Grałem w najnowsze Micro Machines. Fala nostalgii była za słaba, by mnie porwać
Nie zna życia, kto w domu nie miał Pegasusa. To właśnie na tych maszynach można było postrzelać do kaczek, prowadzić Rambopodobnych wojaków w "Contrze" czy razem z Mario irytować się, że księżniczka jest w innym zamku. Ci, którzy od strzelania i skakania preferowali duże prędkości, dostali w swoje ręce "Micro Machines".
Gra od Codemasters, w której sterowało się miniaturowymi samochodzikami po torach w wannie czy na kuchennym blacie była dla wielu pierwszym kontaktem z grami wyścigowymi. Po latach ciszy (ostatnia gry z logo MM pojawiła się w 2006 roku), firma po raz kolejny próbuje spieniężyć nostalgię dojrzałych już graczy, wypuszczając "Micro Machines World Series". Niestety, z mieszanym efektem.
Tym można się pobawić w realu
Mechanika jest prosta jak konstrukcja cepa. Do wyboru mamy 12 różnych pojazdów. Później ścigamy się na m.in. na stole bilardowym, kuchni lub blacie domorosłego fana militariów. Na torze ustawione są przeszkadzajki oraz wzmocnienia pokroju bomby, młotka lub pistoletu (wszystkie to licencjonowany sprzęt firmy Nerf). Pojedynczy wyścig trwa około trzech minut, w trakcie których będziemy wspinać się na szczyt stawki, by z powodu sprytnie użytej przez rywala mocy spaść na sam koniec ogonu. Jest jeszcze tryb bitewny, w którym dwie drużyny rywalizują między sobą przy pomocy wymyślnych broni, by umieścić bombę w obozie przeciwnika.
Na papierze wszystko się zgadza – trasy są kolorowe i zaprojektowanie z pietyzmem, a rozgrywka umiejętnie balansuje między sfrustrowaniem z przegrywania i frajdą z rywalizacji. "Micro Machines World Series" ma jednak poważny problem.
Szybko się nudzi.
Serio, po kilku wyścigach tory wkuwa się na blachę i nie stanowią jakiegoś szczególnego wyzwania. Jedynym problemem są power-upy i przeciwnicy, którzy lubują się w utrudnianiu nam życia. Jendak w pewnym momencie złapałem się, że niespecjalnie interesowało mnie na którym miejscu dojadę. Rajdom brakuje ikry, stawki o którą można się zabijać, by tylko ukończyć wyścig na pudle. Tryb bitewny z kolei jest chaotyczny – każdy z pojazdów ma cztery unikalne bronie, ale wszystko dzieje się w takim tempie, że po chwili dostaje się oczopląsu. Bez pada ani rusz, bo o ile ściganie się wybacza korzystanie z klawiatury, tak walki potrzebują znacznie bardziej precyzyjnego sterowania.
Kolejnym mankamentem jest tryb online. Możemy pojeździć sobie z kolegą na jednym komputerze, ale deweloperzy wybijają w menu możliwość grania po sieci. Tak też zrobiłem, ale w internecie nie ma z kim grać. Kilka ostatnich rajdów przed recenzją odbyłem z botami – nie wiem, czy to wina słabej promocji, czy znikomego zainteresowania ze strony graczy. Podejrzewam, że to i to.
Czy Micro Machines World Series jest grą wartą zagrania? Paradoksalnie, tak. Mój sentynemt do ścigałek nie jest szczególnie mocny, ale znajdzie się grupa fanów, którzy z rozrzewnieniem wspominają czasy, kiedy gry mieściły się na kartridżu. Na pewno jednak grze przydałoby się większa zawartość, jak również lepsze parowanie wyścigów. Jaki jest sens grać po sieci, kiedy wszyscy twoi rywale to algorytmy?