Strach się bać w Racoon City. "Resident Evil 2 " dowozi
Kultura remiksu działa na pełnej mocy. Znowu do sklepów trafił remake kultowej gry. Capcom po 21 latach odświeżył swoją klasykę gatunku survival horror. "Resident Evil 2" trafia dzisiaj do sklepów, z miejsca stając się produkcją konieczną do zagrania w 2019 roku.
Gra jest straszna. Nie w kontekście bycia złą czy słabą – po prostu jest przerażająca. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakaś produkcja tak kompetentnie wypełniała standardy survival horroru. Ale zanim przejdziemy do tego, jak Capcom umiejętnie zarządza naszym strachem, odbębnijmy co nieco formalności.
Gościnne występy we wrogim mieście
Grę zaczynamy, wybierając jedną z postaci – Leona bądź Claire. Nie jest to tylko kosmetyka, bo rozgrywka każdej z nich nieco się różni. Oboje trafiają do Racoon City z różnych powodów, oboje odwiedzą też inne lokalizacje. Oczywiście nic nie może pójść tak, jak powinno. Para trafia na siebie na obrzeżach miasta, konkretnie na stacji benzynowej pełnej zombie. Uciekają razem.
Tak trafiają na posterunek policji – ostatni przyczółek ludzi w mieście ogarniętym epidemią żywych trupów, preferujących dietę mózgową-flakową (bardzo szkodliwa dla żywych, wszak to oni są posiłkiem). Cel jest prosty: wydostać się i dowiedzieć się, dlaczego prosperująca metropolia zamieniła się w ruinę pełną bardzo lub jeszcze bardziej przerażających potworów. Niestety oddzielnie, bo w grze spotykają się tylko w wybranych przerywnikach.
W grze przyjdzie nam zagrać dwie kampanie, każda trwająca około osiem godzin. Jest to bardzo optymalny czas rozgrywki, z prostej przyczyny – zbyt dużo godzin mogłoby rozwodnić niesamowicie gęstą atmosferę rozgrywki. Zamiast tego mamy elegancko skrojoną, choć dość sztampową i pełną klisz historię.
Tutaj jednak muszę dokonać pewnego wyjaśnienia – na oryginalne "RE2" byłem za młody. Jedyne co znam z tej gry, to krótkie momenty, które oglądałem, kiedy mój brat bądź jego kolegi akurat w nią grali. Już wtedy bałem się tych rozpikselowanych zombiaków umazanych krwią, ale o niuansach nie wiedziałem nic. Dlatego nie zamierzam oceniać produkcji przez pryzmat jej pierwowzoru.
Z perspektywy nowicjusza największym plusem jest fakt, że w grę można zagrać bez konieczności przebijania się przez dość rozbudowany lore świata, gdzie Umbrella Corporation prowadzi swoje niecne eksperymenty. W produkcję wchodzimy jak w masło i nie odczuwamy tego nieprzyjemnego uczucia dezorientacji, jaki zazwyczaj mamy, kiedy poznajemy jakąś serię od którejś z kolejnych części.
Słyszysz dźwięk podkutych butów? Zaufaj mi i uciekaj w przeciwną stronę
Strach się bać...
No właśnie – dlaczego w ogóle warto zagrać w "Resident Evil 2"? Przede wszystkim gra ma niesamowitą grafikę. Do horroru wcale nie potrzeba wyobraźni, udowadnia Capcom. Gore oraz przemoc w grze są niesamowicie sugestywne. Wystrzelenie całego magazynka w twarz przeciwnika upodabnia ją do mięsa puszczonego przez maszynkę. Sceny w którymś zostaje rozczłonkowany fascynują ilością krwi w ludzkim organizmie.
Cała gra ma bardzo "cieliste" odczucie – mięśnie się błyszczą w ostrym świetle latarki, krew tryska na bohaterów lub krzepnie rozsmarowana na ścianie, a jej długie smugi na podłodze wskazują, w jakim pokoju odnajdziemy nadjedzone ciała. Gra odważnie korzysta z konwencji body horroru. Powłóczące nogami zombie może i są powolne, ale ich martwe, zaszklone spojrzenie, szara skóra i odsłonięte zęby wbijają się w pamięć. Podobnie jak lizacze – pozbawione skóry abominacje z długimi jęzorami , które reagują na dźwięk.
