Zagrałem pierwszy raz w "World of Warcraft". 14 lat po premierze. Sprawdziłem, jakie jest "Battle for Azeroth"
Czasy się zmieniają, nowości przychodzą i odchodzą, a "World of Warcraft" trwa dalej. Rekord padł w październiku 2010 roku - gra miała wtedy 12 milionów aktywnych subskrybentów. Nigdy nie byłem jednym z nich i postanowiłem to w końcu zmienić.
Od premiery minęło 14 lat i mimo pojawiania się kolejnych dodatków, gra ciągle znajdowała się poza moim radarem zainteresowań. Może dlatego, że nie grałem też w strategicznego "Warcrafta" i historia konfliktu między Przymierzem a Hordą była mi kompletnie nieznana. Nie jestem też szczególnym miłośnikiem RPG.
Lepiej późno niż wcale
Okazja, by wziąć się z grą za rogi, pojawiła się niedawno, razem z kluczem do wersji beta nowego dodatku – "Battle for Azeroth", którego premiera będzie mieć miejsce już 14 sierpnia. Maksym, znajomy z pracy, gra w "World of Warcraft" od samego początku, czyli aż od 2004 roku. Postanowiłem skorzystać z jego wiedzy i poprosiłem o oprowadzenie po tym wirtualnym świecie. Na własnej skórze chciałem przekonać się, na czym polega niesłabnący fenomen "WoW-a".
W czasach, gdy co druga gra sieciowa jest "darmowa" (ściągamy za darmo, kupujemy dodatki), poczciwa produkcja Blizzarda jest zupełnym fenomenem. Chociaż dziś nie gra już w nią te 12 milionów ludzi co miesiąc, ciągle ma rzeszę oddanych fanów, którzy miesięcznie płacą kilkanaście dolarów subskrypcji. Nie ma drugiego takiego tytułu na świecie! Jak to możliwe?
Kung-fu Panda
Zaczynając przygodę z "WoW-em" w 2018 roku, jego rozbudowanie uderza już na samym początku. Po wszystkich dodatkach w grze jest aż 13 ras. Gdyby nie dobry przewodnik, pewnie bym się w tym nie połapał.
Wybór mój i Maksa padł na Pandarenów. Sympatyczni, pulchni i neutralni ludzie-pandy od razu wzbudzili moją sympatię. Swojemu misiowi dałem na imię Davicii i zrobiłem go mnichem specjalizującym się w leczeniu oraz walce wręcz. Po kwadransie znaleźliśmy się w samym sercu konfliktu. I to dosłownie, bo po tych wszystkich latach nie trzeba już przygody zaczynać od pierwszego levelu. W "Battle for Azeroth" można od razu wystartować na 110. poziomie - czyli maksymalnym, jaki był dostępny w poprzednim dodatku. W nowym ten limit tradycyjnie zwiększono o kolejne 10.
"WoW" ma zresztą więcej metod, by nie zmuszać świeżaków do nużącego wbijania kolejnych poziomów. Byłem tym zaskoczony, bo nie spodziewałem się po grze z 14-letnią tradycją takiej otwartości na nowych graczy.
- Zaczynanie od początku ma sens, bo wtedy naturalnie nauczysz się podstaw - wytłumaczył mi Maks. - A nawet jeśli masz niższy poziom od innych, możesz się z nimi dobrze bawić. Jeśli masz, dajmy na to, 40. poziom w drużynie, gdzie większość ma 50. albo 60. poziom, nie jesteś bez szans. Wrogowie są dostosowani do ciebie, w ramach rozsądku. Są oczywiście krainy zarezerwowane dla naprawdę potężnych postaci, ale nie jest na szczęście tak, że osoba zaczynająca od zera będzie przez 30 godzin zabijała dziki, zanim "dorośnie" do czegoś bardziej ekscytującego - dodaje.
Usiądź na chwilę i posłuchaj…
W rozwijanym od 24 lat uniwersum (bo trzeba jeszcze wziąć pod uwagę strategiczne pierwowzory) liczba wątków, postaci, wydarzeń, zwrotów akcji, zdrad, porażek i wygranych jest absolutnie przytłaczająca. Nie jest łatwo się w tym połapać. Przyjąłem więc prostą optykę – mamy dwa wielkie obozy, których konflikt jest motorem napędowym wszystkich wydarzeń w Azeroth i okolicach.
I gra znów mnie zaskoczyła - nie miałem najmniejszego problemu z fabułą! A mówimy tu o siódmym(!) rozbudowanym dodatku. Szeroki obraz jest zrozumiały dla każdego, nawet najmniej obytego gracza (czyli mnie). Szczegóły nie są niezbędne, ale nie ma problemu, żeby wejść w historię głębiej. To jak patrzenie na mapę – rozumiesz, jak wygląda świat, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by zacząć poznawać kolejne miasta i kontynenty.
Pierwszym dużym wydarzeniem w mojej prywatnej przygodzie z "WoW-em" była całkiem pokaźna bitwa. W warstwie mechaniki gra okazała się równie przyjemnym, naprawdę intuicyjnym RPG. W mig załapałem, z czym to się je, a największą zaletą była maksymalna przejrzystość walki. Działo się naprawdę wiele - wybuchy, ciosy, kontry, parady, szarże - ale ani przez chwilę nie czułem się przytłoczony ani pogubiony. Być może właśnie dzięki wiekowości gry i doświadczeniu twórców potyczki są zaprojektowane tak, by gracze nie gubili się w bitewnej zawierusze.
