Mieszkańcy całego kraju stracili dostęp do swojej cyfrowej kolekcji gier. To pokazuje wadę cyfrowej dystrybucji
EA (Electronic Arts) zablokowało usługę Origin w Birmie. To oznacza, że mieszkańcy tego kraju stracili wszystkie swoje gry. O zwrotach na razie się nie wspomina.
Origin to cyfrowy sklep firmy EA. To właśnie do niego przypisane są takie gry jak FIFA, Battlefield czy Titanfall. W Birmie ludzie, którzy kupili gry za pośrednictwem Origin, stracili do nich dostęp. Usługa po prostu tam nie działa.
Oficjalny powód to sankcje nałożone przez USA na ten kraj, których EA musi przestrzegać. Sęk w tym, że te zniesione zostały 7 października, a mimo to Origin w Birmie nadal nie działa. Przedstawiciel EA napisał na Reddicie, że firma przyjrzy się sprawie, ale póki co Origin tam nie funkcjonuje.
A to oznacza, że użytkownicy, którzy wydali pieniądze i kupili gry, na tę chwilę po prostu je stracili. Nie mogą w nie grać, nie mogą ich też sprzedać. Teoretycznie można wystawić całe konto, jednak nie da się ukryć, że trudno będzie znaleźć chętnego, który zapłaci dużą sumę za całą kolekcję.
Przykład z Birmy możemy potraktować jako przykrą ciekawostkę. Nam czy graczom europejskim i amerykańskim raczej coś takiego się nie przytrafi. Choć mamy do czynienia z ewenementem, to jednak dobrze pokazuje on nam wadę cyfrowej dystrybucji - płacimy nie za gry, tylko za dostęp do nich. A ten, jak się okazuje, jest na czas nieokreślony w najbardziej negatywnym sensie. W każdej chwili z powodu różnych okoliczności cały cyfrowy dobytek może zostać zabrany.
Owszem, cyfrowa dystrybucja ma wiele zalet - gry pobierają się szybko, ceny na wyprzedażach są atrakcyjne. Jednak dostawca usługi ma olbrzymią władzę - jednym ruchem może nam wszystko zabrać. Zgoda, raczej mu na tym nie zależy, ale takie ryzyko istnieje. Tym bardziej że nie wiemy, co stanie się za kilka lat. Dzisiaj Steam jest cyfrowym gigantem, ale za pięć lat może stać się tak, że będzie grozić mu bankructwo. I wszystko, co przez lata tam zbieraliśmy, przepadnie.
To nie znaczy, że cyfrowa dystrybucja jest zła. Po prostu podejście takich firm jak Steam czy Origin jest niezdrowe. Zupełnie inną zasadą kieruje się serwis gog.com, który również sprzedaje gry w cyfrowej dystrybucji. Ich hasło jest proste: kupujesz, gra jest twoja - bez względu na to, czy masz dostęp do sieci czy nie.
Przykład z Birmy, choć tak odległy, pokazuje, że właśnie taka filozofia jest dla nas najkorzystniejsza. I warto o tym pamiętać przy zakupie cyfrowych treści - nie wszędzie jest powiedziane, że dostajemy je na własność. W praktyce często jest tak, że usługodawca nam je po prostu wypożycza.