Spotkałem ludzi z dosłownie całego świata. Wszystko przez wiedźmina
Sukces to nie tylko sprzedaż milionów sztuk produktu. To też lojalność i oddanie fanów. Niektórzy są w stanie w ciemno przebyć ćwierć globu, by spotkać innych maniaków książek i gier o wiedźminie. Miałem okazję poznać ich osobiście.
Jeśli ktoś zakochał się w serii gier "Wiedźmin" albo książkach Andrzeja Sapkowskiego, Polska jest jedynym miejscem, gdzie może doświadczyć czegoś więcej. Witcher School to jedyna na świecie wiedźmińska szkoła. O relacji z pobytu pisaliśmy obszernie już wcześniej.
Do tej pory odbyło się już 16 edycji, część w języku polskim, część międzynarodowa. Pojechałem na tą drugą. Nie miałem pojęcia, kogo spotkam na miejscu, ale założyłem, że przynajmniej połowa graczy będzie Polakami. Zdanie szybko zmieniłem, gdy dostałem listę zapisów na przejazd autobusem. Znajomo brzmiące nazwiska mogę policzyć na jednej ręce. Wychodzi na to, że ta edycja nie jest międzynarodowa tylko z nazwy.
Grecja
Pierwszych potencjalnych kandydatów na wiedźminów wypatrzyłem jeszcze w busie, jadącym na lotnisko. Dwóch rosłych gości, obaj mają czarne brody i nie mówią po polsku. Podszedłem pomóc im z kupnem biletu, u jednego zobaczyłem słowo "Witcher" na bluzie. Nie pomyliłem się.
Po lewej - Makis z Grecji
To ich pierwszy LARP, czyli gra fabularna na żywo. Nie mieli nigdy wcześniej podobnych doświadczeń, pojechali całkiem w ciemno. Czemu? – Graliśmy dużo w "Wiedźmina 3", wydaje nam się wyjątkowy. To świat, w którym nie ma ani dobrych, ani złych decyzji. Różni się od wszystkich gier RPG, jakie znamy – słyszę od dwójki.
Meksyk i Brazylia
W autobusie usiadłem koło pary Latynosów. Margarita i Carlos. Są ze stolicy Meksyku, Mexico City – w samym mieście mieszka prawie 9 milionów ludzi. Wrocław to dla nich prawdziwy oddech. A co dopiero miejscowość Moszna, gdzie się kierowaliśmy.
Po lewej - Caroline z Brazylii
"Maggie" i Carlos są od kilku lat małżeństwem. Poznali się na serwisie randkowym. Ona mówi mi, że czuli się osamotnieni, mało znali w ich otoczeniu ludzi, którzy fascynowali się grami RPG, fantastyką, science-fiction. Obaj długo grali w "Wiedźmin 3" i znają także książki. We wrześniu tego roku wybrali się na odkładany od dawna miesiąc miodowy. Nikt mi nigdy nie powiedział o bardziej nietypowym pomyśle na poślubny wyjazd.
– Chcieliśmy zwiedzić włoskie miasta. Ale w trakcie planowania podróży na Facebooku wyskoczyła mi reklama Witcher School. Kliknęłam, zobaczyłam, że akurat jest w czasie naszej wycieczki. Decyzja o tym, że jedziemy, zapadła błyskawicznie. Nie mogłam przegapić takiej okazji – mówi mi uśmiechnięta Margarita.
Pod koniec wyjazdu poznałem Caroline. Jest zapaloną fanką "Wiedźmina 3", przez cały wyjazd miała szamańskie barwy na twarzy. Musiała przelecieć ponad ćwierć obwodu kuli ziemskiej – mieszka w Manaus, ogromnym mieście w samym sercu puszczy amazońskiej w Brazylii. Po przybyciu nie wyglądała na zmęczoną. Nie martwiła jej też perspektywa powrotu. Była cały czas szeroko uśmiechnięta.
Niemcy i Włochy
Imiona kolejnych rozmówców umknęły mi w natłoku poznanych na zamku osób. Uniwersum wiedźmina poznali najpierw dzięki książkom. dopiero później zagrali w grę – dokładnie we wszystkie trzy części. O Witcher School dowiedzieli się z reklam na Facebooku. W podzieleniu się informacją pomógł też sam CD Projekt Red, twórcy gry, którzy poinformowali fanów w mediach społecznościowych, że powstała taka właśnie szkoła.
