Recenzja "Days Gone". PlayStation 4 na takie pożegnanie nie zasłużyło
Otwarty świat pełen zombie, dwóch twardzieli w skórach i na motorach, którzy jadą i wybijają hordy wrogów. Czy to mogło się nie udać? Mogło i nie udało. "Days Gone" spóźniło się o parę lat. Nie wnosi niczego ciekawego, a na dodatek nie radzi sobie z hardwarem PlayStation 4.
2013 rok nie należał do słabych i nieciekawych roczników w branży gier. To właśnie wtedy swoją premierę miało "GTA V", odświeżony "Tomb Raider", "BioShock: Infinite", zupełnie inaczej podchodzące do serii "DmC" czy przede wszystkim niezwykle poruszające "The Last of Us". Lista świetnych gier nie może z perspektywy czasu dziwić, bo żegnaliśmy generację, która przyniosła nam PlayStation 3 i Xboksa 360, a już w jesienią przywitać mieliśmy PlayStation 4 i Xboksa One.
Wszystkie te gry ukazały się jeszcze przed pojawieniem się następców konsol. Był to moment, kiedy twórcy wiedzieli, co należy zrobić, aby wycisnąć wszystkie soki ze starych sprzętów. Mieli na swoim koncie kilka gier, więc znali urządzenia bardzo dobrze. Najlepiej udało się to Naughty Dog - ich "The Last of Us" było pięknym zwieńczeniem tamtej epoki konsol. Ba, grając można było się wówczas pokusić o stwierdzenie, że PlayStation 3 wcale nie jest aż tak stare i "dziadka" stać jeszcze na dużo. Nawet na graficzne wodotryski. I pomyśleć, że PlayStation 4 żegna taki tytuł jak "Days Gone". Coś poszło nie tak.
Zestawianie "Days Gone" z "The Last of Us" może wydawać się nieco niesprawiedliwe. Naughty Dog wypuściło swoją grę w czerwcu 2013 roku, a PlayStation 4 zadebiutowało w listopadzie. "Days Gone" pojawia się teraz, kilka dni po tym, gdy Sony po raz pierwszy zdecydowało się otwarcie mówić o konsoli nowej generacji. Minie minimum ponad rok, zanim PS5 wjedzie na sklepowe półki.
Zobacz też: Top 10 gier na PS4
"Days Gone". Niegodne pożegnanie
Sytuacja niby inna, ale wystarczy zobaczyć na kalendarz wydawniczy, by zrozumieć, że to już czas pożegnania z PlayStation 4. "Days Gone" to prawdopodobnie ostatnia duża gra na wyłączność na tę konsolę Sony. Nowe "The Last of Us" czy "Death Stranding", według plotek, mają ukazać się i na starym, i na nowym sprzęcie. Wygląda więc na to, że "Days Gone" to zwieńczenie generacji. Tak bohaterów żegnać się nie powinno.
W swoich pierwszych wrażeniach z "Days Gone" Barnaba Siegel chwalił próbę wskrzeszenia historii o prawdziwie "męskiej" przyjaźni. Po "The Last of Us" czy "God of War", które stawiało na zupełnie inny rodzaj relacji, "Days Gone" pod tym względem jest rzeczywiście w pewien sposób odświeżające. Przynajmniej na papierze. W praktyce dostajemy do bólu sztampowe, oklepane i po prostu nudne postaci. Twardzieli, którzy z niejednego pieca chleb jedli, ale potrafią wzruszyć się, kiedy nikt nie patrzy.
Trafiamy do świata po apokalipsie. Na opuszczonych ulicach grasują hordy zombie, a ocalała ludzkość schroniła się w obozach, starając się wiązać koniec z końcem. Są też tacy, którzy nie mogą ustać w miejscu, jak Deacon St. John, który wciąż nie może otrząsnąć się po stracie żony, i jego towarzysz "Boozer".
Największy problem z fabułą "Days Gone" jest to, że nie wnosi niczego nowego ani do tematyki zombie, ani do ukazania relacji między dwójką przyjaciół próbujących przeżyć w niełatwych czasach. Świetnym dowodem na to, że wyświechtany temat można opisać w inny sposób, była książka "Dni bez końca", w której dwójka kowbojów wychowuje córkę w czasach starć z indianami i wojen secesyjnych. Nie mówię, że w tę stronę "Days Gone" powinno pójść. Zabrakło mi po prostu zejścia z utartej ścieżki. A że gry to potrafią, pokazało już "The Last of Us" czy ostatni "God of War".
Inną wadą historii są dialogi brzmiące jak z filmów Patryka Vegi. Liczba przekleństw rzucanych na lewo i prawo pewnie miała nie pozwolić nam zapomnieć, w jak ciężkich czasach żyją bohaterowie. Zamiast tego uszy więdną od bluzgów zastępujących przecinki. Brzmi to tak, jakby nastolatkowie przechwalali się, że znają brzydkie słowa. I chcą się wyszaleć, wplątując je gdzie się da. Same wypowiadane kwestie są też naiwne i nieciekawe.
Na dodatek fatalnie wypada dubbing. Można odnieść wrażenie, że cała ekipa aktorska podkładająca głosy w polskiej wersji językowej to trzy, góra cztery osoby. Sytuację próbowali ratować swoimi umiejętnościami, w końcu to pewnie zawodowi aktorzy głosowi, ale efekt końcowy jest niezgrany, sztuczny. A wraz z tym spada wiarygodność postaci w grze.
