Mała gra z szansą na sukces. "Die for Valhalla" to twórcze rozwinięcie mechanik sprzed 30 lat
Klimat nordycki kojarzy nam się raczej z ponurymi historiami w skutych lodem krainach. Polskie studio Monster Couch bierze na warsztat historie o wikingach i prezentuje je w lżejszy, nieco bardziej humorystyczny sposób.
"Die for Valhalla" powstawało przez dwa i pół roku. Po drodze była zbiórka na Kickstarerze (zakończona sukcesem), teraz produkcję można było zobaczyć przedpremiorowo na Pyrkonie. A nawet możliwe było ogranie tytułu na stoisku dewelopera, z czego nie omieszkałem skorzystać.
Jeżeli ktoś pamięta, czy z to z doświadczenia, czy to z opowieści, wydaną w 1989 roku grę "Golden Axe", będzie wiedział mniej więcej, jaką mechanikę zaimplementowano w "Die for Valhalla". Kierowane przez gracza postacie poruszają się w prawo, tłukąc na kolejnych ekranach kolejne zastępy wrogów, zdobywając poziomy, które przekładają się na lepsze statystyki, takie jak dłuższy pasek życia.
Marek Rutkowski, grafik oraz założyciel Monster Couch, tłumaczy mi przy okazji, że "Die for Valhalla" może budzić skojarzenia z produkcją sprzed niemal 30 lat, to jednak polskie studio zaimplementowało pewną zmianę. Nie sterujemy bowiem bezpośrednio bohaterami, tylko walkiriami – wojowniczkami Odyna z mitologii północy. Jako walkirie możemy wcielić się w trzy różne klasy postaci (wojownik z mieczem i tarczą albo dwoma toporami lub łucznik), stając po prostu nad nagrobkiem z odpowiednim symbolem i wciskając odpowiedni klawisz. Kiedy zginiemy, przenosimy się do nowych ciał lub przedmiotów – w grze bowiem możemy zostać beczką albo wnykami, co jest lekko absurdalnym, ale
ciekawym rozwiązaniem.
Fabuła jest raczej pretekstowa – wielkie zło atakuje krainę, musimy je pokonać, na naszej drodze staną hordy wrogów i bossowie – tego typu materiał. Historia nie jest jednak najważniejsza, a znacznie bardziej istotna jest sama mechanika. I muszę przyznać, że po ograniu jednego poziomu poczułem się wciągnięty.
Nasze postaci mogą dashować (tak zwany szus do przodu lub do tyłu), mają atak zwykły i specjalny, które można łączyć w combosy, do tego jest ten aspekt kanapowej rozgrywki z kolegami."Die for Valhalla" została obliczona na grę w kilka osób (do czterech na jednym ekranie) i to z niej czerpie swoją całą grywalność. Dynamiczna rozgrywka połączona ze stosunkową klasyczną kreską (która, jak tłumaczy Rutkowski, ma budzić skojarzenia ze starymi bajkami) sprawia, że produkcja nadaje się na to, by wpadli do nas znajomi i spędzili wieczór, tłukąc kolejne fale potworów i powoli kierować się w prawą krawędź ekranu.
"Die for Valhalla" debiutuje 29 maja. Przekrój platform jest spory – dość wymienić Nintendo Switch, PC, Xbox One i PlayStation 4. Nie powiem, że nie mogę się doczekać, ale produkcja pozostaje na moim radarze.