Czesi oskarżeni o rasizm. Nie oni pierwsi, nie oni ostatni
Środowisko graczy zostało rozpalone do czerwoności przez ostatnią aferę. W osadzonej w średniowiecznych Czechach grze zabrakło bowiem przedstawicieli innych ras niż biała. Kwestie etniczne wzbudzają kontrowersje od dłuższego czasu. Oberwało się za nie również polskim twórcom.
Sprawa odbiła się szerokim echem, przede wszystkim w zachodnich mediach. Recenzenci gry "Kingdom Come: Deliverance" chwalili twórców za stworzenie interesującego świata bez magii, bo wzorowanego na XV-wiecznej Bohemii. Do tego położenie nacisku na statystyki, wymagający system walki i sprawiające wrażenia tętniącego własnym życiem miejsca sprawiło, że tytuł pobrano już ponad milion razy.
Nie obyło się jednak bez wspomnianych już kontrowersji. W grze zabrakło przedstawicieli innych ras – co dla wielu oznaczało celowe pominięcie przez twórców, którzy woleli zrobić "grę o białych dla białych". Internauci atakują, twórcy się bronią – przepis na skandal w pigułce.
Historia komputerów i reprezentacji mniejszości etnicznych sięga jednak dalej niż ostatnia produkcja o Henrym, synu kowala. Dość powiedzieć, że problem zwrócił uwagę naukowców. W 2009 roku na Uniwersytecie Południowej Kalifornii sprawdzono 150 gier z dziewięciu platform pod kątem pojawiania się w nich innych postaci niż biali.
Kim gramy, a kim nie?
Zespół badawczy pod wodzą profesora Dmitra Williamsa odnotował, że mniej niż trzy proc. postaci miało pochodzenie hiszpańskie, do tego nie były one grywalne. Postacie dwurasowe i rdzenni Amerykanie byli nieobecni (co akurat może być błędem w metodologii – w wydanym w 2006 roku "Prey" gracz kierował Indianinem o imieniu Tommy). Natomiast Afroamerykanie pojawiali się z częstotliwością 10,74 procent. Jednak ich występy ograniczały się głównie do ról gangsterów bądź sportowców.
Zważywszy na wyniki badań, nietrudno jest zrozumieć, dlaczego zachodni recenzenci są tak wrażliwi na prezentację ras w nowych mediach. W ostatnich latach coraz częściej mówi się o zdominowaniu przez białych mężczyzn takich przemysłów jak kino czy rozrywka. Dość wspomnieć kontrowersje wokół marvelowskiego "Doktora Strange", gdzie Tilda Swinton wcieliła się w postać, która w komiksie miała pochodzenia ajzatyckie.
Sposób na trudne pytania
Wracając do gier, oskarżenia o rasizm pojawiły się nawet przy premierze naszego głównego produktu eksportowego, czyli "Wiedźmina 3". Tak, ostatnią część trylogii, która zyskała olbrzymi rozgłos na całym świecie, nie ominęły kontrowersje na tym tle. "Dlaczego w grze dominują biali?" – takie pytania stawiali niektórzy dziennikarze i gracze. W końcu gra jest osadzona w świecie fantasy, więc nie musi trzymać się tak bardzo wierności historycznej jak w produkcji czeskiego studia Warhorse. Niektórzy próbowali nawet bronić tytułu, że to w końcu "słowiańskie fantasy" (cokolwiek to znaczy – w książkowym pierwowzorze Sapkowski nie bał się czerpać z wielu różnych tradycji, nie tylko lokalnych).
Jednak zarzuty o brak reprezentacji mniejszości etnicznych w "Wiedźminie" jest o tyle kontrowersyjny, że główną osią całego wykreowanego świata są napięcia na tym tle. Bohater, Geralt, jest przedstawicielem zawodu wzbudzającego nieufność, przechodzącą często w nienawiść. Do tego otaczał się bohaterami ras traktowanych jako gorsze i marginalizowanych – krasnoludów czy elfów. W pierwowzorze to one były ofiarami napięć na tle rasowym w zdominowanych przez ludzi Królestwach Północy.
Ostatecznie studio postawiło na interesujący zabieg i w pierwszym dodatku "Serce z Kamienia" pojawiają się mieszkańcu Ofiru – egzotycznej krainy z Południa, gdzie są "białe konie w paski". Pojawienie się śniadych postaci można potraktować nie tyle jako próbę rehabilitacji polskiego studia, co po prostu wykorzystanie potencjału uniwersum, które oferuje bądź co bądź zróżnicowane i bogate w tradycję rejony świata.
