Polacy wolą, żebyś ściągnął ich grę z nielegalnego serwisu niż za nią zapłacił pośrednikom
Są sprzedawcy dobrzy i są sprzedawcy źli. Zdaniem polskich twórców gier, lepiej nie kupować gry wcale, jeżeli ma się zamiar zapłacić tym drugim. Złem są sprzedawcy kodów - to przez nich autorzy nie zarabiają.
Jeszcze do niedawna największym wrogiem twórców gier i wydawców były serwisy pirackie, które nielegalnie udostępniały kopie do pobrania. Dziś jednak niektórzy autorzy wolą sami udostępniać swoje produkcje w jaskini lwa. Tak postąpili Polacy ze studia Acid Wizard, wrzucając “Darkwood” na portal z torrentami. Dlaczego? Z ich punktu widzenia lepiej by było, gdyby gracze ściągali pirackie kopie niż kupowali je u sprzedawców cyfrowych kodów. Tzw. resellerów kluczy nazwali “rakiem, który toczy branżę gier”.
Obecnie kupując "Darkwood" i inne gry w cyfrowej dystrybucji możemy zrobić zakupy w takich sklepach jak Steam, Origin czy Gog.com. Ale są też sprzedawcy kluczy - czyli wspomniany "rak".
Na specjalnych platformach, takich jak polskie G2A czy zagraniczny Kinguin, kupuje się u nich kod, a następnie rejestruje go we wcześniej wymienionych sklepach. Jak łatwo się domyślić, klucz kupiony na takiej platformie jest często tańszy niż w tradycyjnym cyfrowym sklepie.
Skąd sprzedający mają te kody? Właśnie to budzi tyle kontrowersji. Zdaniem krytykujących, klucze mogą pochodzić nie tylko z promocji, gratisów dołączanych do komputerowego sprzętu czy pisma, ale także po prostu z kradzieży. Np. przestępcy wykradają ludziom dane do kart kredytowych i za ich pieniądze kupują gry, które potem sprzedają innym.
Albo wyłudzeń - coraz częściej mali, niezależni twórcy skarżą się na oszustów, którzy podają się za dziennikarzy lub blogerów i proszą o kody do gry, by mogli ją zrecenzować. Czasami chcą po prostu zagrać za darmo, a czasami chcą na tym zarobić, wystawiając je na platformie pozwalającej handlować kodami.
Maciej Kuc z G2A na łamach serwisu polygamia.pl odpowiadał na oskarżenia związane z nielegalnością procederu:
"Podstawowa kwestia jest taka: tylko twórcy lub wydawcy danej gry są w stanie wygenerować do niej klucze. Nikt inny tego nie zrobi. Czy więc gry są legalne, w sensie – czy pochodzą od twórców? Tak, w 100% (...) Czy za wszystkie klucze, które są w sprzedaży na G2A, wydawca dostał pieniądze? To już zależy tylko od niego, bo to on decyduje, czy chce je sprzedać hurtownikom, czy rozdać za darmo tysiącom ludzi (którzy później je sprzedadzą, nie czarujmy się), czy w ogóle nie sprzedawać nigdzie poza Steamem. Nie ma jednak możliwości, by na G2A.COM pojawił się jakiś kod pochodzący z innego źródła niż od developera".
Bardzo często kody pochodzą z innych regionów. Sprzedawcy wykorzystują wahania kursów walut i kupują w tych częściach świata, gdzie jest dużo taniej. I sprzedają tam, gdzie drożej. Ot, normalna zasada handlu, “kupić tanio, sprzedać drogo”.
Wydawcy i twórcy skarżą się jednak, że w ten sposób tracą: bo gracz z Polski zamiast kupić grę w polskim sklepie lub chociaż na Steam, wybiera wersję z “taniego” kraju. Wydawca zarobił raz, zamiast dwa razy, na dodatek mniej, bo pieniądze wpadły na “biednym” rynku - na tym polega ta wirtualna strata.
Narzekania twórców i wydawców zostały wysłuchane. Od niedawna Steam ukrócił możliwość wymiany gier, “jeżeli pomiędzy danymi krajami występuje znaczna różnica w cenie”. Wysłanie prezentu nie jest już możliwe, co mocno uderza w sprzedawców kodów, którzy na tej luce korzystali i dzięki niej zarabiali.
Czy handel kluczami jest “rakiem, który toczy branżę gier”, jak stwierdzili to polscy twórcy? Moim zdaniem to *odpowiedź rynku na działania wydawców czy takich gigantów jak Steam. *
Dziś kupionej na PC gry przeważnie nie da się sprzedać, bo jest przypisana do steamowego konta. Nawet, jeżeli kupimy pudełkowe wydanie. Na konsolach kupno gry w pudełku nas pod tym względem ratuje, ale cyfrowych wersji również się nie pozbędziemy, bo musielibyśmy sprzedać całe konto. A więc i wszystkie przypisane do niego gry.
“Uzależnienie” grających od cyfrowego konta wykluczyło handel używanymi kopiami - dawniej bardzo powszechny - więc rynek znalazł inne rozwiązanie. Ludzie po prostu chcą płacić mniej, tak jest w każdej branży. I szukają na to sposobu.
Rozumiem rozgoryczenie twórców i wydawców, ale nie sądzę, by wrzucanie gry na piracki serwis było lepszym rozwiązaniem. Bardziej chodzi tu o rozgłos, a nie walkę z problemem - jeśli zgodzimy się, że taki istnieje.
Akcja Polaków nie jest pierwszą tego typu - nie brakuje twórców, którzy sami udostępniają swoje gry. Ich prawo. Moim zdaniem nie tylko pozwala się chętnym zagrać w swoje dzieło, ale też promuje piracki serwis. Serwis, na którym przede wszystkim wrzucana jest twórczość bez zgody autorów. Sugerowanie, że “ściąganie jest lepsze niż płacenie sprzedawcom kodów” wydaje mi się mocno nieuczciwa względem tych, którzy na pirackim rynku tracą. A jak wynika ze statystyk, chodzi tu o naprawdę wysokie sumy.