"Days Gone": wszystko, co dobre z innych gier. Tyle, że gorzej
"Days Gone" jakby starało się zabrać elementy znane z popularnych i udanych gier. Ale naśladownictwo się nie udało. Walka wręcz może kojarzyć się z "Assassin's Creed". Choć w "Days Gone" jest nieco uproszczona. Przewrotami robimy uniki, by w idealnym momencie przywalić w umarlaka toporem, nożem albo kijem bejsbolowym.
Niektóre oklepane motywy, wzięte z innych gier, jak tryb detektywistyczny czy tworzenie ulepszeń broni też nie wnoszą niczego nowego. Ale mogę na nie spojrzeć nieco łaskawszym okiem. Szczególnie, że nawet spodobała mi się żonglerka kijami, toporami czy innymi narzędziami, które stale się psują i wymagają ulepszeń. Czuć ulgę i radość, kiedy sfatygowaną rurkę zamienimy na kija bejsbolowego. A jeszcze kiedy dodamy do tego gwoździe - możemy być z siebie dumni, że znajdujemy wyjście z każdej opresji. W tym świecie to pasuje.
Ale te drobne zalety przysłania głupota przeciwników. Biegają bez ładu i składu. Nie zauważają nas, gdy się do nich "skradamy" - naprawdę nie trzeba się starać, by przejść niezauważonym lub chcieć wbić przeciwnikowi nóż w plecy. "Days Gone" próbowało zmiksować grę akcji ze skradanką. Przez to żaden element nie wypadł dobrze. Strzelanie kuleje, ale jeśli przymkniemy na to oko i potraktujemy grę jako jeszcze jedną okazję do wybicia setek niezbyt sprytnych przeciwników, to na pewno będziemy zadowoleni.
Inne inspiracje? Na przykład nasz "Wiedźmin 3: Dziki Gon". Motor pełni w "Days Gone" funkcję konia, umożliwiając szybkie poruszanie się po sporej mapie. Ale pojazd odgrywa tutaj znacznie ważniejszą rolę niż samochody w "GTA V" czy serii "Far Cry". Nie porzuca się ich, zamieniając przy każdej możliwej okazji na lepszy model.
Musimy o jednoślad dbać. Napełniać bak paliwem (akurat w świecie, w którym powinno brakować wszystkiego, pełnych kanistrów porozrzucanych po okolicy jest mnóstwo) albo co jakiś czas reperować usterki, do czego niezbędny jest zbierany złom. Można sobie wmówić więź z pojazdem, bez którego dotarcie na misję czy do obozu, w którym znajduje się handlarz, byłoby akcją samobójczą. I zajęłoby pewnie sporo czasu.
"Ten świat poluje na ciebie". Jak każdy inny...
Najgorsze jest jednak to, że otwarty świat w "Days Gone" zawodzi. Hasło reklamowe brzmi "ten świat poluje na ciebie". Owszem, zagrożeniem są nie tylko wszechobecne zombie, ale też szalony kult czy po prostu inne grupy ludzi. Jadąc co chwila natkniemy się na przeciwników, którzy chcą nas zaatakować. Sęk w tym, że takie uczucie nie jest niczym nowym. Podobne zaszczucie charakteryzowało np. "Far Cry 5" czy niedawne "The Division 2".
Ale to nie jedyne zastrzeżenie co do otwartego świata w "Days Gone". Kolejny problem to to, że na widok czającej się zgrai zombie najczęściej decydowałem się na ucieczkę. Starcia są po prostu zbyt nudne, a przeciwnicy za głupi, żeby chciało się tracić na nich czas. Z tego też powodu nie miałem najmniejszej ochoty zbaczać z wyznaczonej ścieżki. Sprawdzić, co mnie spotka, gdy zamiast pojechać prosto skręcę w lewo. Nie czułem potrzeby zaglądania do zapuszczania się w las czy zwiedzania opuszczonych budynków.
Gra z otwartym światem, który nie zachęca do eksploracji - cóż, to sporo mówi o "Days Gone". Gorsza byłaby chyba tylko samochodówka, w której przyspieszanie sprawia nam fizyczny ból.
Jakby tego było mało, "Days Gone" powinno być grą, która godnie żegna się z PlayStation 4, pokazując moc i zalety sprzętu. Jest odwrotnie - jakby twórcy spóźnili się z premierą o te sześć lat i mieli się PS4 dopiero uczyć. Gra potwornie długo się wczytuje. Zdarzały się momenty, że potrafiła zaciąć się na kilka sekund. Biorąc to pod uwagę nie powinniśmy być zdziwieni przenikającymi się ciałami wrogów czy po prostu niezbyt ładną grafiką. Nie tłumaczy tego fakt, że grałem na PlayStation 4, a nie mocniejszym PlayStation 4 Pro.
Zgoda, momentami można zawiesić oko na widok gór czy próbować podziwiać słońce oświetlające dolinę. Widać jednak, że te wszystkie efektowne scenki są tak na siłę wciśniętę. Piękne krajobrazy twórcy nam narzucają. Nieraz przerażała mnie sztuczność słońca wychodzącego zza chmur. W "Wiedźminie 3" czy "GTA V" świat żył swoim życiem i to było w nim zachwycające. W "Days Gone" te wszystkie pogodowe sztuczki są strasznie efekciarskie. Zwykła popisówa.
"Days Gone" nie jest najgorszą grą na świecie. Nie jest nawet złą czy słabą. To po prostu średniak, mający duże aspiracje, ale bez większego pomysłu na siebie. Jest rozczarowaniem, bo od gier na wyłączność wymagamy bezbłędnej jakości technicznej, pięknej grafiki, ciekawej historii i wciagającej rozgrywki. "Days Gone" ma tylko momenty.