Czarna twarz i dobre chęci
Kto jednak myśli, że brak reprezentacji to jedyny problem, jest w błędzie. Każdy zna Pokemony – słodkie zwierzątka przechowywane w małych kulach i wykorzystywane przez ludzi do walki między sobą. W projektach tych stworzeń nie powinno znaleźć się nic kontrowersyjnego, prawda?
Bynajmniej. Jednym z Pokemonów pierwszej generacji był Jynx – operujący mocami psychicznymi i w designie przypominający drag queen. Kontrowersje wzbudziła jednak jego twarz. Carole Boston Weatherford, afroamerykańska krytyck kulturalna, stwierdziła, że projekt Jynx opiera się na tak zwanym "blackface" – teatralnym makijażu, który na początku XX wieku wykorzystywano w objazdowych amerykańskich teatrach, by podkreślić stereotypowe cechy wyglądu Afroamerykanów.
Po porównaniu plakatów z epoki i Pokemona można zrozumieć, skąd u Weatherford pojawiły się takie obawy. Te zresztą podzieliła społecznośc fanów marki. Nintendo, jako firma, która obsesyjnie pozycjonuje się jako prorodzinna, zareagowała bardzo szybko. Najpierw zmieniono wygląd Pokemona w zachodnich edycjach gier Pokemon: "Gold", "Silver" i "Crystal". Wycięto również sceny w międzynarodowej wersji serialu anime, w których pojawiał się oryginalny design postaci. Nowy - fioletowy - nie wzbudzał już takich kontrowersji. Jak widać, różne firmy różnie reagują na skandale i skandaliki.
Sushi nad Wisłą
Z Kraju Kwitnącej Wiśni powróćmy jeszcze do Polski. Oto Flying Wild Hog i ich reboot gry "Shadow Warrior". Oryginał z 1997 roku określany był często kontynuatorem stylu Duke Nukema i, podobnie jak jego poprzednik, nie stronił od kontrowersyjnego humoru. Który zresztą oddał polski deweloper.
Główny bohater, Wang (slangowe określenie penisa), porusza się po lokacjach inspirowanych Dalekim Wschodem, siekając potwory i przeciwników na różne wymyślne sposoby. Jednak prawdziwej kultury Japonii i Chin jest tam jak na lekarstwo – to raczej przefiltrowane przez soczewkę mieszkańca Zachodu wyobrażenie. A więc pełne uproszczeń i stereotypów. Nie mówiąc o tym, że głównego bohatera, bądź co bądź Azjatę, dubbinguje biały aktor. Do tego używa on tak zwanego "engrishu" – czyli stereotypowe łamanej przez Japończyków angielszczyzny, którym zdarza się wymiar literę "l" jako "r".
Takie natężenie niewyszukanego humoru i stereotypizowania powinno ściągnąć na produkcję gromy. Tymczasem Polskie studio zgrabnie uchwyciło niedojrzały, ale jednak zabawny, dowcip, które nie wywołuje niesmaku. "W 'Shadow Warrior' nie ma niczego, co można odebrać jako rasowo obraźliwe, jednak by w pełni cieszyć się rozgrywką wymagana jest trochę grubsza skóra” – czytamy w recenzji na portalu Complex. I to widać, bo gra nie tylko doczekała się świetnie przyjętego sequela, ale nie wzbudziła takich kontrowersji jak "Kingdom Come".
Czy oskarżenia o rasizm w tym kontekście są słuszne? Można pomyśleć, że niektóre serwisy, pokroju Polygona czy Eurogamera przesadzają i szukają dziury w całym? Nie. Czasem krytyka nadchodzi z nieoczekiwanych stron i pozwala na nowe, świeższe spojrzenie na grę jako całość. "Wiedźmin III" został uznany za genialny, a dodatek przyniósł nowy, egzotyczny świat.
Nie zawsze wytykanie braku reprezentacji to dzikie wycie politpoprawności, ale chwila na refleksję, zrozumienie i zastanowienie się, jak przyjąć do siebie tę krytykę. W ten sposób Lara Croft z kanciastej przynęty dla nastolatków z lat 90. zamieniła się w odpowiednio rozpisaną postać o własnych celach i motywacjach, które trafiają do każdej płci.
Jeśli kogoś nie przekonują takie argumenty, zawsze pozostaje biznes – inkluzywna rasowo gra to większa grupa docelowa. Jest to oczywiście cyniczne, ale ludzie są w stanie wiele wybaczyć, jeśli w produkcji pojawią się dobrze napisane postaci, które niekoniecznie są białe.