Rocket Arena. Coś dla tych, którzy chcą postrzelać inaczej
Rocket Arena nie jest tym, czego się spodziewasz. Warto dać tej grze szansę. Niewiele jest produkcji, które tak dobitnie udowadniają, że pozory mylą.
Materiał powstał przy współpracy z Electronic Arts
Rocket Arena na pierwszy rzut oka wygląda na niezbyt wyszukaną, zręcznościową strzelankę, która ma surfować na fali popularnych dziś tytułów sieciowych. Kreskówkowa oprawa graficzna wydaje się sugerować, że celem jej twórców jest dokładnie ta sama grupa graczy. Gdy wystawiliśmy naszą redakcyjną reprezentację do zorganizowanego przez wydawcę turnieju dziennikarzy, wszyscy odnieśliśmy takie wrażenie. Cóż, mylić się jest rzeczą ludzką, prawda?
(Odpowiadając na pytanie, które kłębi się wam w głowach: zajęliśmy zaszczytne czwarte miejsce.)
Rakietowe szaleństwo
Rocket Arena jest jedną z tych nielicznych gier, których tytuł bardzo precyzyjnie określa jej zawartość. Cała zabawa polega bowiem na strzelaniu do siebie rakietami. Na arenie, a jakże. Czy może być coś prostszego? Raczej nie. Ale prostota może w sobie skrywać mnóstwo głębi.
Zacznijmy od samych rakiet. Nie ma tu karabinów, działek, pistoletów i snajperek. A właściwie są, tylko wszystkie strzelają różnymi rodzajami pocisków lecących relatywnie wolno i wybuchających po uderzeniu w cel lub też po określonym czasie. Czyli rakietami.
I już po pierwszym meczu z żywymi przeciwnikami okazuje się, że takie podejście do tematu zmienia całkowicie sposób strzelania. Nie wystarczy wycelować w przeciwnika i nacisnąć spust. Trzeba przewidywać jego ruchy, często bardzo szybkie i gwałtowne. Trzeba brać poprawkę przy namierzaniu. Trzeba zwracać uwagę na wiele różnych czynników niespotykanych w innych strzelankach. Trzeba, jak to się mówi, mieć skilla. Albo go sobie wyrobić.
Bezruch to śmierć
W Rocket Arena rzeczywiście trzeba się nieustannie ruszać. I to najlepiej w mało przewidywalny sposób. Gra to znacznie ułatwia, oferując wiele różnych narzędzi do przemieszczania się. Potrójne skoki, szybowanie w powietrzu, trampoliny i wyrzutnie rozmieszczone na mapach, a także specjalne umiejętności postaci sprawiają, że tak samo często zobaczymy wroga na ziemi, jak i w powietrzu.
Pełna przestrzenność map osiągana jest także dzięki rakietowym skokom. W grze o takim tytule nie mogło ich zabraknąć. Wystarczy strzelić sobie pod nogi, żeby wzlecieć w powietrze lub wspiąć się po ścianie. Taką swobodę ruchów trudno znaleźć w innej grze. Jednocześnie jednak sprawne poruszanie się we wszystkich wymiarach wymaga wspomnianych umiejętności.
Co więcej, w grze się nie ginie. Nie ma paska życia, które można utracić. Zamiast tego jest odwrotny wskaźnik wrażliwości czy też utraty równowagi. Gdy się zapełni, następny celny strzał wyrzuci nas poza granice areny, spoza której już nasza postać automatycznie wróci w jakieś bezpiecznie miejsce. Owszem, koniec końców działa to dokładnie tak samo jak klasyczny zgon i odrodzenie. Ale z drugiej strony to miło, że ktoś w końcu wymyślił, jak to wszystko zorganizować, żeby się jednak nie zabijać.
Na bogato
Rocket Arena dopiero startuje, więc nie powinniśmy się po niej spodziewać takiego wyboru postaci, map i trybów, jak w grach, które są na rynku od lat. Ale i tu będziemy zaskoczeni. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że bohaterów nie jest zbyt wielu. Dziesiątka zaledwie. I wszyscy strzelają rakietami. Nuda, nie? Cóż, właśnie nie. Szybko się okazuje, że każdy z nich jest całkiem inny i tylko pozornie gra się nim podobnie do pozostałych. Każda postać strzela w odmienny sposób i jej umiejętności specjalnie inaczej się komponują w ramach trzyosobowej drużyny. Każda to inny styl gry.
Zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę, że mamy tu od razu aż pięć różnych trybów rozgrywki. I w żadnym, poza najbardziej prostolinijnym Nokautem, nie chodzi o zwykłą eliminację przeciwników. W jednym przejmujemy zrzucane rakiety, w innym zbieramy wszechobecne monety, a w jeszcze innym staramy się wrzucić piłkę do bramki przeciwnika.
Oczywiście, nadal dobrze jest strzelać do wrogów i wyrzucać ich z areny, ale nie jest to najważniejsze. Tryby te nie występują osobno, wszystkie są w rotacji rozgrywek, więc będziemy grać we wszystkie. I ze wszystkimi posiadaczami Rocket Arena na dodatek, bo gra już na starcie łączy wszystkich graczy z pecetów i konsol w jedną społeczność. Bardzo rakietową.
A to ci zaskoczenie
Rocket Arena mnie zaskoczyło. W środku kryje się strasznie fajna, wciągająca, dynamiczna i zaskakująco wymagająca gra sieciowa. Wystarczy spędzić z nią kilka chwil, żeby zrozumieć, że to trafienie w dziesiątkę w nową niszę.
Rocket Arena jest dla tych, którzy chcą się postrzelać inaczej. Świeżo. Na wesoło. W dzikim tempie, na małych arenach, gdzie akcja nie zamiera nawet na chwilę, a runda kończy się w kilka minut. Ale przy tym nie zamierza iść na kompromisy i rezygnować z głębi, różnorodności i możliwości szlifowania umiejętności oraz różnych stylów gry. To naprawdę jest coś zupełnie innego, niż się spodziewałem. I dobrze, bo o takie przyjemne zdziwienie nie jest dziś łatwo w przypadku gier.
Swoją drogą, to też świetny moment, by z Rocket Arena bliżej się zapoznać, bo niedługo startuje pierwszy sezon tej gry. Co to oznacza? 28 lipca trafią do niej nowe mapy, tryby, różnorodne wydarzenia i jeden nowy bohater o imieniu Flux. I mimo że to gra sieciowa, to nie brakuje w niej też elementów fabularnych. W pierwszym sezonie gracze poznają Rocket Championship Tour i motywacje każdego z bohaterów.
Materiał powstał przy współpracy z Electronic Arts
WP Gry na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski