Hongkong: Blizzard banuje profesjonalnego gracza Hearthstone za poparcie protestów
Esportowiec grający w "Hearthstone" postanowił zabrać głos w sprawie trwających w Hongkongu protestów. Jego własne zdanie nie spodobało się Blizzardowi, który zareagował wyjątkowo za ostro. To pokazuje, że esport ma duży problem.
Protesty w Hongkongu trwają już przeszło 120 dni. Są pokłosiem próby wprowadzenia ustawy, która umożliwiałaby ekstradycję więźniów do Chin kontynentalnych. Według wielu byłaby to przepustka, która umożliwiałaby skazanie Chinom oskarżonych – także z pobudek politycznych – ukrywających się w autonomicznym Hongkongu. Jeszcze autonomicznym, bo za 27 lat wróci do Chin, co dodatkowo podsyca niepokoje.
Wydarzenia postanowił skomentować Chung "Blitzchung" Ng Wai - profesjonalny zawodnik rywalizujący w grze "Hearthstone". W jednym z wywiadów stwierdził, że Hongkong musi zostać "wyzwolony", a trwające protesty to "rewolucja naszych czasów".
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Zobacz też: 25 lat "Warcrafta" i 15 "World of Warcraft". Suweniry w Los Angeles
Na dodatek wypowiedzi udzielił w masce będącej symbolem protestujących. Konsekwencje były natychmiastowe. I wcale nie chodzi o interwencję władz.
Zareagował Blizzard, twórca gry "Hearthstone" i organizator esportowych zawodów. Gracz został wykluczony z turnieju Grandmasters. Nie będzie może też mógł rywalizować przez najbliższy rok w oficjalnych rozgrywkach. Jakby tego było mało, cały jego dotychczasowy dorobek został wykasowany z profilu.
Własne poglądy? W esporcie nie ma dla nich miejsca. Precedensowa sytuacja pokazuje, jak pod tym względem esportowi daleko do "tradycyjnego" sportu.
Nie musimy zastanawiać, co by było, gdyby swoje zdanie na ten temat wygłosił piłkarz albo sportowiec. Inwestorom z Chin nie spodobały się słowa menedżera Houston Rockets, który stanął w obronie protestujących osób w Hong Kongu. Liga jednak nie potępiła trenera, a nawet udzieliła mu wsparcia. "Daryl Morey jest wspierany w zakresie swojej możliwości korzystania z wolności wypowiedzi" - napisano w komunikacie.
Podobnych sytuacji było więcej. Na przykład Gerard Pique od zawsze wspierał separatystyczne dążenia rządu Katalonii. Otwarcie zachęcał do głosowania w niepodległościowym referendum. Kiedy policja atakowała głosujących, zaraz po meczu skrytykował służby.
- Zawsze manifestowaliśmy w spokoju, a teraz policja i służby specjalne zrobiły to, co zrobiły. Atakowali mężczyzn, kobiety, całe rodziny, dzieci, starców (...)Jesteśmy w rękach premiera, który chce podbić świat, a który nie zna nawet angielskiego. To było straszne i nie pozostanie bez konsekwencji, bo tylko powiększą się podziały między Katalonią a Hiszpanią - mówił Pique.
"Nie idę do je... Białego Domu" - powiedziała reporterom kilka miesięcy temu Megan Rapinoe. Homoseksualna piłkarka równie otwarcie wyrażała swój sprzeciw wobec polityki Donalda Trumpa. Jedna z najlepszych zawodniczek świata nie śpiewała amerykańskiego hymnu, tylko stała na baczność z rękoma wzdłuż ciała i milczy. W ten sposób - podobnie jak wielu innych amerykańskich sportowców - zwracała uwagę na problem przemocy, głównie policji, wobec Afroamerykanów.
Sport to także polityka. Esport - nie
Hasło "sport bez polityki" to mrzonka. Frazes, który nie ma potwierdzenia w rzeczywistości. FC Barcelona to klub zwolenników niepodległości Katalonii. Athletic Bilbao zatrudnia wyłącznie Basków. Derby Glasgow są wyjątkowo napięte, bo fani Celticu to katolicy, a Rangersów - protestanci. Ci pierwsi wywodzą się z irlandzkiej diaspory, drudzy zapatrzeni są w Wielką Brytanię i rodzinę królewską.
W wielu ligach i klubach kibice ubierają konkretne barwy nie dlatego, że mają w danej drużynie idola. Zadecydowała o tym dzielnica, wiara albo klasa społeczna.
