"Pokemony" są jak fala. Przypływa i odpływa, ale nigdy nie zniknie
"Najlepszym być naprawdę chcę, jak nigdy dotąd nikt…", śpiewało co drugie dziecko w każdy sobotni poranek blisko 18 lat temu. Pokemony władały podwórkami i szkolnymi klasami. I kiedy wydawało się, że mania obumrze, twórcy podbili świat aplikacją "Pokemon Go".
Pokemon, czyli "kieszonkowy potwór". Zbitka angielskich słów "pocket" oraz "monster". Zanim świat podbiła kreskówka, Pokemony były tylko pikselowymi stworkami, które trenowali posiadacze przenośnej konsoli Game Boy. W Polsce na taki sprzęt było stać nielicznych. Większość (w tym ja) musieli zadowolić się podrabianymi kolekcjonerskimi kartami. I właśnie kultowym serialem w TV.
Totalna nostalgia
22 lata temu zadebiutowały pierwsze gry z serii Pokemon - "Red & Green". Wtedy po raz pierwszy można było wcielić się w rolę trenera kieszonkowych potworków, który przemierzał krainę Kanto w celu pokonywania kolejnych trenerów. Wszystko po to, by zostać najlepszym.
Od tamtego czasu sporo się zmieniło. Z edycji "Red & Green" oraz "Blue" rozwinęły się kolejne – z remake’ami i wersjami reżyserskimi to aż 17 tytułów. I mówimy tu tylko o klasycznych grach RPG, najważniejszych dla uniwersum.
Gościnne występy w grach typu "Smash Brothers" czy produkcje poboczne typu przygodowa Great Detective Pikachu dopełniały przebogaty folklor uniwersum stworzonego przez Satoshi Tajiriego. Co ciekawe, twórca serii był w młodości kolekcjonerem owadów. To wpłynęło na tak dużą liczbę "robaczego" designu stworków. Cóż, entomologia okazała się w tym przypadku intratnym hobby.
To jednak wszystko prehistoria i zamierzchłe czasy. W momencie pójścia do gimnazjum, Pokemony trochę dla mnie umarły. Wtedy trzeba było udawać dorosłego, który nie ogląda jakichś głupawych bajek dla dzieci - albo robi to potajemnie. O kolejnych odsłonach gier czy sezonach wiedziałem tyle, o ile pojawił się jakiś news w branżowym portalu bądź recenzja w czasopiśmie komputerowym.
Do czasu. Pikachu i reszta potrzebowała ponad dekady, by znowu złapać mnie w swoje sidła – trudno nie odmówić producentom cierpliwości. W końcu nie tylko trzeba trafić do "nowej" młodzieży – pierwsi fanie dojrzeli, więc czas najwyższy na kapitalizację sentymentu. Do tego wystarczyła jedna aplikacja.
Pokemony wiecznie żywe
Lato 2016 będę pamiętał jako "Pokemon Go". Tak, gra AR, w której nie sterujemy trenerem, tylko nim jesteśmy, brzmiało dla mnie jak spełnienie wszystkich dziecięcych marzeń. Pamiętam z tego okresu, że potrafiłem wrócić z pracy na piechotę do mieszkania i przez sześć kilometrów omijać rowerzystów, auta i tramwaje, byle tylko złapać Bulbazaura. Ach, pierwszy raz od wielu lat wybierałem się na spacer dla samego spaceru. No i może dla złapania kilku stworków.
Z tego czasu wspominam jeszcze, że w końcu poczułem coś na kształt solidarności międzypokoleniowej. Przy jednym z punktów, w których można było trafić na rzadsze Pokemony, gromadzili się trenerzy w różnym wieku – na ławce obok mnie siadali studenci, gimnazjaliści i licealiści, z którymi mogłem powymieniać się uwagami, poradami, bądź zapytać jak "biorą". Prawie jak ryby dla generacji "Y" i wyżej.
Przyszła jednak jesień, a mój pierwotny zachwyt opadł. "Pokemon Go" coraz częściej pojawiało się w kategorii rzadko używanych aplikacji. I nie tylko u mnie - wieści o spadającej popularności dobiegały regularnie od momentu pierwszego szkolna dzwonka.
Gdy jednak spojrzymy na statystyki, po półtora roku od premiery mobilnej produkcji Niantic można stwierdzić, że nie jest tak źle. Dziennie w Pokemon Go gra około 5 milionów osób – miesięcznie zaś aplikacja notuje 65 milionów użytkowników miesięcznie. Co dziesiąty Amerykanin z telefonem z Androidem posiada ją zainstalowaną. Nie są to może czasy, kiedy dziennie Pokemony łapało blisko 45 milionów osób, ale pogłoski o śmierci gry okazały się mocno przesadzone.
Pokemony to obecnie cała przemysłowa machina, obejmująca swym zasięgiem większość form rozrywki. Trudno powiedzieć, ile obecnie jest oficjalnych przedmiotów ze stworkami – w 2009 roku w sprzedaży na całym świecie było dostępnych około 3500. Można śmiało stwierdzić, że liczba ta jest w 2018 roku znacznie większa.
I pewnie będzie tylko szła w górę. Bo Pokemony to stale rosnąca marką – obrastająca nowymi grami, sezonami serialu, filmami (animowanych było około 20, w 2019 roku pojawi się aktorski film o detektywie Pikachu) i wszystkim, co można sprzedać na fali nostalgii lub by wciągnąć nowe pokolenie w kolejną falę pokemanii. Bo możesz zapomnieć o Pokemonach – ale one nie zapomną o tobie.