tytuły świetnie wpisują się w nurt slow gamingu, pozwalając zatracić się w dobrze napisanej historii. Niemniej o wiele łatwiej byłoby ją chłonąć, gdyby gra była dostępna w polskiej wersji językowej, za co twórcy mają u mnie spory minus.
Drugi minus Draw Distance dostaną "tymczasowo" za to, ze gra nie wyszła na urządzenia mobilne (obecnie gra wyszła tylko na PC i jest planowana premiera na konsole). W "Wanderlust Travel Stories" gra się o wiele wygodniej na smartphonie i tak mogłoby by być także w tym przypadku. Czekam na premierę "Vampire: The Masquerade – Coteries of New York" na Nintendo Switch. Myślę, że możliwość wzięcia ze sobą gry i pogrania np. siedząc wygodnie w fotelu, niczym z dobrą książką, pozwoliłaby jeszcze bardziej wciągnąć się w opowieść.
Oprawa audiowizualna
Styl graficzny i muzyka to zdecydowany plus "Vampire: The Masquerade – Coteries of New York". Całość tworzy niesamowity klimat, nawiązując do mrocznego, współczesnego gotyku, jaki zawsze był kojarzony z uniwersum "Wampira". Postacie są charakterystyczne i wiarygodne, nie tylko dzięki dobrze napisanym dialogom, ale również dzięki wyglądowi, jaki otrzymały.
Muzyka, chociaż czasami nieco zbyt monotonna, to jednak świetnie podkreśla atmosferę. Dzięki niej cały czas czuć pewien niepokój i tajemniczość. Ma się wrażenie, że tak "brzmi" mrok, który od przemiany w wampira będzie nam już zawsze towarzyszył.
Nie tylko dla fanów Świata Mroku
"Vampire: The Masquerade – Coteries of New York" pozwala wkroczyć do World of Darkness, który znam od lat i za którym tęskniłam od czasu "Vampire: The Masquerade - Bloodlines". Polscy twórcy postawili jednak na zupełnie inny sposób narracji, dzięki czemu miałam okazję zanurzyć się w Świat Mroku w niemal ten sam sposób, co na sesjach RPG.
Gra jest krótka, dzięki czemu osoby, które chcą poznać różne wersje opowieści będą mogły wracać do tytułu nawet kilka razy. W "Świecie Mroku" mówi się o początku historii, jako o Preludium i tym też jest dla mnie "Vampire: The Masquerade – Coteries of New York". Fabuła zdaje się być jedynie wstępem do większej opowieści, którą być może twórcy zechcą nam kiedyś opowiedzieć.
Od razu jednak czuć, że Draw Distance znają świat "Wampira" i doskonale rozumieją klimat, jaki powinna mieć gra osadzona w tym świecie. Oprawa audiowizualna pozwala wsiąknąć w opowiadaną historię. I chociaż nie jest to gra pozbawiona wad, to wciąż może dumnie stanąć w jednym szeregu z innymi grami osadzonymi w "Świecie Mroku", w tym z (wciąż moim ulubionym) "Vampire: The Masquerade - Bloodlines".