Grałem w "Just Cause 4". Rico wraca! Ale nie do końca wiem, po co
Eksplozje, wybuchy, kraksy, eksplozje i parodiujący Bonda czy "Mission Impossible" klimat. Serii "Just Cause" udało się wykreować naprawdę fajny świat, ale twórcy mają coraz trudniejsze zadanie wrzucenia do środka czegoś ożywczego.
Lecę helikopterem. Salwami pocisków i rakiet z nieskończonego worka z amunicją oram ukrytą między górami militarną jednostkę jak pług ziemię. Po 15 sekundach wojskowi wzywają konkretne wsparcie, mój latający sprzęt obrywa. Wyskakuję, otwieram wingsuita, szybuję 10 sekund, uczepiam się linką do wieżyczki, podciągam i rozpoczynam ostrzał bezpośredni z ciężkiego karabinu.
Ołów leci tonami, dorzucam do tego garść granatów. Trepy strzelają celnie, ale ja znajduję czołg i obracam w perzynę gigantyczne cysterny z benzyną. W pewnym momencie robi się zbyt gorąco, pasek zdrowia pikuje w stronę zera. Wyskakuję z pojazdu, podczepiam się linką gdzieś daleko, podciągam, otwieram spadochron i szybuję przed siebie, uciekając od pola bitwy...
To akurat nie jest zapis wrażeń z "Just Cause 4", a absolutnie standardowa akcja, która przydarzała się regularnie w każdej z dotychczasowych odsłon serii. Ale już część z numerem dwa sprawiła, że takimi masakrami zdążyłem się nawet nie najeść, ale napchać jak jedzenia na święta. Sianie chaosu i strzelanie w wybuchające beczki jest fajne, ale już nie stanowi głównej atrakcji. Co nowego chce zaproponować kolejna odsłona?
Nowy stary świat
Problemy z tym miała już część trzecia. Studio Avalanche popełniło "autoplagiat" jeden do jednego masy elementów. Dodano różne ekstremalne wyzwania... ale część z nich stała się obowiązkowa dla rozwoju bohatera. Mi się to nie spodobało. Z kolei w linii fabularnej nie brakowało naprawdę epickich starć - ale niemało było też momentów zahaczających o ciężką żenadę.
Na specjalnym pokazie gry w niemieckiej Kolonii pochwalono się przede wszystkim gigantycznym światem. W każdej części wybierano takie regiony, żeby plansza była maksymalnie zróżnicowana aurą i krajobrazem. Tym razem postawiono na egzotykę Ameryki Południowej. Oznacza to, że znów będzie i dżungla, i pustynia, i góry, i śnieg, i bardziej umiarkowana część z trawą. Ale wygląda to naprawdę ślicznie. Rozmiar robi wrażenie, samo latanie i zasuwanie autami będzie zabawą samą w sobie.
Po drodze mijamy miasta, miasteczka, skupiska kilku budynków na krzyż i wojskowe bazy. Tu zaskoczeń, niestety, nie widać. Znów będziemy to wszystko niechętnie zwiedzali i wyjmowali broń, gdy najdzie nas chętka na rozróbę. Do zniszczenia "znów" będą radiostacje czy przekaźniki. Nie do końca wiem tylko, po co. Dwie części temu rozróby były wręcz walutą, niezbędną do progresu. Teraz trzeba zaakceptować po prostu, że strzelanie gdzie popadnie to język "Just Cause", co do którego pytań się nie zadaje.
A może to i dobrze? "Na papierze" wygląda dość drętwo. Zapewne dopiero po kilku godzinach gry będę wiedział.
Linkowanie
Co może w takim razie zrobić Rico, żeby nas zaskoczyć? Twórcy skupili się przede wszystkim na ulepszeniu akcesoriów, których używamy co chwila. Spadochrony i wingsuit pozostają na miejscu. Ulepszony zostaje za to "grapling hook", legendarna już linka do podciąganie się w przeróżne miejsca.
Tym razem mamy ogromną swobodę w korzystaniu z niej. Możemy łączyć ze sobą przedmioty w nieskończonej liczbie. Ale ważniejsze jest to, że linka dostała własne efekty. Np. samopompujące się balony albo silniczek z akceleracją. Trochę pracy i sprawimy, że ciężki czołg oderwie się od ziemi i poszybuje gdzieś do przodu. Albo podąży za nami. Albo wybuchające beczki spadną akurat w newralgiczne miejsce. Efekty samodzielnie wybieramy, ulepszamy, a nawet układamy "presety". Czyli możemy szybko zmieniać działanie linki.
Pomysł w praktyce robi wrażenie i jestem przekonany, że właśnie to przyniesienie najwięcej zabawy wszystkim grającym. Już wcześniej ludzie wrzucali do sieci zabawne, wybuchowe akcje, które udało im się uskutecznić. Teraz będzie można już na dobre zostawić sobie przechodzenie kampanii na drugi plan. Jeśli chodzi o samą kampanię, Rico znów walczy ze złowrogą organizacją, mając za sobą wsparcie sojuszników. A ci, za odpowiednią opłatą, zrzucą dowolny pojazd prosto pod nogi bohatera. Motorynka, superszybki wóz, czołg, samolot. Trzeba je tylko wcześniej odblokować.
Jednym z punktów programu ma być gigantyczna trąba powietrzna, która krąży po całym obszarze. W krótkim fragmencie, w którym mogłem samodzielnie zagrać, Rico dostał zadanie ją gonić i... eskortować. A konkretnie odblokować jej drogę, niszcząc jakieś masywne sprzęty w wojskowej bazie. W innej misji latało się między talerzami satelitarnymi, uważając, by nie dostać piorunem w czasie burzy.
Słowem - nadal jest groteskowo w każdej kwestii. "Just Cause 4" ma fajne pomysły, ale przedpremierowe pokazy nie przekonały mnie w pełni, że to gra, na jaką czekam. Mam nadzieję, że pełna wersja mnie zaskoczy.