VR jest stworzony do takich gier jak "Mario Kart"
Wirtualna rzeczywistość to twardy orzech do zgryzienia. Ludzie marzyli od niej od dziesięcioleci, a gdy w końcu pojawił się odpowiedni sprzęt - rewolucji nie ma. Wiele osób mówi wręcz, że VR jest już martwy. Ale takie gry przywracają w niego wiarę.
Jestem entuzjastą wirtualnej rzeczywistości. Ale umiarkowanym. Sama idea "wejścia w grę" jest świetna, a po tym, jak wypróbowałem system PlayStation VR, poczułem się jak rażony piorunem. To naprawdę ma ręce i nogi, a latanie po odległej planecie w grze "Farpoint" wywołało u mnie emocje, jakich dawno nie zafundowała mi żadna "zwykła" gra.
Ale takich produkcji jest stosunkowo niewiele. Większość gier jest raczej krótka i prosta, polegająca na zwiedzaniu pokójów, rozwiązywania zagadek logicznych, eksploracji. Albo straszeniu gracza. To fajne, ale póki nie ma się nijak do rynku gier konsolowych i PC, gdzie rządzi "GTA", "Call of Duty" czy "Assassin's Creed". Dopóki nie zobaczymy tak dużych marek na VR-ze, ciężko mówić o przełomie. Ale jest inna droga.
Kłopoty z chodzeniem
_"Farpoint" zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie"
Na growe blockbustery czekam, ale nie sądzę, aby się prędko pojawiły. Czemu? Bo gry z otwartą przestrzenią albo tak dynamiczne jak "Call of Duty", wymagają szybkich reakcji, przestrzeni, swobody dla gracza. Tymczasem VR ma z tym duży kłopot. Gracze dostają zawrotów głowy, gdy mają na sobie gogle i muszą biegać, skakać, wspinać się, wykonywać szybkie zwroty o 180 stopni. Większość gier jest wręcz projektowana z myślą o tym, aby iść przed siebie.
Do grona gier, które z tym problemu nie mają, śmiało dołączają wyścigi. Niedawno zachwyciło mnie "Gran Turismo Sport" na PS VR, teraz oglądam z oczami na wierzchu "Mario Kart". Zobaczcie sami, jak świetnie bawi się ta ekipa.
"Mario Kart" to klasyka tzw. "party games". Zasuwamy po pełnym zakrętów torze i nie tylko próbujemy wyprzedzić resztę peletonu, ale także uprzykrzyć im życie. Na przykład ciskając przed siebie skorupę żółwia czy okładając kogoś wirtualnym młotkiem. Wersja VR zabiera tę zabawę na całkiem nowy poziom. Zwłaszcza dzięki sprytnym pomysłom, jak etapy, w których spadamy, albo wiszące baloniki, które należy łapać.
Jest tylko jeden kłopot. Podejrzewam, że ani ja za sterami aut w "Gran Turismo Sport", ani ludzie z filmiku w kartach, nie bawilibyśmy się tak dobrze, gdybyśmy mieli w rękach pady. Z pewnością porządna kierownica i siedzisko dodają bardzo dużo do wrażeń. Wniosek? Wyścigowy VR to znakomita rzecz, ale jej przyszłość widzę bardziej w salonach gier niż w domach. I w sumie z chęcią widziałbym znów salony w każdym mieście. Może wirtualna rzeczywistość nakręci nowy boom na granie poza domem?