Jest już gra planszowa o "Ojcu Chrzestnym"
Seria o "Ojcu Chrzestnym" kojarzyła mi się do tej pory z Marlonem Brando i Alem Pacino. Elegancją i subtelnością mieszającą się z brutalnością. To filmy o rodzinie, władzy, zdradzie i zbrodni. Nie spodziewałem się, że coś może mi ten obraz zaburzyć - na szczęście w pozytywnym sensie.
Niedawno otrzymałem od Portal Games polski egzemplarz "The Godfather: Imperium Corleone", najnowszej gry planszowej autorstwa Erica Langa ("Blood Rage", "The Others"). I byłem pełen obaw. Materiał źródłowy jest uważany za jeden z najlepszych filmów w historii. Adaptacja w tej formie nie będzie w stanie oddać wszystkich niuansów prowadzenia mafijnych interesów, prawda?
Ale jednocześnie świat wykreowany przez Francisa Forda Coppolę to esencja powojennych Stanów Zjednoczonych. Kraju, który nie został zniszczony walką na swoim terenie i zmierza teraz do przemysłowej dominacji. O tym właśnie jest ta gra. Eric Lang dostrzegł w "Ojcu Chrzestnym" coś, z czego nie zdawałem sobie wcześniej sprawy - że koniec końców mafia to biznes i wygrywa ten, kto zgromadzi najwięcej pieniędzy... Oraz przeżyje, żeby się nimi nacieszyć).
A jeśli po drodze uda się zbudować kilka legalnych przedsiębiorstw? To nawet lepiej, mniej trzeba się martwić policją, a i lokalne społeczeństwo nas bardziej poważa. Wszystkie te aspekty bardzo zręcznie Lang przeniósł na planszę. Akcja "The Godfather" toczy się w Nowym Jorku przełomu lat 40 i 50, a każdy z graczy wciela się w jedną familię mafijną. Niestety żadnemu nie przypada rola Dona Corleone, choć może to i słusznie. Obserwujemy jego poczynania z daleka, działamy równolegle do wydarzeń znanych z filmu i realizujemy jego zlecenia.
Przez większość czasu pracujemy na własną rękę i pożytek. Dzięki temu rozgrywka staje się bardziej osobista, a mityczna figura Ojca Chrzestnego (który w grze również jest reprezentowany figurką) pozostaje panem i władcą miasta, aż do momentu jego upadku, który zwiastuje koniec gry. Wtedy to zwycięża ten, kto zgromadził najwięcej wypranych pieniędzy w swojej walizce. Najbogatszy jest najsilniejszy, ma największe zasoby, aby przejąć schedę po Donie.
Ale droga na szczyt jest kręta i pełna trupów na dnie rzeki Hudson. Gracze zajmują sobie nawzajem cenne lokale i terytoria, podkopują się nawzajem, gromadzą i piorą jak najwięcej gotówki. Pieniądze w grze można zdobywać na wiele sposobów. Poza wspomnianymi zleceniami od Ojca Chrzestnego mamy do dyspozycji wielu członków Rodziny - od gangsterów, przez doradców, dziedzica, aż po własnych donów.
Wysyłamy ich na miasto, by załatwiali nasze interesy. Pozyskują broń, alkohol czy narkotyki. Mogą odwiedzać nowojorskie przedsiębiorstwa albo kontrolować całe dzielnice. A jeśli któryś z innych graczy pokusi się o przysłowiowe “wbicie nam na chatę”, winien odpalić nam dolę. Każdy dolar się przyda, bo raz, że przybliża nas do zwycięstwa, a dwa, że pozwala przekupywać sojuszników.
Gra nie przewiduje z pozoru bezpośrednich interakcji pomiędzy graczami. Czy, precyzyjniej, zasady nie przewidują żadnych takich interakcji. Ale szybko okazuje się, że kiedy możemy pozbyć się kilku figurek przeciwników z planszy, nagle wszyscy stają się naszymi przyjaciółmi. I w tym też tkwi cały urok i “mięso” gry The Godfather. Pojawiają się oferty skorzystania z kontrolowanych przez nas przedsiębiorstw albo odpuszczenia podczas licytacji.
Bardziej przekonujący mogą obiecać, że gdy następnym razem to oni będą trzymać lepsze karty w ręku, oszczędzą łaskawego oponenta. I tak gra o prowadzeniu nielegalnego biznesu, dzięki swojemu klimatowi i fajnym mechanikom, nadzwyczaj dobrze oddaje klimat "Ojca Chrzestnego".
Gdy z przyjaciółmi usiedliśmy do pierwszej rozgrywki, już po przeczytaniu zasad stało się dla nas jasne, że to rzeczywiście solidnie zrobiony, planszowy symulator mafii. Ale dopiero po kilku minutach gry zorientowaliśmy się, że czegoś nam tutaj wyraźnie brakuje. Garniturów, kapeluszy, cygar, whiskey i przyciemnionego pokoju. Tak polecam każdemu zabierać się do gry i gwarantuję, że wrażenia będą nieziemskie.
Jakub Łapot