Nowe "Call of Duty" będzie świetne – przynajmniej w trybie multiplayer
II wojna światowa, zaśnieżone ruiny w ardeńskim lesie na granicy Francji. Lecimy z drużyną na złamanie karku, żeby zająć dobre pozycje. Padają pierwsze strzały, lecą granaty. Przeciwnik przepycha front, giniemy – ale nic straconego. Za chwilę zajdziemy go od flanki.
Premiera najpopularniejszej serii wojennych gier już za chwilę. Do tej pory sprzedano ponad 250 milionów egzemplarzy, a część odsłon sprzedała się w milionowych nakładach już pierwszego dnia sprzedaży! Ale zostawmy liczby, mam dobre wieści dla fanów. W nowej grze tryb wieloosobowy, dla wielu najważniejszy element "Call of Duty", jest naprawdę niezły. Testy beta przekonuję mnie, że znowu spędzimy długie godziny na sieciowych serwerach.
Powrót do korzeni
Pierwsze "Call of Duty" ukazało się w… 2003 roku. Rany, to już minęło 14 lat! Ale jego premierę pamiętam dobrze. To było po prostu znakomita gra. Miała tę fajną płynność, "miękkość" przy ruchach postaci i strzelaniu. Mam poczucie, że od momentu jej wydania świat shooterów na PC zmienił się na dobre.
W ostatnich latach seria związała się mocniej z tematyką lekkiego science-fiction. Kolejne części, "Modern Warfare III", "Ghosts", "Advanced Warfare" oraz "Infinite Warfare" pokazywały, jak będzie wyglądała wojna za parę lat. To był fajne doświadczenie, ale zaczęło być zwyczajnie nużące. A już ostatnia z wymienionych gier, rozgrywająca się m.in. w kosmosie, rozsierdziła niektórych fanów.
Ktoś spyta. A co to za różnica, w jakich czasach rozgrywa się akcja takiej gry? Odpowiedź jest prosta. Po pierwsze chodzi o klimat. Inaczej przeżywamy fikcyjne wydarzenia z przyszłości, inaczej te w pewnej mierze oparte na znanej z książek historii. Druga sprawa to po prostu arsenał. Zamiana skafandrów i karabinów przyszłości na siermiężne czołgi i Thompsony bardzo zmienia rozgrywkę.
Szybko, ale z sensem
Nie będę ukrywał, ze byłem maniakiem grania po sieci w "Call of Duty". W różnych częściach gry, na przestrzeni wielu lat, spędziłem zapewne jakieś 300 godzin. Ale w którymś momencie powiedziałem dosyć i przesiadłem się do innych gier. Czemu? "CoD" zaczął mnie zwyczajnie wkurzać.
Od pewnego momentu seria postawiła na jedną cechę – szybkość. Skończyło się miejsce dla tych, którzy preferowali minimalnie taktyczne podejście. O graniu jako snajper mogłem zapomnieć. Liczyło się tylko to, jak szybko mój karabin wypluwa naboje i jak dużo ma ich w magazynku. Finezja ustąpiła całkiem prędkości.
"Call of Duty: WWII" to duży zwrot w stronę tego, jak seria wyglądała 10 lat temu. Tak, to nadal dynamiczna gra z niezbyt dużymi mapami, na których dobrze jest być w ciągłym ruchu. Ale już sam drugowojenny arsenał narzuca całkiem inne podejście. Skończyły się szybkie rajdy przez place i wnętrza budynków, rzucane mimochodem granaty i nabijane co sekunda fragi.
W nowej odsłonie żołnierze nie pędzą już jak na sterydach, a mapy są tak skonstruowane, żeby dać nam więcej przestrzeni. Są fragmenty z labiryntem korytarzy czy okopów. Są i takie, gdzie można się sprawdzić w celności na odległość.
Stare dobre gnaty
Z radością przywitałem arsenał, z którym dawno temu biegałem po wirtualnych mapach. Tu nie ma żadnych zaskoczeń – pistolety maszynowe Thompson, MP 40 i "pepesza", karabin StG 44 i słynny M1 Garand z „wyskakującym” magazynkiem, ciężki FG 42 czy snajperski Mauser 98k i Lee-Enfield. Te, które miałem okazję wypróbować, zachowują się podobnie, jak w starych strzelankach. A przynajmniej tak je zapamiętałem. Pewnie zajmie mi trochę więcej czasu, aby wychwycić mi ewentualne różnice.
Zmianą, w stosunku do dwóch pierwszych "Call of Duty", jest obecność kill-streaków. To przydatny system nagradzający nas za serię eliminacji, jeśli w międzyczasie nasz bohater nie zginie. W trakcie gry możemy odblokować różne nagrody i samodzielnie wybrać 3, które odpalimy.
W nowszych częściach było dużo "przegiętych" nagród, które pozwalały uzyskać bardzo dużą przewagę na przeciwną drużyną i ją masowo eliminować. Teraz zestaw jest bardziej skromny. W mojej grze za serię trzech zabójstw dostałem koktajl Mołotowa przydatny w zamkniętych przestrzeniach.
Za serię sześciu wzywałem samolot zwiadowczy, zdradzający pozycje wroga (bardzo przydatne!), a przy siedmiu – na kilka sekund usiadłem za gniazdem karabiny w przelatującym nad polem bitwy samolotem.
Chcę więcej
W wersji beta widziałem trzy mapy - zaśnieżone ruiny na skraju lasu, brudne okopy wokół linii umocnień oraz słoneczną wioskę. Różniły się rozmiarami i zostawiały dużo przestrzeni do walki ulubioną bronią. Tak, znów są miejsca dla snajperów! Ale nie zawsze oczywiste, trzeba lepiej poznać mapę, żeby wiedzieć, gdzie można się ustawić. Skończy się też prymat kolesi z szybkostrzelnymi pistoletami maszynowymi. Kilka razy zostałem mocno skarcony przez graczy obsługujących Garanda.
Na serwerach udało mi się spędzić tylko kilka godzin, ale od razu po zakończeniu poczułem, że chcę więcej. Zwłaszcza że atrakcji w trybie multi ma być znacznie więcej. Do premiery już niedaleko - na wszystkich nowych platformach "Call of Duty: WWII" zobaczymy 3 listopada.