Są jak Real Madryt. W niedzielę oglądałem ich razem z milionem innych widzów
10 chłopaków dało przyprawiający o ciarki pokaz. W trwającym niemal pięć godzin finale zacięta walka toczyła się do dosłownie ostatniej chwili. To nie był tylko spektakl zręczności, ale przede wszystkim demonstracja wzorowej współpracy, przenikliwego myślenia taktycznego i opanowania. Prosty błąd mógł kosztować całą drużynę przegraną.
Od 12 stycznia trwały eliminacyjne mecze do Eleague Major 2018 w amerykańskim Bostonie. To jedna z kilku najważniejszych na świecie imprez "Counter-Strike'a", w którego dziennie grają miliony osób. Pula nagród? Okrągły milion dolarów. Za pierwsze miejsce zwycięzcy, amerykańskie Cloud9, otrzymali aż połowę tej stawki. W przeliczeniu na naszą walutę to ponad 1,6 miliona złotych.
Ale finał ligi o najwyższym statusie, czyli Major, to o wiele, wiele więcej niż garść nazw, statystyk i kwot za wygraną. Choć od tych ostatnich można faktycznie dostać zawrotu głowy.
Emocje jak w futbolu
Posłużę się takim przykładem, bo w końcu futbol to najpopularniejszy sport w naszym kraju. Jak wygląda mecz piłkarski? Dwie połowy po 45 minut. Przez większość czasu drużyny taktycznie rozgrywają spotkanie – starają się zdobyć bramkę, ale jednocześnie zachować ostrożność. Zazwyczaj nie brakuje pięknych akcji, ale 3/4 spotkania z reguły jest względnie spokojnie. Zwłaszcza w porównaniu z końcówką. Wtedy zaczyna się żywioł.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Stewie2K bohatersko broni celu w starciu 1vs3
Oglądając takie spotkania na żywo na stadionie, udziela nam się atmosfera tłumu fanów. Ale z reguły słabo widać detale związane z samą rozgrywką. W innej sytuacji są widzowie przed telewizorami, którzy otrzymują zbliżenia, powtórki i komentarz. Wszyscy wiemy, jak spikerzy potrafią rozpalić w nas piłkarską gorączkę.
Zobacz też: Program #CTRL - jak wyprowadzić gracza z równowagi?
Ostatnie minuty, wszyscy walczą – niezależnie czy o jasne zwycięstwo, dogrywkę czy chociaż honorową bramkę. Akcja się zagęszcza, piłkarze tracą swoje opanowanie, zaczyna się heroizm, nieplanowane akcje, popisy, dramaty, bohaterskie obrony i strzały. To chyba właśnie dzięki temu meczu przechodzą do historii.
Może wydawać się to dziwne, ale te emocje w skali niemal 1:1 przekładają się na odbiorców e-sportowych finałów. I graczy. I komentatorów. Mając w monitorze i głośnikach audiowizualny komplet – twarze zawodników, reakcje i okrzyki publiczności, kamerę prezentującą najlepsze akcje oraz ekipę zawodowych spikerów – łatwo się poddać tej atmosferze.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Specjaliści i narodowe klany
Do finałów Majora nie trafia byle kto. To nie żadne klany kolegów ze szkoły, a śmietanka najlepszych zawodników z całego świata. Część to faktycznie znajomi od lat, którzy wspólnie zaczynali w drobnych turniejach. Inne drużyny to wyselekcjonowani przez specjalistów profesjonaliści z różnych krajów.
Droga do finałów składała się z dwóch drabinek. Do pierwszej trafiły zespoły, które już kiedyś wygrały tytuł mistrza świata, a do drugiej ci, którzy o to miano cały czas walczą. Wśród drużyn znaleźli się też Polacy z Virtus.Pro. Rok temu z zapartym tchem oglądaliśmy ich w finale tego samego turnieju (Eleague Major 2017 w Atlancie), gdy w ostatnim meczu ulegli duńskiemu Astralis. Tym razem niestety nie było co obserwować – Polacy sromotnie przegrali wszystkie trzy spotkania eliminacyjne.
