Gry wiecznie młode
10 lat temu pięcioletnia gra wideo podpadała pod kategorię "retro". Dziś nawet dziesięcioletnie tytuły cieszą niemal tak samo, jak w dniu ich premiery. Co się stało, że gry przestały się starzeć?
Za powracającym jak bumerang pytaniem "czy e-sport to sport" czai się drugie, od lat zadawane przez graczy i od lat pozbawione jednoznacznej odpowiedzi – czym jest retro? Grami na Atari i ZX Spectrum? 8-bitowymi konsolami? A może pierwszymi PlayStation? Czy dla dzisiejszego piętnastolatka pod retro nie będą przypadkiem podpadać gry z Xboksa?
Nie ma jednej odpowiedzi, ale bardzo wdzięcznie z problemu wybrnęła kiedyś redakcja magazynu "Retro". Określiła tym terminem wszystkie gry, które były tworzone z myślą o ekranach CRT. Rzeczywiście produkcje tworzone pod LCD trudno już nazwać retro - te gry wciąż wyglądają przynajmniej porządnie, nie rażą ogromnymi pikselami, mają domyślnie panoramiczne proporcje ekranu. To jednak tylko jeden ze składników swego rodzaju "eliksiru młodości" współczesnych gier wideo.
10 lat temu, w 2007 roku, na rynku gier pojawił się "BioShock", "Assassin's Creed", "Uncharted" i "Call of Duty 4: Modern Warfare". *Co łączy te gry poza datą premiery? *Fakt, że po dekadzie każda doczekała się tzw. remastera. Lekko poprawione graficznie, z obsługą wyższych rozdzielczości i czasem nowymi efektami, zostały ponownie wrzucone do sklepów. Są nie tylko gratką dla kolekcjonerów czy właśnie fanów tzw. retro grania, ale po prostu tych, którzy wcześniej tytuły te ominęli, a dziś nie chcą sięgać po starsze konsole czy systemy operacyjne.
Często tańsze od innych nowości, jeszcze częściej sprzedawane w formie trylogii, kuszą graczy w sklepach, a po uruchomieniu wcale nie rażą swoją topornością. Mechanika tych gier w gruncie rzeczy wiele się nie zestarzała. Ba, nawet najnowsze tytuły momentami nie różnią się znacznie od swoich poprzedników sprzed dekady.
Nie jest to oczywiście regułą - pierwszy "Wiedźmin", również z 2007 roku, na tle "Wiedźmina 3" z 2015 to relikt przeszłości, CD Projekt RED poczyniło ogromny postęp na przestrzeni tych kilku lat, zarówno pod względem technicznym, jak i narracyjnym. Sposób opowiadania historii czy tempo takiego "BioShocka" nie odbiega już jednak aż tak bardzo od nowego "Preya". Seria "Uncharted" na tle "czwórki" może wydawać się trochę mniej poważna, bardziej komiksowa, ale jest równie wciągająca, co kiedyś. "Call of Duty 4: Modern Warfare" to natomiast wciąż niedościgniony wyznacznik w kategorii liniowych gier FPS, do którego nawet wydawca, Activision, już później nigdy się nie zbliżył. A próbował wytrwale, co roku.
I to jest chyba właśnie drugi i najważniejszy element tego "eliksiru" - gry zatrzymały się w rozwoju. Kiedyś pędziły naprzód, łeb w łeb z galopującym rozwojem technologicznym. Porównajmy sobie pierwszego "Tomb Raidera" na PlayStation i pierwszego na PlayStation 2 - te gry dzieli przepaść, choć tak naprawdę to raptem 7 lat. Między premierą "GTA 2" i "GTA 3" upłynęło jeszcze mniej, bo 5 lat, a patrząc z boku można by uznać, że dzielą je dekady. Pięć lat upłynęło też między premierą "GTA IV" i "piątką". Progres był zauważalny, ale zdecydowanie już nie aż tak imponujący. Kolejne lata przyniosły kolejne iteracje "GTA V" - na konsole nowej generacji i komputery osobiste. Doszło więc do tego, że jedna gra cieszyła się niesłabnącą popularnością przez trzy lata. I wciąż cieszy, bo gra studia Rockstar nie traci na popularności. Do tego jest na dobrej drodze do tego, aby została najlepiej sprzedającą się grą wideo w historii tego medium.
Technologia 3D nie pchnęła gamingu w inny wymiar. Stereoskopowy trójwymiar nie jest już wspierany przez producentów telewizorów i gier. Widoczne nawet bez okularów 3D wyleciało też z najnowszego modelu przenośnej konsoli Nintendo. Wirtualna rzeczywistość? Już wiemy, że to dosyć droga ciekawostka, która medium gier raczej nie przedefiniuje. To, pod względem technicznym, stanęło w miejscu. Posiadacze mocnych komputerów czy najnowszych iteracji konsol pograją w rozdzielczości 4K z HDR-em, rdzeń gier pozostaje jednak niezmieniony. Twórcy muszą więc stawiać na fabułę, nowe zabiegi narracyjne czy ciekawie zarysowane postacie. Skończyły się czasy, gdzie grafika sprzedawała gry (2007 rok to też pierwszy "Crysis"). Nie jest to jednak zła informacja.
Bardzo wolno starzejące się gry w połączeniu z błyskawicznie topniejącymi ich cenami to prawdziwy raj dla gracza. Konsolowe nowości czy gry na Steamie potrafią kosztować 250 zł. Zwykle wystarczy jednak poczekać trzy miesiące, żeby cena ta zauważalnie spadła. A po pierwszej obniżce jest już z górki. Gry, zwłaszcza w swoich cyfrowych wydaniach, pojawiają się w bardzo atrakcyjnych cyfrowych ofertach. Dwuletnie czy trzyletnie konsolowe produkcje można już natomiast kupić za cenę dużej pizzy, a bawić się tak, jak w dniu ich premiery. Bez przymykania oczu na graficzne uproszczenia czy toporne sterowanie.
Trend ten jest oczywiście zauważany przez największych tej branży. Valve w swoim cyfrowym sklepie Steam systematycznie próbuje nam za bezcen sprzedawać tysiące wydanych na przestrzeni ostatnich lat gier. Microsoft wystartował z abonamentową usługą Xbox Game Pass, a Sony pracuje nad PlayStation Now, podobnym rozwiązaniem. Oba, w dużym uproszczeniu, mają być "Netfliksem dla gier". Gdzie, jak to na Netfliksie, włączamy to, co akurat nas zainteresowało. Niezależnie od tego, czy jest to 5-miesięczny, czy 15-letni tytuł.
A retro? To prawdziwe, 2D albo z ery wczesnego 3D, z pikselami wielkości pięści? Ma się dobrze, o czym świadczy nieoczekiwana popularność NES-a Mini czy szereg odwołujących się do tej stylistyki nowych gier niezależnych. Sama kategoria retro jako taka już się raczej jednak nie powiększa. To zamykający się gdzieś w okolicach 2005 roku zbiór gier. Taki wirtualny odpowiednik czarno-białego kina. Zamknięty rozdział, do którego nie dopisujemy już nowych tytułów.
Paweł Olszewski
Polygamia