Nigdy nie zrobiłem preorderu na grę. Rozumiem innych, ale dla mnie to bez sensu
Jak to się dzieje, że ludzie dalej zamawiają gry przed premierą? Wizja dodatkowego kontentu jest tak kusząca? Chęć wyprzedzenia wszystkich jest silniejsza? Czy to może kwestia wygody? Prawdę mówiąc, nie wiem. Sam nie korzystałem nigdy z możliwości preorderu czegokolwiek. Czy w ten sposób coś mnie ominęło?
Wchodzę na jedną ze stron agregujących statystyki z branży gier wideo. W zakładce z preorderami widzę, ile zamówień złożyli gracze w Ameryce:
Grupa ludzi, wielkości średniego miasta wojewódzkiego w Polsce, wydała pieniądze na produkt, którego jeszcze nie ma. Po co? Dlaczego? Czy wizja nowych skórek na broń, dodatkowej misji eskortowej czy dostępnego tylko w tym zamówieniu ubrania jest aż tak kusząca?
Twórcy zazwyczaj mamią nas obietnicą nie tylko wspaniałej grafiki i unikalnej rozgrywki. Często do zestawu dochodzą namacalne, materialne produkty – od figurek, po plakaty, na książkach z grafikami koncepcyjnymi kończąc. Bardzo fajny dodatek. Później jednak okazuje się, że sam produkt jest niepełny, zabugowany lub po prostu wycięto z niego część materiałów. Co zrobisz? Nic nie zrobisz, bo zrobiłeś preorder.
A tak przywraca się komputery do pełnej sprawności
Tak było w przypadku gry No Man’s Sky. Twórcy obiecali fanom całą galaktykę, w której mogli swobodnie odwiedzać każdą z 18,446,744,073,709,551,616 planet. Końcowy produkt okazał się jednak rozczarowujący dla graczy – na planetach nie było za wiele do roboty, spotkanie gracza w grze sieciowej graniczyło z cudem, a sama rozgrywka okazała się niezbyt porywająca. By nie powiedzieć nudna.
Nie pojmuję logiki ludzi, którzy zasilają swoimi portfelami niewydany jeszcze projekt. Najbardziej wyświechtanym argumentem jest fakt, że nie kupuje się w kota worku. Tylko kot w worku nie dostaje trailera na E3 i dwóch minut gameplaya wideo. Chociaż efekt końcowy i tak jest brzydszy (patrzymy na ciebie, Watch Dogs).
Winę można zwalić na marketing. Kręcenie hype’u na nowe tytuły jest specjalnością pr-owych magików z branży gier wideo. Obiecywanie gruszek na wierzbie, nowego doświadczenia i zupełnie nowego poziomu rozrywki powinno już znudzić się każdemu. Jednak ten sektor opiera się na wizualiach – dorzucenie do tego kilku renderów nagle sprawia, że komunały znowu brzmią świeżo.
Czy jednak lata marketingowej sieczki nie powinny uodpornić graczy? Może wcale nie o to chodzi. Może problem tkwi w tym, że postrzegamy korporacyjnych gigantów jako jedynych, którzy mają budżety na stworzenie nie tylko pięknych, ale i ambitnych gier. Dlatego każdy zwiastun i zapowiedź sprawiają, że czujemy się częścią czegoś większego. Chociaż później okazuje się, że uczucie było złudne, przez chwilę czuliśmy ten kop adrenaliny, kiedy potwierdzaliśmy zawartość naszego koszyka.
Względy praktyczne preorderu również nie brzmią zbyt przekonująco. Kiedyś, kiedy sprzedaż online nie była tak powszechna, zapewniało nam to wewnętrzny spokój, że w dniu premiery gra będzie czekać na nas, a nie my na nią w wielometrowej kolejce. Tylko teraz wszystko można mieć na drugi dzień, a jeśli się pośpieszymy, nawet tego samego dnia.
Dobrze, a jeśli zabraknie dla nas egzemplarza? Rezerwacja to pewność, że cieszymy się grą od pierwszego dnia. Czy na pewno? Wypuszczanie niedopracowanych bubli przez duże korporacje ma swoją niechlubną tradycję. Liczba glitchy, niedoróbek czy padających serwerów okazywała się często zatrważająco wielka. A czasem gry były grywalne dopiero po wypuszczeniu łatek. Może nie mam genu fanboya, ale lubię poczekać, aż zejdą embarga z recenzji i dowiem się, czy faktycznie warto zainwestować swoje pieniądze.
Oczywiście, są jeszcze mniejsze studia, które mogą w ten sposób finansować wydanie swojej gry. Tylko często wydają ja w Early Access, by gracze mogli na bieżąco śledzić, w którą stronę zmierza produkcja. Jeśli spojrzyć na powyższe statystyki, jednak więksi gracze rozsmakowali się w pieniądzach za obietnice.
Lubię porównywać gry do chleba. Nie zrobisz preordera na bochenek, tylko kupisz go w polecanej piekarni, albo poeksperymentujesz, poszukasz nowej i sprawdzisz, czy dany producent jest dobry. Nie zakładamy z góry, że coś jest dobre, bo reklama nam tak mówi. Gier też to się tyczy. Oczywiście, że recenzenci mogą się mylić, ale wolę ufać kilkunastu recenzjom, niż po prostu wydać pieniądze.
Nie dajcie sobie mydlić oczu figurkami i soundtrackiem na ośmiu płytach winylowych. W dniu premiery trzeba oczekiwać skończonego, przygotowanego i zamkniętego produktu, a nie pięknie opakowanej chały. Dlatego nad każdym preorderem zastanówcie się dwa, albo nawet trzy razy.