Gamescom 2019. "Mount & Blade II" – lekki chaos na polu bitwy
Uwaga, jest problem. A nawet nie jeden. Pierwszy to przedłużająca się w nieskończoność produkcja sequelu do tureckiego hitu. Drugi to obecny stan "Mount & Blade II". Pod względem opcji jest świetnie. Ale grafika chrupie, a bitwa lekko zawodzi.
Nie wiem, który to już rok, gdy "Mount & Blade II: Bannerlords" nie wychodzi. Pamiętam dobrze, jakim przełomem była pierwsza część z 2008 roku. Gra brzydka jak na swoje czasy, ale była pierwszym w historii symulatorem rycerskiego życia i walki. Takim kompletnym.
Dwójka dalej niesie ten sam baner, tylko chce wszystko poprawić. Od mnogości opcji dostałem lekkiego bólu głowy, choć bardziej bolało mnie serce, gdy patrzyłem na pole bitwy.
Mount & Blade II. Mocne chrupnięcie
Przejdźmy do rzeczy. Bitwa. Udałem się na masywne oblężenie, mając za sobą jaką setkę zbrojnych i dwie wieże oblężnicze. W pewnym momencie gra weszła w tryb klatkowania. Dopóki nie oddaliłem się od tłumu, nie dało się grać.
Podobnych momentów miałem kilka. Krótkich, ale na zapas się martwię, czy tę produkcję się uda zoptymalizować. Bo nawet jeśli grafika trąci rokiem 2012, to bitwa na 400 woja to nie przelewki. A takie będą tu nierzadko – dostajemy możliwość wzywania tytułowych "bannerlordów", czyli innych wodzów.
Problem numer dwa – "feeling" bitwy. Wjeżdżając na koniu w tłum piechoty i siekając dwuręcznym toporem na lewo i prawo w ogóle nie czuję, że wykonuję tak potężną czynność. Gra nie serwuje mi tego mięsistego efektu, który mówi mi jasno - "trafiłeś". Z kolei mało udany UI nie daje mi szybkie informacji, czy kogoś utłukłem, czy nie. Plus jako jeździec przejeżdżam przez tłum jak po wodzie.
Na koniec wątpliwość ostatnia. Zdaję sobie sprawę, że 'Mount & Blade" to seria, który wypłynęła na pewnej umowności. Możemy bawić się i w handel, i dyplomację, i pojedynki, i podróże, i walki, i oblężenia. Ale mimo wszystko ta umowność w walce, totalnie nierozbudowany system walki, trochę kłuje po takich grach, jak "Chivalry" czy "Mordhau".
Wiem. Nie można mieć wszystkiego. Ale zaczynam wątpić, czy po kilkunastu latach magia bycia rycerzem będzie tak samo nęcąca, jak w 2008 roku. Czas dla pewnych mechanik nie ma litości.
Mount & Blade II. Jeszcze więcej opcji
Ok, ponarzekałem i kończę. Bo cała reszta tego średniowiecznego systemu wciąż działa, jak trzeba. Mamy duży świat. Mamy lądy poprzecinane rzeczkami, górami, lasami, wioseczkami i kasztelami. Dzięki opcji ściągania sojuszników (wielkość drużyny zależy od nasze reputacji), mogłem od razu uderzyć na zamek.
Zakładanie oblężenia trwa kilka dni, w zależności od liczby machin, które chcemy zbudować. W międzyczasie okoliczni możni mogą nas najechać. Jest ciekawie. Ale przejdźmy do innych aspektów.
Miasto. Możemy znów zwiedzać je na nogach. Tym razem jest "większy ruch na osiedlu". Dużo gadających ze sobą mieszkańców, więcej atrakcji. I w końcu mamy podświetlone te kluczowe – od wejścia do tawerny po lokalsów, którzy chcą dać nam generyczne misje.
Rozbudowany jest system skilli – i bardziej czytelny od topornej jedynki. Czytelniejsze jest menu zarządzania drużyną i przedmiotami. Było jeszcze parę rubryczek, których nie miałem czasu zgłębić, ale zwiastowały, że gra zaoferuje zdecydowanie więcej zabawy, niż rajdy na wioski i prosta dyplomacja.
Do premiery jeszcze trochę czasu – zapewne, bo żaden termin premiery się nie pojawił. Twórcy z pewnością wiedzą, co nie gra, i dają sobie dużo czasu. Oby nie przetrzymali zbyt długo. Robione latami projekty, jak "Duke Nukem Forever", mocno się mszczą.