Nie zawsze wyrażanie poglądów lub ich manifestowanie przez kibiców kończy się szczęśliwie. Kiedy do Rayo Vallecano, klubu lewicowego, przyszedł zawodnik, który według kibiców miał faszystowskie poglądy, ci doprowadzili do jego odejścia. Podobna sytuacja była w Izraelu. Do Beitaru Jerozolima ściągnięto dwóch Czeczenów. Kibice, nazywający się najbardziej rasistowskimi "fanami" na świecie, ostentacyjnie wychodzili ze stadionu, gdy jeden z nich strzelił bramkę.
Trudno jednak te wszystkie przykłady zestawiać z tym, co właśnie wydarzyło się w świecie esportu. Przez swoje poglądy i fakt, że zawodnik wygłosił je na antenie, praktycznie został wykreślony gumką. To nawet nie zamiatanie problemu pod dywan, tylko wykopanie dołu, wrzucenie kłopotliwej sprawy i zakopanie jej.
Liczy się tylko interes
Oskarżony o faszystowskie poglądy piłkarz musiał zmienić klub. Dalej jednak mógł uprawiać swój zawód. W innym kraju, w innej lidze. W esporcie nie ma na to miejsca, bo rozgrywki toczą się w konkretnej grze. A decydujący głos należy do twórców - w tym przypadku do Blizzarda.
Autorów "Hearthstone" nie interesuje polityka. Chcą mieć święty spokój i dobre relacje z Chinami. Tamtejszy rynek dla twórców gier jest kluczowy. Esport cieszy się tam ogromną popularnością, podobnie jak tytuły free-to-play. Nikt nie chce z tego rynku wypaść, więc nikt nie będzie tolerować antychińskich wypowiedzi. Na wszelki wypadek. Smutne, ale prawdziwe.
To pokazuje różnicę pomiędzy esportem a sportem. Różnicę, której dotychczas nie widzieliśmy.
Zapewne musiałby przytrafić się skrajny przypadek, żeby FIFA, UEFA czy inne ligowe związki zawiesiły zawodnika za to, co powiedział. Owszem, piłkarze nie mogą na murawie manifestować swoich poglądów. Ale gdyby to zrobili, dostaliby co najwyżej finansową karę albo parę spotkań zawieszenia. Jak Paulo DiCanio, który w 2006 roku pokazał faszystowski salut, za co dostał 10 tys. euro grzywny.
Dotychczas sportowcy korzystają z wolności słowa, bo… czemu nie? Wiedzą, że są nie tylko ludźmi, ale czują też, że mówią głosem swoich kibiców. Ludzi, którzy wierzą w podobne ideały i dlatego dopingują akurat tę, a nie inną drużynę. Liczą się z tym, że mogą zostać wygwizdani i skrytykowani. Na szczęście nie wisi nad nimi groźba przerwania kariery.
Sport pozwala na więcej
Sport rzecz jasna umoczony jest w wielką politykę czy nieczyste interesy - i m.in. dlatego piłkarskie mistrzostwa świata odbędą się w Katarze. Ale mimo wszystko fundamentem wszystkich dyscyplin są ludzie, a co za tym idzie ich poglądy. Dzięki temu w świecie sportu jest większe przyzwolenie na wyrażanie własnych opinii - także dlatego, że znane są "polityczne" korzenie wielu dyscyplin. Dodajmy do tego często krnąbrnych i niezależnych fanów na trybunach.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Tymczasem esport wywodzi się z gier, które powstały, żeby dawać rozrywkę i zarabiać pieniądze. Jeśli Blizzard upadnie albo zdecyduje się wyłączyć serwery "Hearthstone", o zawodach szybko zapomnimy. Na świecie nikt nie może zabrać piłki nożnej, zamknąć boisk do koszykówki czy zabronić ludziom biegać. Sport to po prostu coś więcej. Esport - efektowny, dający radość milionom i olbrzymie pieniądze zawodnikom - tego nie ma. Jeszcze?
Być może dlatego, że to młoda dyscyplina. Sprawa zawodnika popierającego polityczne protesty będzie zapewne precedensowa. Czy ten będzie mógł liczyć na wsparcie kibiców z całego świata? Solidarność zawodników? Może esport za parę lat doczeka się własnego "gestu Kozakiewicza", a może interesy firm wezmą górę i nikt już więcej nie odważy się mieć własnego zdania.
Na razie jednak mamy do czynienia ze skandalem. Ze smutną sytuacją, kiedy górę biorą interesy, a nie prawo do wygłaszania własnych opinii, które nikogo nie krzywdzą.