"Days Gone" ma być wielkim hitem na PlayStation 4. Widziałem go w akcji - nie jestem przekonany
Wielkie przestrzenie, stada zombie i ludzie, którzy strzelają do wszystkiego, co się zbliży. "Days Gone" to kolejna opowieść o postapokalipsie. Wyróżnia ją narracja i tankowanie motoru, na którym jeździmy. A poza tym niewiele więcej.
Hasło "postapo" jest ostatnia aż do przesady eksploatowane. Mam wrażenie, że co miesiąc widzę je w kontekście nowego filmu, serialu czy gry. A czy koncepcja Ziemi zniszczonej przez kataklizm jest faktycznie aż tak atrakcyjna? Czy może twórcy mają już tak dosyć budowania nowych miast albo odtwarzania tych istniejących? Zburzenie wszystkiego i nowy początek to kusząca opcja, także dla gracza Jak sobie radzi z tym "Days Gone"?
Dziwny jest ten świat
Początek jest niepokojący. Wszystko się wali i pali, a ja - groźny gość w dżinsie i czapkę z daszkiem w tył - właśnie pomagam uciec swojej rannej ukochanej. Docieram do helikoptera, ale wredy typ mówi mi, że nie ma miejsca dla żony. Po ostrej wymianie zdań zabiera kobietę i odlatuję. Zostaję sam ze swoim równie srogim kumplem.
Szybkie przewinięcie akcji i jestem gdzieś na pustkowiu, pomiędzy lasem a lekko pustynnym krajobrazem jakby z południa USA. Cywilizacji nie widać, żony również, a ja z kumplem pomykamy na motorach, trochę wymierzamy sprawiedliwość, a trochę próbujemy ujść z życiem. Świat gry jest pod tym względem całkiem ciekawy - bo zombiaki (tutaj jako Świrusy) największym zmartwieniem. Do tego nie dostajemy palpitacji, gdy dochodzi do starcia z nimi. Raczej na spokojnie wybijamy albo omijamy slalomem. Ale oprócz nich jest też kasta szaleńców, którym "odpięły się wrotki" czy zwykli ludzie. I ci zwykli ludzie strzelają, gdy tylko nas zobaczą.
W "Days Gone" nie mamy wiszącej nad nami, wielkiej misji. Nie ma punktu na mapie, gdzie trzeba dotrzeć. Nie ma złego bossa, o którym wiedzielibyśmy od samego początku. Są za to bieżące sprawy, które wynikają nagle czy ktoś nam coś szepnie przez krótkofalówkę. A to gonimy kogoś na jednośladzie, a to szukamy do niego zapasowej części, a to trafiamy do neutralnego obozu, gdzie czekają na nas - oczywiście - misje do wykonania.
To nie wszystko nie brzmi tak źle, prawda? Ale exclusive na PS4 rozjeżdża się, gdy zaczynamy rozmawiać o szczegółach.
Co jest, kumplu?
Na pierwszym planie duet z intra. Dżins, motor, diesel, częście zamienne obżyn, naboje, koktajle mołotowa. Przeczytajcie sobie te słowa na głos i już wiecie, że "Days Gone" to mocno męskie kino akcji , w raczej starym stylu. Ciekawy to ruch twórców, bo dziś gry skupiają się jednak na aspektach równościowych, dając nam wybór płci bohatera albo stawiając na kobiece heroiny. I często na tym dobrze wychodzą. Aloy z "Horizon: Zero Dawn" była świetna i na pewno zapisze się w historii gier. O Johnie tego powiedzieć nie można.
W tych opałach oleju napędowego czuć, że twórcy chcieli sprowadzić to "bro game" do bardziej kameralnego nastroju. Momentami widzę tam kumpli, braci na śmierć i życie, gości z problemami, ludzie z krwi i kości, którzy czasami dają się podejść jak dzieci. Widzę herosów takich, jak heroiczny może być zwykły człowiek, a nie nafaszerowany sterydami następca Conana. Ale większość tej wizji jest nieźle zakłócona. Ciężko mi było wyzbyć się poczucia "kwadrotowości", sztampowo poprowadzonych fragmentów czy do znużenia już używanego "trybu detektywa". Obowiązkowy wątek romansu i zemsty bardziej męczył niż ciekawił.
