"Mass Effect Andromeda" jednak nie tak doskonałe, jak obiecywało BioWare - recenzja
Pisanie o grze, która jeszcze przed premierą budziła wiele emocji, nigdy nie jest łatwe. Zwłaszcza że mamy do czynienia z produkcją od BioWare – mistrzów RPG, twórców kultowych gier, które pamięta się przez całe życie. Gdy zapowiadano „Mass Effect Andromeda”, obiecywano nam, że wszystko będzie inaczej, lepiej i z większym rozmachem. Jednak po zaliczeniu sporego kawałka nowej historii mogę powiedzieć, że gra jest przede wszystkim bardzo nierówna. Jest kilka wpadek i niewybaczalnych błędów. Zastanawiam się, czemu po pięciu latach przygotowań do pokazania światu finalnego produktu EA zdecydowało się wypuścić projekt niedorobiony.
BioWare cieszy się sławą twórcy znakomitych gier RPG. To dzięki niemu powstało „Baldur’s Gate”, o którym zwykło się mówić, że ocaliło i pchnęło na nowe tory ten gatunek gier. Ma też na koncie znakomite „Star Wars: Knights of the Old Republic”. Po przejęciu przez EA (Electronic Arts) rozpoczęła się nowa era. To właśnie wtedy pojawiły się dwie nowe marki – „Mass Effect” i „Dragon Age”. Te gry zdefiniowały na nowo gatunek komputerowo-konsolowych RPG, powołując na świat genialne światy i zaludniając je niezapomnianymi postaciami.
Tym razem BioWare zdecydowało się na kolejny ważny i odważny krok. Postanowiło stworzyć grę, odrywającą się czasowo i fabularnie od poprzedniczek. „Mass Effect Andromeda” rozgrywa się o sześćset lat później i opowiada nam całkowicie nową historię.
Nie wiem, czy zgodzicie się na taką filmową analogię, ale trylogię „Mass Effect” porównywałbym do „Gwiezdnych Wojen”, gdyż tu także mamy żołnierza próbującego ocalić galaktykę. Natomiast nową odsłonę można przyrównywać do „Star Treka”, gdzie gracz staje się podróżnikiem, wyprawiającym się w nieznane, żeby odbudować ludzką cywilizację i dać jej nowe możliwości.
Sami przekonacie się, że nowa historia wcale nie jest tak długa ani pochłaniająca, jakbyśmy tego sobie życzyli. Rozkręca się dość opornie i z pewnością nie jest najlepsza w tej serii gier. Na szczęście zafundowano nam ogromną liczbę zadań dodatkowych, które szczęśliwie wypełniają braki głównej narracji.
Szybko przekonacie się, że nie będzie łatwo, a mieszkańcy zasiedlanej galaktyki nie oczekują na was z otwartymi ramionami. W trakcie rozgrywki trzeba będzie podejmować mnóstwo decyzji, mając świadomość, że każda z nich może ocalić komuś życie albo skazać go na śmierć lub los gorszy od śmierci.
Czyniąc ten odważny krok, nie udało się uniknąć potknięć
Jeśli przypomnicie sobie poprzednie części „Mass Effect”, to zrozumiecie, jak daleko posunęła się ta gra w konstrukcji rozgrywki. Walka i eksploracja stały się tu najważniejszymi elementami. Gracze otrzymują pełną kontrolę nad rozwojem swojej postaci. Zbierając punkty doświadczenia, decydujemy, do której gałęzi drzewka rozwoju je przydzielić. Oznacza to, że nie jesteśmy przywiązani do jednego profilu i swobodnie manipulujemy możliwościami postaci. Znakomicie rozwiązano samą walkę - stała się ona niebywale dynamiczna i widowiskowa.
Mapa poznawanego świata jest ogromna, a eksploracja planet udała się w nowym „Mass Effect” bardzo dobrze. Przeskakiwanie z planety na planetę nie jest ani łatwe, ani szybkie – co wymusza na grającym dobre przemyślenie każdego kroku. Każda poznawana planeta jest inna. Różnią się klimatem, jedne do zamieszkania nadają się lepiej, inne gorzej. Pewne jest też to, że wszędzie czekają jakieś niespodzianki, czasami nawet pułapki i nie ma mowy o powtarzalności. Bądźcie pewni, że nowa galaktyka obfituje w wiele ciekawych miejsc do odkrycia.
Zapewne zgodzicie się, że w grach z otwartym światem roi się od błędów. Jednak na tle znanych mi tytułów tego typu – „Mass Effect: Andromeda” jest jednym wielkim bałaganem. Mam już na koncie ponad 50 godzin spędzonych z tą grą i mogę powiedzieć, że takiej liczby błędów jeszcze nie widziałem. Napotykamy je wszędzie – przemierzając świat, podczas rozmów, w przerywnikach filmowych. Mało tego – schrzaniono nawet animację głównej postaci i mimikę jej twarzy. Do tego dochodzą dziwnie zachowujące się lub znikające postaci, pojazdy, przenikanie przez przeszkody sprawiające, że nie da się ukończyć misji. Mógłbym powiedzieć, że błędy przytrafiają się każdemu. Jednak trzeba pamiętać, że prace nad grą trwały wiele lat! Na dokładkę okazuje się, że BioWare nie ma zamiaru łatać wykrytych błędów tak, aby na premierze pojawiła się “wypolerowana” wersja. Nic z tego! Błędy będą oczywiście usuwane, ale już po premierze. Czy mi się wydaje, że EA próbuje wykorzystać ludzi kupujących grę za niemałe pieniądze jako testerów? To jest duże przegięcie! Sądzę, że EA może w ten sposób wyrządzić „Mass Effectowi” sporą krzywdę, podobną do tego, co działo się z „Battlefieldami”. Ciekawe też, jak takie doniesienia wpłyną na sprzedaż. Przy okazji powiem, że błędy obecne są we wszystkich wersjach i nie da się ich ominąć, kupując grę na inną platformę.
Wizualnie, „Mass Effect: Andromeda” jest przepiękne. Graficy odwalili kawał solidnej roboty. Oczywiście mówię tutaj o środowisku. Do produkcji gry użyto silnika Frostbite, na jego bazie powstaje seria „Battlefield”. Grając, z pewnością będziecie oczarowani pięknem otwartych obszarów oraz bardzo szczegółowo wykonanymi wnętrzami. Niestety podobne pochwały nie przysługują modelom postaci. To się zupełnie nie udało i widać to na każdym kroku. Nie pomaga też fakt, że odzienie postaci pojawiających się na ekranie wygląda, jakby przygotowano je w znacznie niższej rozdzielczości niż resztę. Do tego dochodzą srogo obśmiane w sieci animacje. Postaci poruszają się bardzo pokracznie, ale poczekajcie do pierwszej rozmowy! Zaobserwujecie tam niespodziewane uśmiechy, oczy błądzące w nieznane oraz mocno przesadzoną animację ust. Rozmowy są dzięki temu okropnym przeżyciem.
Do tego wszystkiego trzeba dorzucić spadki płynności działania gry i to w miejscach, gdzie jest to całkowicie nieuzasadnione. Gram na PlayStation 4 Pro…