Gamescom 2018: Wrocławska firma przebija sama siebie. "Dying Light 2" wygląda świetnie
Olbrzymie miasto pełne strażników, bandytów i zombie. Po środku tego bałaganu my, którzy przebijemy się przez ruiny dawnej metropolii, wspinamy się, skaczemy. I przede wszystkim – decydujemy, z kim pójść na układ, a z kim na noże. Widzieliśmy pokaz na targach w Niemczech.
14.5 miliona osób, które zagrały w "Dying Light" z 2015 r. Ta liczba robi wrażenie. Dla większości w tej branży sukcesem jest przebicie bariery miliona, małe firmy marzą o choćby 50 tys. graczy. Wrocławski Techland miał świetny pomysł i utalentowany zespół, który oddał dopracowany, satysfakcjonujący produkt. Ale taki sukces z pewnością ich zaskoczył. Teraz robią wszystko, by nie zawieść graczy.
Oryginalny tytuł wciąż dostaje nowe dodatki, a za chwilę ruszy także specjalna wersja sieciowa - "Dying Light: Bad Blood", w którą już graliśmy. Jednocześnie studio pracuje nad kontynuacją. A ta wygląda spektakularnie.
Chaos i destrukcja
"Dying Light 2" po raz pierwszy publicznie pokazano w czerwcu 2018 na wielkich targach E3 w Los Angeles. Wideo otrzymało prestiżowe miejsce na wielkiej prezentacji Microsoftu, która zdominowała inne atrakcje imprezy. Teraz Techland pokazuje lekko zmodyfikowaną wersję w niemieckiej Kolonii. Z pokazu wyszedłem pod dużym wrażeniem. Twórcy zdecydowanie nie chcą w prosty sposób odcinać kuponów od dotychczasowej sławy.
Wkraczamy do The City. Zniszczonej metropolii, w której wszystko stanęło na głowie. Budynki są zrujnowane, okna zabite są dechami. Na ulicach walają się śmieci, pudła i wraki samochodów. Dachy budynków porasta trawa, na niej co i rusz widać zlepione z byle czego baraki i budki. Ten zdewastowany rejon to, no cóż, nasz dom.
The City ma sporo mieszkańców. Są cywile, jest strażnicza frakcja The Peacekeepers. Są bandyci i łupieżcy. W końcu są "zarażeni", czyli szeroko pojęty gatunek zombie, żywych trupów. "Dzień należy do ludzi, noc należy do zarażonych", tłumaczy mi Tymon Smektała, główny designer gry.
Co robimy? Naszym nadrzędnym zadaniem jest odnalezienie czegoś… lub kogoś. Twórcy nie zdradzają na razie celu gry, ale dla gracza i tak będzie on mniej istotny od tego, jakie są możliwości. A te wydają się ogromne.
Czas wyborów
Droga do głównego celu usiana będzie wyborami i decyzjami, które potężnie wpłyną na rozgrywkę. W prezentowanym przykładzie dostajemy misję, aby dostać się na szczyt wieży ciśnień i znaleźć emisariusza, wysłanego przez frakcję Peacekeeperów. Na górze dowiadujemy się, że jegomość nie żyje, a szczyt okupuje dwóch bandziorów. Co robimy dalej? Walczymy z nimi albo zawieramy sztamę.
Efektem walki będzie przejęcie przez strażników okolicy i realna zmiana wyglądu otoczenia. Ulice i budynki faktycznie były inne, a twórcy mówią o kolejnych zaletach – jak dystrybucja wody w okolicy, która pomoże szybko uleczyć naszego bohatera.
A co z drugim wyborem? Ubicie interesu z bandziorami również zmienia okoliczny dystrykt – na gorsze. To jakie są plusy tego wyboru? Dostaniemy gotówkę, a w pobliżu pojawi się czarny rynek, wraz z potężną bronią do kupienia.
Techland utrzymuje, że podobnych wyborów, które realnie wpłyną na wygląd okolicy, będzie znacznie więcej. Część decyzji odblokuje nowe części miasta, inne ułatwią nam rozgrywkę czy dadzą dostęp do medycznych dopalaczy.
Różne wyboru to także różne zakończenia gry. Co zrobić, żeby nie przegapić za dużo? Tu w sukurs przychodzi tryb kooperacji. Jeśli dołączymy się do rozgrywki znajomego, zobaczymy The City po jego wyborach.
Skoki i ciosy
Solą gry jest jednak wciąż bieganie i walka. W odróżnieniu od innych gier akcji, "Dying Light 2" stawia mocno na poruszanie się także w pionie. Na wszystkie budynki można się wspiąć, po ścianach zrobimy krótki bieg, liny użyjemy do przeskoczenia na daszek obok, a pod płotem nasz bohater się prześlizgnie.
Rozgrywka potrafi być superdynamiczna, gdy wymaga tego sytuacja. Nadmiar hałasu za naszej strony może sprawić, że ktoś rozpocznie alarm i zacznie się polowanie. Zręcznościowy parkour po wszystkim, co się pod nami nie zawali, to zdecydowanie mocny punkt gry. Fajnie wygląda i dostarcza mnóstwo emocji.
Po otoczeniu można też poruszać się po cichu – szukać ścieżek, gdzie niezbędne będzie skradanie się, skrytobójstwa i szeroko zakrojona ostrożność. Ta ostatnia przyda się, gdy wejdziemy za dnia do mieszkania pełnego zombie. Chociaż kryją się przed światłem, nie zawahają się nas dziabnąć, gdy podejdziemy za blisko. A w jednym mieszkaniu może chować się ich nawet kilkadziesiąt.
Ciekawe jest jednak to, jak Techland dyskretnie zmienił naszego głównego wroga. Dotychczas (mam na myśli także ich starszy tytuł, "Dead Island") były to przede wszystkim zombie. Teraz wiele wskazuje na to, że takim samym, a może nawet większym zagrożeniem będą ludzie. Duży plus za to, bo to pokazuje, że Polacy nie trzymają się utartego schematu i bawią się konwencją.
Wszystkie elementy układanki złożone razem tworzą fantastyczną grę. Lekko mroczną, brutalną, zróżnicowaną i wymagającą totalnej zręczności - w przeciwieństwie do np. "Assassin's Creeda", który z każdą kolejną odsłoną spłycał rozgrywkę do wciskania dwóch klawiszy na raz. Czekam na "Dying Lighta 2", a przede wszystkim na fabularne wybory, zmienianie otoczenia i tegoż efekty. Kiedy zagramy? Tego nie wiadomo, ale nie zdziwiłbym się, gdyby była to końcówka 2019 roku.