Poziom detali w tych modelach przytłacza. Ich obleśność oraz odejście od normy jest tak wielkie, że budzą w nas wstręt i przerażenie. Jednak na obrzydliwych modelach nie da się zbudować dobrego horroru, dlatego Capcom postawił również na bardzo gęstą atmosferę.
Większość gry będziemy spędzać z latarką w ręce. Często będziemy mieć wrażenie, że coś właśnie przemknęło na skraju naszego pola widzenia, a zza rogu dochodzą mlaski, chrząknięcia bądź zawodzenie.
Jeśli będziemy chcieli spojrzeć w okno, prawdopodobnie zobaczymy za nim zombiaka. W przypadku braku okratowania możemy być pewni, że nieumarły za chwilę rozbije szybę, a my będziemy w kropce. Dźwięk w grze robi niesamowitą robotę dla atmosfery, jest również niezbędny do gry, bo inaczej będziemy mieć spory problem z rozpoznaniem zagrożenia. Częściej bowiem najpierw je usłyszymy, niż zobaczymy, a te kilka sekund może okazać się decydujące dla rozgrywki. Całe otoczenie jest dokładnie takie, jakie powinno być w survival horrorze – ściskające za gardło i niepokojące.
... I strach przeżyć
Skoro opisaliśmy horror, to co nam oferuje survival? Ostrzegam od razu, nie warto liczyć na radosną rozwałkę i pięknie siadające headshoty. Walka jest po prostu trudna. Na zwykłego zombie będzie potrzebować ponad magazynka, by po raz drugi odesłać go na tamten świat. Rzecz w tym, że to się w ogóle nie kalkuluje, bo w ten sposób amunicję będziemy tracić szybciej, niż ją zdobywać. A gra wymaga myszkowania po każdym możliwym zakamarku. Oprócz amunicji, której zawsze jest za mało, musimy zbierać spreje lecznicze, zioła (które możemy łączyć dla lepszego efektu), ulepszenia oraz, oczywiście przedmioty kluczowe. Nie przejdziemy na dalszy etap, jeśli nie zdobędziemy niezbędnych elementów.
Przedmioty można, nawet trzeba, łączyć ze sobą. Detonator C4 nie zadziała bez baterii. Nie otworzymy szkatułki bez odpowiedniego przedmiotu. Rzeczy do zebrania jest sporo, liczba miejsca w ekwipunku natomiast ograniczona. Nie ma lekko, ale przy maszynach do pisania pełniących funkcję miejsc zapisu znajdziemy skrzynkę do przechowywania przedmiotów, które akurat nie są nam potrzebne. Trzeba się sporo nagłowić nad optymalną zawartością ekwipunku. Nie da się odłożyć przedmiotu – wyrzucony, przepada.
Wszystko to przekłada się na autentyczne poczucie zaszczucia i powagi sytuacji. Przed przeciwnikami lepiej uciekać, niż z nimi walczyć. Zwłaszcza, kiedy jest ich większa grupa. Gra zresztą dość mocno promuje defensywną postawę – bardzo dobrym pomysłem jest barykadowanie okien znalezionymi deskami, do czego mocno zachęcam. Podobnie rzecz tyczy się walk w zwarciu. W grze pojawia się broń biała, ale jest ona stosunkowo słaba i ulega niszczeniu. Dlatego trzeba ją traktować jako ostatnią deskę ratunku podczas walki w zwarciu.
Przejdźmy do wad. "RE2" na pewno nie jest grą dla każdego, bo autentycznie straszy. Jestem osobą dość strachliwą, paradoksalnie jednak uwielbiam się bać (co kończy się często nieprzespanymi nocami). Ale nie każdemu będzie leżeć duszna atmosfera i nieschodzące napięcie. Niektórzy narzekają też na słabe AI przeciwników, ale zastrzeżenia dotyczyły tylko dema. W pełnej wersji nie odczuwa się tego, chociaż przeciwnicy w znakomitej większości nie przechodzą przez drzwi, co nieco ułatwia rozgrywkę. Ale nie wolno traktować tego, jako ich głupoty, tylko konkretną mechanikę.
"Resident Evil 2" jest świetną gra, która spełnia swoje podstawowe zadanie – straszy. Ba, bardzo straszy. Jednocześnie jest nowoczesną produkcją o świetnej grafice z dopieszczonymi detalami i lekko archaiczną rozgrywką, która zestarzała się zaskakująco sprawnie. Z czystym sercem polecam.