"Call of Duty: WWII" - a gdzie są Polacy?
W listopadzie w sklepach pojawi się kolejna gra opowiadająca dobrze znane graczom historie. Czy nie nadeszła już pora, aby dać odpocząć weteranom wirtualnych wojen i skupić się na mniej znanych rozdziałach?
Podczas środowej prezentacji twórcy przyjęli bardzo wyraźną narrację - "Call of Duty: WWII" ma być opowieścią o grupie żołnierzy, o towarzyszach broni, a nie o jednym superbohaterze. Trailer udowodnił, że nie zabraknie tam rozterek i mocnych emocji, chociażby w scenie, gdy jeden z żołnierzy obrywa pięścią po gębie. Mnie to jednak zupełnie nie przekonuje - z jednego powodu. Te sceny, ci amerykańscy kumple, to lądowanie w Normandii - widziałem to już zbyt wiele razy. A jednocześnie wiem, że jest masa innych wątków, których nigdy nawet nie poruszono.
Znowu to samo
Growi weterani dobrze pamiętają pierwsze "Medal of Honor" i "Call of Duty", potem ich kolejne części. Była także seria "Brothers in Arms", która - jak sam tytuł wskazuje - jeszcze bardziej postawiła na temat "braterskości". A mówimy na razie tylko o grach. Mamy jeszcze filmy, żeby wymienić tylko "Szeregowca Ryana" czy serial "Band of Brothers". To naprawdę ciężkie popkulturowe kilogramy materiału, poruszającego w zasadzie jedną i tę samą tematykę.
A tymczasem Activision kolejny raz proponuje nam historię, która na zapowiedziach wygląda jak kalka ze wszystkiego, co już widzieliśmy. Kolejny raz fajna ekipa amerykańskich kowbojów z lucky strike'ami za hełmem będzie straceńczo szturmowała plażę Normandii. Kolejny raz usłyszę hasła nawiązujące do serca serii ukrytego w jej nazwie - "Duty". Obowiązek.
Historie i emocje
Od dawna twórcy gier, a konkretnie ci wyznaczeni do ich promocji przed mediami i graczami, używają różnych słów-wytrychów. Powtarzają się hasła "doświadczenie", "historie" oraz "emocje". Nikt nie wciska ot tak karabinu do rąk gracza, dopóki nie obuduje tego odpowiednim scenariuszem. I jest to bardzo fajne. Tylko *czemu cały świat przeżywa te historie pisane z jednej perspektywy *narzucanej przez jeden kraj. Kraj, który w dodatku zdaje się sądzić, że II wojna światowa tak w zasadzie zaczęła się dopiero od ataku na Pearl Harbor 7 grudnia 1941 r.
A tymczasem pełne emocji opowieści są na wyciągnięcie ręki. Tylko z lektury, czyli spoza gry, można dowiedzieć się o tym, że w tamtych czasach w amerykańskim wojsku istniała segregacja rasowa. Wojna czy pokój, trup może się ścielić gęsto, ale Afroamerykanie musieli mieć własne oddziały. Istniały też odrębne dywizje złożone z "Chinese Americans", Amerykanów pochodzenia chińskiego. Po ataku na Pearl Harbor zaczęły się represje na "Japanese Americans", w tym internowania w strzeżonych obozach.
To jest dopiero temat! Ogromny kraj szczyczący się wolnością, który z żelazną konsekwencją praktykował rasową segregację. Być może część tych żołnierzy w ogóle nie poczuwała się do walki za kraj, który tak ich traktował. A mówimy wciąż tylko o Ameryce. Pomyślcie o wszystkich innych państwach, które aktywnie brały udział w tym wielkim konfikcie zbrojnym - nawet nie mamy pojęcia o ich historiach.
Gdzie są Polacy?
Dopatrywanie się wszędzie polskich tropów najczęściej bywa zabawne, podsumowywane zwrotem "słoń a sprawa polska", ale w przypadku poszukiwania emocjonujących historii z okresu II wojny światowej - jak najbardziej uprawnione. Fakt, Polacy pojawiali się w grach, nawet w samym "Call of Duty" - najmniej znanej, trzeciej części z 2006 r. (ukazała się tylko na konsole), ale była to kampania bardziej nastawiona na akcję niż "emocje".
Każdy z nas przerobił godziny na lekcjach historii, ucząc się o kolejnych etapach walki. Była tragiczna kampania wrześniowa, akcja "Burza", powstanie warszawskie. Były tysiące przebytych kilometrów na Bliski Wschód i piloci biorący udział w bitwie o Anglię. Był polski Indianin w naszej armii. Byli w końcu cichociemni, prawdziwi komandosi tamtej ery. O tych ostatnich miałem okazję usłyszeć historie z pierwszej ręki, są niewiarygodne.
To wszystko są "historie i emocje" na wyciągnięcie ręki. To wszystko są składowe tego wielkiego konfliktu zbrojnego, które dla większości graczy będą świeże w kontekście przeżywania wojny (nawet na komputerze). Jeśli dodać do tego polską scenerię i tak specyficzne momenty jak sabotaż Szarych Szeregów i heroiczna akcja pod Arsenałem, nie trzeba już wiele kombinować nad samym urozmaiceniem rozgrywki.
Make America Great... Again
Amerykański serwis Polygon, słynący z walki o równość płciową i rasową w grach, szybko skomentował premierę trailera do nowego "Call of Duty". Autor zarzuca, że głównymi bohaterami jest znowu grupa białych żołnierzy z Ameryki. Z wypowiedzi twórców wynika, że gdzieś przewinie się czarnoskóry żołnierz, gdzieś natrafimy na Francuzkę, przywódczynię ruchu oporu, a gdzieś na kompanów z Wielkiej Brytanii, ale to wszystko bardziej w charakterze tła z 2. lub 3. planu.
Myślą przewodnią autora Polygonu jest zarzut, że twórcy gry "odhaczyli" pewne punkty, aby nikt nie mógł się przyczepić, że kogoś zabrakło. Ale różnorodność w grach, o którą woła dziennikarz, to narracja równie amerykańska, jak gra od Activision. Wydaje się, że autorowi zależy głównie na wyraźnym zróżnicowaniu rasowym i płciowym, także kosztem prawdziwych wojennych realiów.
Wydaje się też, że nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, że "Call of Duty" to gra globalna. Że wielbi ją społeczność graczy, którzy kolejny raz dostaną do rąk wojnę w sosie zza wielkiej wody. A to, czy pokierują postacią męską czy kobiecą, może być drugorzędne wobec tego, że kolejny raz ich wojenne dziedzictwo i tryumfy zostaną zignorowane na rzecz lądowania w Normandii, które znają już na pamięć.