Remastering gier – sensowne odświeżenie czy wielka ściema?
Stare filmy i muzyka często potrzebują "odpicowania". Jakość obrazu czy dźwięku nie zawsze przechodzi próbę czasu. Do gier ten trend również dotarł. Ale niektórzy mają wątpliwości, czy warto płacić drugi raz za to samo.
Nawet czarno-białe filmy z lat 40. są nadal ładne. Ale nieraz oryginał na dużym, nowoczesnym telewizorze wygląda po prostu źle. Nie bez powodu też nikt już nie korzysta z kaset VHS. Filmowcy wzięli się więc za odświeżanie rozmaitych produkcji. Dobrze pamiętam, jak w latach 90. do kin ponownie weszły "Gwiezdne wojny". Na nowych ekranach i z dźwiękiem Dolby Surround, wówczas totalną nowinką technologiczną, były świetnie.
Intensywnie, ale odrobinę gorzej erę odświeżeń przeszła muzyka. Gdy z rynku na dobre zniknęła płyta winylowa, kolejne wznowienia starych albumów pojawiały się głównie na CD. Pomyślano, że można je dostosować do nowego sprzętu. W końcu gramofony były czysto analogowym sprzętem, a odtwarzacze kompaktów – cyfrowym. Nie wszystko poszło, jak należy.
Czym jest remastering?
Termin mastering pierwotnie odnosił się wyłącznie do muzyki. To finalna faza przygotowywania płyty do jej tłoczenia, tworzenie wersji-matki, czyli po angielsku "master recording". Remastering był przygotowaniem materiału pod kolejne wydanie. Z reguły wiązał się z dokonywaniem zmian w stosunku do oryginału. Często kończyło się wyłącznie na podbijaniu głośności, co kończyło się delikatnym psuciem muzyki.
Popularyzacja tego słowa, a pewnie też jego chwytliwość, ukuła słowo "remaster". Teraz określa się nim dowolne dzieło dźwiękowe lub wizualne, które przeszło proces ulepszania – podbijania rozdzielczości, korekcji kolorów, balansu dźwięku i wielu innych parametrów.
Nie trzeba było czekać długo, aby remastering dotarł także do świata gier. W końcu wiele starych produkcji dziś straszy ogromnymi pikselami czy archaiczną muzyką.
Potrzeba zdecydowanie jest
Z grami jest większy problem niż z filmem czy muzyką. Chodzi o to, że starszych tytułów często nie ma jak uruchomić. Płyty DVD czy V-CD nadal odpalimy w każdymodtwarzaczu. Tego problemu nie mają tez kompakty z muzyką, a nawet stary winyl przeżywa obecnie renesans.
A co z grami? Do stareńkich kartridży, dyskietek i kaset z lat 80. nie obejdzie się bez sprzętów z epoki. A umówmy się – ile osób trzymało przez 30 lat komputery czy konsole? Przecież te maszyny już od dawna nadają się tylko do muzeum albo imprezy retro, jak Pixel Heaven.
Nie lepiej jest z tym, co wydano w latach 90. czy na początku dekady 00. Mam tego pełno w piwnicy. Cały karton zbieranych przez lat gier. Tworzono je z myślą o ówczesnych systemach operacyjnych – Windowsie 95, 98 czy XP. A także pod ówczesne karty graficzne i jednordzeniowe procesory. Dziś wkładając płytę do napędu czeka mnie tylko zawód – gra albo się nie zainstaluje, albo nie będzie chciała działać.
Pozornym remedium na to stały się zwykłe, cyfrowe wydania gier. Muszę co prawda kupić grę jeszcze raz, ale będzie mi działała na aktualnym sprzęcie i ściągnę ją z sieci, zamiast zażynać napęd płytą instalacyjną. Wszystko fajnie? No nie do końca. Ulubiona gra dzieciństwa dziś wygląda jak pośmiewisko. Moje gałki oczne muszą się dostroić do tej zupy pikseli, a uszy więdną przy co prawda znanych, ale kiepskich jakościowo dźwiękach.
Różnica między HD i remasterem
Twórcy poczuli zapotrzebowanie. I zrobili pierwszy krok. Zaczęli pracować nad tym, aby ich stare gry mogły być obsługiwane w rozdzielczości Full HD. Czasem poprawiali trochę starych błędów, zbierali w kupę wszystkie łatki i dodatki, dodawali coś nowego.
Na rynku pojawiły się "odpicowane" wersje kultowego "Baldur’s Gate’a", "Twierdzy", "Heroes of Might & Magic III" czy "Age of Empires". Ale wielu graczy było słusznie zawiedzionych. Bo nowe wersje często nie dodawały więcej niż np. fanowskie mody do podbijania rozdzielczości. Do świata gier musiał zawitać nowy termin – remaster.
Growy remaster okazał się czymś świetnym. To już żadna zabawa w półśrodki, a w zasadzie przygotowanie oprawy audiowizualnej od nowa. Zero pikselozy, ale też w ogóle odejście od tego retro wyglądu na rzecz przyjemniejszych dla oka, kolorowych tekstur.
Takie propozycje pojawiają się już od dawna, choć nie pod nazwą remastera. Na przykład klasyczna przygodówka "The Secret of a Monkey Island". W oryginał niełatwo już dziś grać, zwłaszcza młodszym graczom. Wersja "Special Edition" jest już klarowna i elegancka. Na podobnej zasadzie przypomniano klasyczne gry z konsoli NES, czyli polskiego Pegasusa – "DuckTales". Tu do wymiany poszło prawie wszystko. Prościutkie, jednokolorowe tła czy tekstury zamieniły piękne, malowane pejzaże czy postaci.
Sukcesy i kontrowersje
W ostatnim miesiącu furorę zrobił "StarCraft: Remastered". Hitową strategię z lat 90. zna chyba każdy gracz. Ale już dawno wypadła z obiegu, bo świetną fabułę i "grywalność" zabijała archaiczna oprawa. Nowa edycja wygląda jak... nowa gra. Do tego poprawione czy nagrane od nowa efekty dają dodatkowego kopa. Już nie mam poczucia, że gram w klasykę z czasów dzieciństwa.
Innym przykładem sukcesu jest "Crash Bandicoot N. Sane Trilogy". W klasyczne platformówki z PlayStation nie zagramy, jeśli nie mamy już starych wersji konsol. Nowa edycja przywraca je w pięknej wersji. Do tego, za co duży plus dla twórców, jest stosunkowo tania.
Remastering zaczyna docierać też do nie tak starych gier, np. kończącego w tym roku 10 lat "Call of Duty IV: Modern Warfare". I tu możemy mówić o pewnych kontrowersjach. Tak, oryginał nie wygląda dziś wspaniale. Ale nie jest też pikselowym festiwalem, jak strzelanki z lat 90. Płacenie drugi raz za względnie nowe gry niespecjalnie mi się uśmiecha.
Podoba mi się to, że twórcy chcą przywracać do życia fajne, stare gry, w które z przyczyn technicznych już nie zagram. Ale tych, które figirują mi cały czas w bibliotece Steama, zdecydowanie nie będę kupował.