Spędziłem weekend na wiedźmińskim zamku
Dwójka z Włoch i Niemiec bez chwili wahania odpowiedziała mi, czemu zdecydowała się przyjechać do Polski. – Oboje nigdy wcześniej nie byliśmy na LARP-ie. Jest ich u nas wiele, ale nigdy nie wydawały nam się interesujące. Na ten zwróciliśmy uwagę, bo po prostu bardzo podoba nam się świat wiedźmina – mówią moi rozmówcy. Mieli być tylko raz, pojechać trochę na chybił-trafił. A nuż im się spodoba.
Teraz są już po raz trzeci. Nie mieli też problemu ze wskazaniem powodu, dla którego przyjechali po raz kolejny – Atmosfera. Najlepsza jest atmosfera… i w zasadzie wszystko pozostałe (śmiech). Tu jest po prostu cudownie.
Czechy, Rumunia, USA
Na zamku poznałem też czwórkę Czechów. Nie byłem zdziwiony, że nasi południowi sąsiedzi znają twórczość Sapkowskiego. Jest dla nich, podobnie jak dla nas, bardzo swojska. Rozumieją te realia i język. Bardziej zaskakuje mnie fakt, że nie wszyscy z nich znają gry wideo o CDP Red.
Jason z Kalifornii w USA
Zagadałem też dwójkę chłopaków. Jeden jest z Rumunii, drugi z Kaliforni. Są kolejny raz. Na pytania o to, co ich najbardziej fascynuje w wiedźmińskim świecie, powtarzają dobrze mi znaną frazę. Wspominają o tym, że "nic nie jest ani czarne, ani białe - są tylko różne odcienie szarości". Mówiłem do siebie w myślach, że twórcy gry odwalili kawał dobrej roboty, skoro ludzie z różnych cześci świata powtarzają jak jeden mąż ich marketingowy slogan. Dobrze zresztą oddający charakter świata Sapkowskiego.
Belgia
Bart i Andrew to kompani z mojej grupy - Feniksów. To już ich kolejny wyjazd do szkoły. Nie wyobrażają sobie, żeby pominąć którąś edycję. Pomiędzy grami pracują nad swoimi postaciami, wymyślają im nowe historie i zadania. Bart, jako Tamas, grał szaleńca, który rzucał się na wojska Temerii, gdy tylko je widział. Andrew, jako Bastien, odgrywał człowieka uzależnionego od wiedźmińskiego narkotyku - Fisstechu. Po grze mają już pomysł, co będzie z dalej z ich postaciami.
Bart z Belgii
Pierwszy wyjazd zaproponował Andrew. Zna dobrze gry z serii "Wiedźmin" i marzył o grze na żywo. Bart to młodszy kolega jego brata. Początkowo nie miał styczności ani z grą, ani z książką - pojechał wyłącznie dzięki rekomendacji kolegi. Temat najwyraźniej zaskoczył, obaj są regularnymi uczestnikami.
Postscriptum
Siła Witcher School to jednak nie tylko suma przeróżnych narodowości. To także oddanie każdego z graczy. Część poświęciła dużo energi, żeby wczuć się w swoją postać i współtworzyć fabularne wydarzenia. O tym, jak mocne to wczucie było, dowiaduję się dopiero po zakończeniu gry.
Wiedźmini z całego świata w zamkowej tawernie
Najpierw widzę niekończące się i naprawdę ciepłe pożegnania. Czuję się, jakbyśmy razem ukończyli co najmniej obóz surwiwalowy. Ale więcej świadectw przybywa po wyjeździe. Na specjalnej grupie na Facebooku dziesiątki osób zaczynają się dzielić swoimi myślami. To nie krótkie wypowiedzi z podziękowaniem za zabawę. To rzewne listy, nieraz o długości wypracowania. Są tam tony emocji i osobiste podziękowania dla poszczególnych graczy czy nauczycieli - za konkretne chwile, za wsparcie, za rywalizację, za rozmowy, za debaty, za pojedyncze sytuacje. Jest radość, jest i smutek.
Nasz polski wiedźmin zjednoczył cały świat. Nie tylko przed monitorami i kartkami książek. Całkiem realnie, tu w Polsce. I dostarczył takich emocji, że prawie każdy chce przeżyć to spotkanie raz jeszcze.