Faze Clan tuż przed rozpoczęciem finału
Patrząc na ich wyniki z ostatnich miesięcy, chyba nikt nie zakładał, że uda im się przejść do kolejnych faz Majora. Szkoda. Faworytów trzeba było szukać gdzie indziej. Uwagę szybko zaczął zwracać Faze Clan. Przypomina mi Real Madryt, jeśli chodzi o samych zawodników. Pod tym względem drużyna całkiem straciła swoje narodowe korzenie, poszukując po prostu profesjonalistów z różnych stron. W składzie znalazł się Szwed, Norweg, Duńczyk, Słowak i Bośniak. Najmłodsi gracze mają 20 i 23 lata, trójka starszych kolegów 25, 26 i 27.
Po drugiej stronie w finale stanął młody zespół Cloud9 z USA. Żaden z graczy nie skończył 25 roku życia. A jako że finał rozgrywał się właśnie w USA, hala była zdominowana przez fanów dzierżących dumnie nie tylko kartki z nazwą drużyny, ale także amerykańskie flagi. Chociaż większość najlepszych graczy pochodzi z Europy, kolejna edycja turnieju o statusie Major w Stanach mocno podkreśla, jak ważny jest dla Amerykanów "Counter-Strike". I że rozgrywki traktują w ramach wręcz patriotycznych. To dokładnie jak w Polsce z naszym Virtus.Pro.
Drużyna Cloud9 z USA w sesji na oficjalną stronę turnieju
Wielki finał
Ostatni mecz to duże wydarzenie. Co prawda nie rozgrywa się go na stadionie, a na trybunach nie siedzi 50 tys. osób. Ale oficjalną transmisję na darmowej platformie Twitch.tv oglądało dużo osób. Początkowo myślałem, że łączna widownia to ponad 110 milionów osób. Taką liczbę pokazywał Twitch bezpośrednio pod wideo. Okazało się, że to łączne wyświetlenia całego kanału, a więc i poprzednich transmisji. Niezbyt to klarowne. Ostatecznie fanów przed monitorami było około 1,3 miliona.
Sama transmisja rozpoczyna się zresztą na długo przed meczem. Komentatorzy w czysto sportowy sposób recenzują dotychczasowe poczynania zespołów i zawodników, a w dokumentach wideo gracze pokazani są jak gwiazdy. Którymi zresztą są. Do tego "showmatche", czyli gry pokazowe z udziałem m.in. komentatorów.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Finał, jak każde spotkanie, to rozegranie dwóch map w trybie turniejowym. Pięciu na pięciu graczy, gra się 30 rund lub do momentu, gdy jedna strona uzyska 16 rund wygranych. W przypadku remisu rozgrywana jest trzecia mapa. I tak było w tym przypadku.
Ostateczne starcie z minuty na minutę coraz bardziej przypominało to, jak wygląda ostatnia 1/4 meczu na murawie. A dodatkowe rundy na dogrywkę były już totalnym szaleństwem, w którym trenowane przez tygodnie plany zastępowała nieraz improwizacja i dzikie wyczucie w nieprzewidzianych sytuacjach. O kolejnych, niewiarygodnych momentach od razu dyskutowałem ze znajomymi, upewniając się przy tym, że nie tylko mi serce wali jak młot ze stresu.
Po podwójnej dogrywce wygrało amerykańskie Cloud9. Deszcz konfetti, wspólnie podniesienie pucharu i krótki komentarz od płaczącego ze szczęścia lidera. Z drugiej strony ukryte w rękach twarze, pewnie też skrywające łzy, ale już ze smutku i zmęczenia, po stronie europejskiego Faze Clan. Dokładnie tak, jak po wyczerpującym i zjawiskowo zaciętym finale ligi mistrzów - jedni szaleją ze szczęścia, drudzy nie mogą uwierzyć, że ich wysiłek zwieńczyło tylko srebro.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Chociaż e-sport to gry wirtualne, za komputerami, na widowni i przed milionami ekranów siedzą gracze oraz kibice z krwi i kości. Tak samo autentyczne były łzy zawodników, wrzaski z trybun, jak i moje spocone ze stresu dłonie, gdy ważyły się losy moich faworytów.
Kolejne takie emocje już wkrótce - i to w Polsce. Między 24-25 lutego oraz 27 lutego a 4 marca odbędą się dwie imprezy pod szyldem Intel Extreme Masters. W drugim terminie obejrzymy kolejny, wysokoligowy turniej "Counter-Strike'a". Warto to zobaczyć, jeśli nie na własne oczy, to chociaż w transmisji na żywo.