Rzut oka na "World of Warships: Legends". Tak "Okręty" wypadają na konsoli
"World of Warships" to druga za "World of Tanks" najbardziej rozpoznawalna gra białoruskiego studia Wargaming. 16 kwietnia doczekała się portu na PlayStation 4 i Xboksa One. Czy konsolowa interpretacja bitew morskich jest równie dobra, co pecetowy oryginał? Cóż...
Wiem, nie zabrzmi to najlepiej - ale naprawdę lubię drugą wojnę światową. Oczywiście nie jako obraz ludzkiej gehenny, ale okres historyczny, pozwalający tworzyć pasjonujące opowieści o bitwach z udziałem równie interesującego sprzętu. Będąc jeszcze dzieckiem, zaczytywałem się w atlasach historycznych z planami starć i specyfikacjami wykorzystywanych maszyn.
Nie wiedzieć czemu, jakoś w szczególności upodobałem sobie okręty. Może dlatego, że budzą podziw swym monumentalizmem. A może dlatego, że w zbiorach ojca znalazłem książkę o wojnie na Pacyfiku. Cóż, dzisiaj to nieszczególnie istotne.
Istotne jest dla mnie to, że gra z drugowojennymi bitwami morskimi to ziszczenie moich dziecięcych marzeń. Pozwala wkroczyć w sam środek wydarzeń, z immersją niemożliwą do uzyskania przed laty. Falujący ocean, cała flota towarzyszących mi okrętów, dreszczyk emocji przy wypatrywaniu statków przeciwnika. I w końcu nieustająca kanonada z potężnych dział, sprytne manewry, radość przy zatopieniu, smutek, gdy to mój okręt nabiera wody. Czujecie ten entuzjazm, prawda?
Obejrzyj także: Zwiedzamy okręt i rozmawiamy z twórcami "World of Warships"
Pecetowe "World of Warships" spodobało mi się, choć - niestety - niewiele w nie grałem. Tym chętniej zabrałem się za "Legends", które dotarło do redakcji WP Gry. Zwłaszcza, że w końcu mogłem powiedzieć swojemu wydawcy: "Wybacz, nie przyjdę do biura, bo gram". I to tak absolutnie w zakresie pełnionych obowiązków. Układ idealny.
Żołnierze, cała naprzód
I zaczyna się. Ja i mój krążownik USS Marblehead wypływamy na szerokie wody, za nami 8 kompanów, a przed nami - 9 wrogów. Cel to przejąć i przez jak najdłuższy czas utrzymać zaznaczone na mapie punkty kontrolne. Ale to jeden z trybów, w grze dostępny jest też klasyczny deathmatch, gdzie jedyne zadanie brzmi: zniszczyć wszystkie wrogie jednostki.
Sterowanie okrętem wydaje się wiarygodnie. Co zrozumiałe, nie ma tu mowy o hardkorowej symulacji, jednak czuć ciężar mierzącego blisko 170 metrów kolosa. Reakcje na stery są odpowiednio opóźnione. Przeładowanie dział słusznie pochłania dłuższą chwilę.
Przyjemnie patrzy się także na oprawę graficzną. "World of Warships" nigdy nie było kandydatem do miana graficznego ideału wśród gier multi, ale trzeba przyznać, że modele okrętów to małe arcydzieła. Nawet w trzecioosobowym widoku, w czasie trwania bitwy, można dostrzec detale, takie jak umieszczone na pokładzie szalupy ratunkowe, maszty radarowe, a nawet olinowanie. Wspomnienia z przeglądania atlasów wracają w sekundę.
Trafienie daleko od 10-tki
Ale o co w tym właściwie chodzi? - zapytacie. Ano dokładnie o to, o co chodzi w każdej produkcji z serii "World of...". Czyli rozgrywamy sieciowe bitwy i zbieramy punkty. Te są wymienialne na ulepszenia do okrętów i kolejne jednostki, tak aby zwiększyć swoją skuteczność na placu boju. Tu nie ma dalekiego celu. Wskakujemy w bitwę, dajemy z siebie wszystko. Padłem? Wychodzę z gry i zaczynam nową. I tak w kółko - ale za to właśnie gracze pokochali i "World of Tanks", i "World of Warships".
Jednocześnie nie jest to nic, czego w wersji pecetowej nie można byłoby uświadczyć. Wprost przeciwnie - nie trzeba być wyjadaczem serii, aby błyskawicznie dostrzec, że coś tutaj nie gra. Czegoś jakby brakowało. Niby to samo, ale nie do końca.
Po chwili zachłyśnięcia się samymi okrętami, szybko uderzyło mnie, jak bardzo "World of Warships: Legends" zostało względem pierwowzoru okrojone. I nie chodzi o oprawę audiowizualną, lecz zawartość. Czyli coś, czego przeniesienie z PC na konsolę powinno być tylko formalnością - i to tłumaczy obecność dodatkowego podtytułu.
Klasy okrętów są trzy. Szybkie, zwrotne i wyposażone w śmiercionośne torpedy, ale kiepsko opancerzone niszczyciele. Powolne, jednak za to potężnie uzbrojone i odporne na ostrzał pancerniki. A także stanowiące swoisty kompromis krążowniki.
Brakuje znanych z pecetów lotniskowców wraz z samolotami. Zresztą, podobnie jak okrętów podwodnych, choć akurat te jednostki nawet na pececie dostępne były tylko w ramach ograniczonego czasowo wydarzenia specjalnego. Bądź co bądź, na konsolach w ogóle ich nie ma. To czyni pole bitwy znacznie mniej różnorodnym.
A na tym nie koniec. Choć sterowanie okrętem przy użyciu pada wydaje się nieco bardziej intuicyjne niż zabawa na klawiaturze i myszce, z jakiegoś powodu z gry wycięto autopilota. Ten pozwalał na określenie punktu docelowego i skupienie się wyłącznie na prowadzeniu ognia. W efekcie rozgrywka staje się mniej taktyczna, a bardziej zręcznościowa.
Co więcej, na konsolach nie uświadczycie polskiej wersji językowej, która na pecetach jest standardem. Trochę mało zrozumiały ruch, bo przecież autorzy dysponują przygotowanym tłumaczeniem, które w co najmniej 90 proc. powinno być zgodne z "Legends".
"World of Warships: Legends" - czy warto kupić?
Kupować nie trzeba, gdyż tytuł, podobnie jak wersję na PC, udostępniono w modelu free to play. Grę pobierzecie za darmo, a zapłacicie tylko za przyśpieszone zbieranie punktów i dodatkowe miejsca w porcie, na większą liczbę okrętów. Na szczęście nie wydaje się, aby mikropłatności mogły zaburzyć balans starć - ale w tym przypadku wiele będzie zależeć od przyszłych aktualizacji i ruchów wykonywanych przez producenta.
Zatem, czy warto zagrać? Jeśli - tak, jak ja - pasjonujecie się okrętami z okresu II WŚ, to "World of Warships" z pewnością przypadnie wam do gustu. Jednak osobiście skłaniam się ku bardziej rozbudowanej wersji na PC. Konsolowy port ma rację bytu tylko wtedy, gdy PS4 lub Xbox One jest waszym jedynym sprzętem do grania.