Ale swoje dołożyły też dosyć cringe'owe dialogi. Co prawda widziałem w nich cień próby wejścia w buty takiej cudnej mikro wymian zdań, jak między Kratosem i Atreusem w epickim "God of War", ale cóż - nie wyszło. Sytuację potęgował naprawdę zły dubbing. Wiem jakie są realia tworzenia polskich wersji językowych, nie jest to łatwe zadanie, a efekt końcowy to wypadkowa wielu czynników - chyba najmniej umiejętności tłumacza. Ale niestety efekt jest taki, że momentami nie miałem zielonego pojęcia, o czym ci ludzi w ogóle gadają.
Doceniam za to, że nie folgowano sobie z językiem i, jak na ekstremalne realia życia przystało, słownictwo potrafiło być soczyście wulgarne. W końcu dżins musi być trochę brudny.
Bez pośpiechu
To, co już pozytywnie zwróciło moją uwagę, to pomysł na otwarty świat. Może nieoryginalny, ale fajny. W ciągu dwóch godzin widziałem w "Days Gone" dużo liniowych momentów fabularnych. To zawsze fajne, gdy na chwilę autorzy zamykają nam przestrzeń i ograniczają możliwość kombinowania, a serwują przygotowane wcześniej niespodzianki. Tak samo fajne jest to, że "piaskownica" oferuje co prawda mnóstwo aktywności, ale nie sprawia, że jesteśmy non-stop rozpraszani banialukami, drobiazgami, znajdźkami. Ograniczone worek z amunicją szybko nauczył mnie, że lepiej pominąć jakiś opuszczony dom, bo i tak nie zbiorę już więcej towaru.
Tę niespieszność podkreśla też sposób przemieszczania się. Nasz wierny jednoślad potrzebuje regularnych napraw (te robimy od ręki) i benzyny. Paliwo znajdziemy porozrzucane po opuszczonych domach, którym w świecie postapo jest ci dostatek.
Co ze strzelaniem? Mamy spory wybór broni palnej, do walki wręcz, arsenału rzucanego czy pułapek. Niestety tutaj bez emocji. Walka nie wciągała choćby tak, jak w i tak dość "przemielonych" grach z serii "Far Cry". Pomysł niszczenia gniazd zombiaków, w które ciskamy mołotowa, a potem czekamy aż kilka sztuk wybiegnie na nas, już po chwili wydawał mi się nachalny i męczący. Liczę, że tutaj zadziała magia wykonywania zadań, które będą odblokowywały nowe przedmioty, elementy czy części do motoru. To sztampa, ale zawsze jest dobrym motorem do działania.
Gdyby patrzeć na "Days Gone" tylko przez pryzmat tej jednej gry, mamy ciekawą opowieść, otwarty świat z pobocznymi zadaniami, atmosferę "męskiego filmu". Ale gdy tylko spróbuję je zestawić z takimi kolosami obecnej generacji, jak "God of War", "Wiedźmin 3", "Horizon: Zero Dawn", "Kingdom Come: Deliverance", "Marve's Spider-Man", "Far Cry 5", "Assassin's Creed Origins", "Ghost Recon: Wildlands" (już genialne "Red Dead Redemption II" omijając), to "Days Gone" robi się... biedne. Umiarkowanie przekonujące, trochę niedopracowane, wtórne, a graficznie także niezbyt ładne.
Zadyszka przed metą
Dziwny to schyłek generacji. W sieci huczy od plotek na temat PlayStation 5, którego developerską wersję od jakiegoś czasu mają już twórcy gier. Według niektórych nową konsolę od Sony zobaczymy już w 2020 roku. Co oznacza, że najbliższe kilkanaście miesięcy będzie specyficzne. Z jednej strony - twórcy świetnie znają możliwości i "triki" projektowania na PS4, powinniśmy zobaczyć teraz gry najlepsze i najładniejsze.
Ze strony drugiej - skoro nowa generacja za rogiem, może wszyscy myślą o szykowaniu gier na przyszły rok? Ta argumentacja do mnie jednak nie przemawia. Sony odniosło olbrzymi sukces z PlayStation 4, sprzedając ok. 80 mln egzemplarzy i przebijając dwukrotnie konkurencyjnego Xboxa One X. A zatem to teraz jest największa baza graczy - a wielu z nich nie pójdzie po PS5 w dniu premiery.
Ale w żaden sposób nie tłumaczy to, czemu "Days Gone" wygląda tak... średnio.