Graliśmy w Borderlands 3. Nowi wrogowie, nowe planety i ten sam stary dobry Claptrap.
Przemierzanie Pandory w pojedynkę to nie najlepszy pomysł, dlatego na swoją podróż wybrałam się z robołowcą i jego pupilem. FL4K i Mr. Chew okazali się duetem, którym niestraszne karłowate mutanty i agresywne bestie. Na pokazie w Londynie spędziłam 6 godzin z "Borderlands 3".
Do świata Borderlands wróciłam po dłuższej przerwie. Dobrze bawiłam się przy pierwszej części gry, potem grałam w drugą, ale odpuściłam już "Pre-sequel". Powód? Przede wszystkim nieco za dużo tego samego - fabuła mnie nie przyciągnęła, nie widziałam też, aby gra w jakikolwiek znaczący sposób ewoluowała od pierwszej części. Cóż, "Borderlands 3" również pod tym kątem prezentuje się podobnie, ale po kolei.
Po krótkiej prezentacji przygotowanej przez członków studia, mogłam zasiąść do gry. Rozgrywka była podzielona na dwa etapy. W trakcie pierwszego z nich prolog i początkowe misje przechodziłam solo jako FL4K, który może przywoływać bestie pomagające mu w walce. Samo sterowanie było wyzwaniem, bo bardzo rzadko gram w strzelanki na padzie. Jednak biorąc pod uwagę moje małe doświadczenie, jestem tym bardziej mile zaskoczona, że szło mi całkiem nieźle.
Na początku trafiałam na Pandordę, którą znają wszyscy fani serii. Od razu widać, że "Borderlands 3" czerpie wszystko co najlepsze z serii. Ogromna ilość sprzętu, masa szalonych przeciwników i charakterystyczny humor to znaki rozpoznawcze. No i oczywiście Claptrap - jego też nie zabrakło.
W ciągu 3 godzin, jako FL4K, u boku z jednym z jego czworonożnych towarzyszy Mr. Chewem, ubiłam dziesiątki mutantów, potwornych bestii i starłam się w pierwszej walce z bossem. Ostatnia walka była bardzo wymagająca, ale na szczęście Mr. Chew nieraz ratował mi skórę. Pierwsza część dema zakończyła się (spoiler!) uratowaniem starej znajomej - Lilith i opuszczeniem Pandory nowo zdobytym statkiem - Sanktuarium.
Co nowego w "Borderlands 3"?
Oczywiście są nowe postacie i historia, ale w samej rozgrywce niewiele się zmienia. Twórcy obiecali jednak mnóstwo nowych broni w tym takie, których do tej pory nie widzieliśmy. Nowością są giwery wyposażone w dwa tryby strzelania, co dodatkowo urozmaica rozgrywkę. Udało mi się znaleźć np. shotgun, który pluł obłokami trucizny albo miotał ogniem.
Nowym elementem jest sposób rozwoju postaci i personalizacja umiejętności. Zamiast jednej umiejętności specjalnej mamy do wyboru trzy, a niektóre postacie mogą korzystać z dwóch naraz. Wystarczy “wyekwipunkować” odpowiedni skill. Dodatkowo każda z umiejętności specjalnych może zyskać nowe właściwości dzięki pasywnym ulepszeniom.
W trakcie gry zwiedzimy różne planety. Udało mi się podczas pokazu zobaczyć dwie z nich i byłam mile zaskoczona, że twórcom udało się stworzyć wiarygodnie wyglądające światy, które jednocześnie mocno się od siebie różnią. W grze mamy również centrum dowodzenia, jakim jest nasz statek - Sanktuarium, z którego odpalamy kolejne misje.
"Borderlands 3" - multiplayer to najmocniejsza strona serii
W drugiej części wydarzenia zagraliśmy wysokopoziomowymi postaciami w trybie kooperacji - w dwie osoby, chociaż oczywiście jest możliwość grania wspólnie w czwórkę. Granie ze znajomymi w "Bordery" zdecydowanie najbardziej mnie przyciąga do tej serii i cieszę się, że i tym razem się nie zawiodłam.
Dużym plusem jest to, że w dowolnym momencie możemy dołączyć do znajomego w grze i niezależnie od różnicy poziomów możemy się świetnie bawić. Przeciwnicy i zdobywane przedmioty będą dopasowane do naszego poziomu postaci.
Każdy z nas mógł wypróbować dowolną postać, więc udało się stworzyć zrównoważoną drużynę. Wybrałam Amarę - kolejną "Syrenę" w serii, a potem zagrałam jeszcze jako specjalistka od broni - Moze. I właśnie wtedy zaczęła się prawdziwa jazda. Postacie na poziomie 20+ mają masę fajnych umiejętności, bronie są szalone i często niedorzeczne. Podobnie jak przeciwnicy. Dinozaury z laserami, granatnik strzelającymi chichoczącymi granatami jak u Jokera czy miotacz błyskawic. Moze w gigantycznym mechu! "MAYHEM", czyli rozróba, jak mówią twórcy! I więcej nie potrzeba.
"Borderlands 3" - oprawa audiowizualna
Warto wspomnieć w kilku słowach o oprawie audiowizualnej. Krótko, ponieważ niewiele się zmienia. Seria "Borderlands" ma swój styl i to jest zdecydowanie mocna strona. Gra świetnie wygląda w rozdzielczości 4K i działała bardzo płynnie.
W trakcie 5-6 godzinnej rozgrywki miałam szansę odwiedzić dwie duże lokacje. Dobrze znaną fanom pustynną planetę Pandorę oraz tropikalną dżunglę na Eden-6. Bardzo dużo pracy zostało też włożone w projektowanie wiarygodnie wyglądających przeciwników.
Ok, są dziwaczni, karykaturalni i … w stylu "Borderlands", ale idealnie wpisują się w uniwersum stworzone przez twórców. Podobnie jak lokacje, pojazdy czy budynki. Bardzo doceniam pracę deweloperów, którym udało się stworzyć rozpoznawalny świat, który jest spójny i wiarygodny.
"Borderlads 3" - czy warto?
Fani na pewno nie będą zawiedzeni - "Borderlands 3" ma wszystko to, co poprzednie części, tyle że lepsze i bardziej dopracowane. Wiele elementów poprawiono, w tym dodano więcej możliwość personalizacji postaci.
W "Borderlands 3" fani znajdą to czego oczekują, jednak moim zdaniem to za mało, żebym sięgnęła po grę na premierze. Najlepiej grało mi się w pierwszą część, ponieważ było to coś zupełnie innego niż strzelanki, w które grałam do tej pory. Niewątpliwie Gearbox Software stworzyło tym samym własny, nietuzinkowy gatunek, który nie ma konkurencji.
Nie sądzę jednak, aby "Borderlands 3" pokochali ci, którym nie po drodze z poprzednimi odsłonami. Fakt, że trzecia część robi wszystko lepiej od poprzedniczek. Dla mnie to wciąż "takie same Bordery" i nie jestem przekonana, że to dla nich wystarczy.