Dla każdego coś nowego
Zostawmy na chwilę moje przemyślenia nowicjusza, a przyjrzyjmy się samemu dodatkowi. "Battle for Azeroth" zaoferuje przede wszystkim aż sześć nowych, grywalnych ras! Będą to zmodyfikowane wersje tych już istniejących, które trzeba będzie dodatkowo odblokować. Niektóre fani poznali już w poprzednim rozszerzeniu, ale dopiero teraz będą mogli się w nie wcielić.
Wprowadzone zostaną także nowe światy - Zandalar i Kul Tiras. Ci, którzy wybiorą Przymierze, przygodę w "Battle for Azeroth" rozpoczną od zadań w drugiej z wymienionych lokacji. Przygotujcie się na melanż pirackich opowieści, mistycyzmu dostarczonego przez morskie wiedźmy i kapłanów wyznających zapomniane podwodne bóstwa. Wszystko to w morskich kanałach, nadmorskich lasach i na otaczających miasto polach (w skrócie mówiąc).
A komu bliżej serca leżą orki, krwawe elfy i nieumarli, ten musi przygotować się na odwiedziny w Zandalarze. Tam przygotowania do wojny idą pełną parą, bo imperium trolli władające krainą to potężny sojusznik do pozyskania. Warto przygotować się na klimat rodem z historii o Aztekach i… Parku Jurajskiego, gdzie żądne krwi plemiona, mechaniczne konstrukty i dinozaury będą chciały pozbawić nas życia. To wszystko w dżungli, na mokradłach Nazmiru lub pustyni Vol'dun.
Dodatek zaoferuje też dwa nowe modele rozgrywki. W pierwszym trzyosobowe zespoły bohaterów przeczesują mapy i walczą z losowo generowanymi stworami i zagrożeniami. Największe emocje budzie jednak drugi. W nim dwudziestoosobowe drużyny ścierają się o kontrolę nad lokacjami, które mają strategiczne znaczenie dla dwóch głównych frakcji. Budujemy fortece, prowadzimy oblężenia bądź je odpieramy. To w pewnym sensie powrót do strategicznych korzeni serii.
To oczywiście nie koniec. W "Battle for Azeroth" znajdziemy też choćby nowe elementy uzbrojenia i wszystko to, bez czego rozbudowany dodatek do tak wielkiej gry obyć by się nie mógł.
Oddana społeczność
Moje i Maksa wędrówki w poszukiwaniu przygód toczyły się już na całego, gdy nagle wdarł się w nie całkiem obcy głos.
- Chcecie iść na raid? – spytał bez pardonu.
Choć perspektywa pierwszego rajdu w życiu była niezwykle kusząca, to odmówiliśmy. Mimo wszystko to był mój pierwszy raz. To był jednak świetny pretekst, by porozmawiać o społeczności "World of Warcraft", czyli tego, co trzyma Maksa przy grze już przez 14 lat. I jest największym powodem, dla którego nie może doczekać się dodatku. W "WoW-ie" gracze są po prostu świetni. Międzynarodowe gildie zrzeszają tysiące graczy, ze wszystkimi można bez problemu się dogadać. Mają własne banki, wybierają się na wspólne walki z naprawdę potężnymi bestiami albo po prostu rozmawiają.
To o tyle cenne, że popularniejsze dziś od "WoW-a" gry sieciowe, jak choćby "League of Legends" czy "Fortnite", największy problem mają właśnie z toksyczną społecznością. Wspólna zabawa zbyt często zamienia się w wulgarne utarczki słowne i prymitywną agresję. W grze Blizzarda nie ma tego w ogóle.
To jednak całkiem logiczne. W 2013 roku w "WoW-a" najwięcej grających osób miało od 20 do 25 lat. De facto dorastali z tą produkcją, w kolejnych pięciu latach średnia musiała jeszcze podskoczyć. To dojrzała publika, gdzie szczeniackie zachowania po prostu nie przechodzą. Choć laika może zmylić kolorowa oprawa, to właśnie World of Warcraft jest dziś grą sieciową dla dorosłych.
Wczasy w Azeroth
Gdy kończymy już moje pierwsze chwile w Azeroth, mój przewodnik odprowadza mnie do miasta. Przy kolejnym uruchomieniu pojawię się właśnie tam – w bezpiecznym miejscu, gdzie nie dorwie mnie żaden potwór. Na pożegnanie wprost pytam Maksyma, jakie ma plany na premierę dodatku. Wypada akurat w okolicach długiego weekendu.
Odpowiada krótko: bierze urlop. Robi to zawsze, gdy w "World of Warcraft" pojawia się coś nowego. I tak już od 14 lat. Po tych kilku godzinach w Azeroth wcale mu się nie dziwię. To egzotyczna kraina, trochę straszna, trochę zabawna, pełna ciekawych postaci, tajemnic i miejsc do odkrycia. Rozszerzenia takie jak nadchodzące to dla fanów kolejna porcja ulubionego dania. I to naprawdę obfita.
Może właśnie na tym polega sukces "WoW-a". Twórcy doskonale wiedzą, czego oczekują fani i regularnie to dostarczają. Niby proste – ale żadna inna gra tego typu nie utrzymała się tyle na rynku. A próbowali praktycznie wszyscy, na czele z takimi markami jak Star Wars. Tym więcej szacunku po tej krótkiej przygodzie mam dziś do produkcji Blizzarda i jej autorów. Ich gra to fenomen. I każdy powinien się o tym przekonać na własnej skórze, przynajmniej raz w życiu, Nadchodzący dodatek to świetna ku temu okazja.
Partnerem artykułu jest studio Blizzard