"Forza Horizon 4". Wyścigi, do których będą regularnie wracał
Lubię wyścigi. Lubię szybkość i pisk opon. Nie lubię za to przesadnego realizmu. W grach szukam "zręcznościowych emocji", a nie idealne odwzorowania profesjonalnej jazdy. "Forza Horizon 4" nie stała się niedzielną przejażdżką, ale pozwala nieźle się zrelaksować.
Dzień dobry, Wielka Brytanio! Nigdy się nie porzucę dla ciebie moich 20 lat doświadczenia za wirtualnym kółkiem i nie przyzwyczaję się do jazdy lewą stroną. Ale widoki to ty masz piękne. Tak piękne, że co chwila zapominam o wyścigach i zwiedzam pobocze. A jest co zwiedzać.
"Forza Horizon 4" to odnoga symulatora wyścigów, w której… też mamy wyścigi, ale podane w znacznie bardziej wyluzowanym i imprezowym sosie. Zamiast stricte sportowej narracji - festiwal. Zamiast sterylnych kart menu z milionem opcji rajdów - mapa z dziesiątkami wydarzeń, do których dołączamy w dowolnej kolejności i w kumpelskiej atmosferze.
"Cześć, tu mówi Steve. Sprawdź koniecznie nowe wyścigi crossowe". Komunikaty w tym stylu otrzymuję mniej więcej co kwadrans, a mapa regionu zalewana jest kolejnymi znacznikami. Tutaj klasyczny wyścig po regularnym torze, tu off-roadowy przejazd przez błota i szuter, tam wyścigi uliczne czy zadania specjalne: bicie rekordu na fotoradarze, wyskoki na 200 metrów czy szalone akcje specjalne. Ale w pamięć najbardziej zapadł mi wyścig po zboczu góry, w którym rywalem był gigantyczny… wodolot. Dość epickie.
Niebieska linia, okazjonalnie czerwona
Ale "Forza Horizon" to nie jest stary "Need for Speed", w którym prawa fizyki są równie niedorzeczne, co ilość "tuningowych", święcących wszystkimi kolorami tęczy dodatków. To gra, w której (domyślnie) do celu prowadzi cię niebieska, złożona ze strzałek linia. Linia, która pokazuje, w którym miejscu lepiej trzymać się lewego pasa, a w którym lepiej zjechać do prawego pobocza. I kiedy wciskać gaz do dechy, a kiedy zacząć hamować przy aktualnej prędkości – wtedy robi się czerwona.
Być może są ludzie, którzy widzą te kolory i od razu się im podporządkowują. Podziwiam, bo zapewne dzięki temu naprawdę porządnie się nauczą, jak sterować autem w trudniejszych sytuacjach czy wchodzić w ostre zakręty. Ja tak nie potrafię. Jadę na żywioł, okazjonalnie posiłkując się strzałkami, ale więcej radości czerpię z przeżywania jazdy po swojemu i nauki na własnych błędach. Pomaga w tym tryb cofania czasu. Wciskam guzik, cofam się o 10 sekund, jak w filmie na taśmie VHS, i powtarzam wejście w zakręt z korektą. Pomaga!
Podobno 450 samochodów
Taką liczbą zaskakują nas twórcy. Ja się czuję "zaskakiwany" cyferkami od 10 lat, ale – jako amator – nie będę ukrywał, że nie robią one na mnie dużego wrażenia. I tak nie ma szans, żebym wypróbował więcej niż 100. Ale z drugiej strony wybór to fajna sprawa. Mam i auta, które znam (z innych gier), i jakieś sportowo-luksusowe modele, pokroju Lambo, Ferrari czy Zondy, które same się proszą, aby w nie wsiąść i łamać przepisy.
Najwięcej katowałem Subaru Imprezę. I szybko przypomniałem sobie dlaczego – bo najbardziej ciągną mnie wyścigi przełajowe, jazda po błocie i dziwnych nawierzchniach oraz wpadanie w poślizg. Z kilkudziesięciu aut, które na razie wypróbowałem, większość przystosowana jest raczej do bardziej umiarkowanej jazdy – to jest: noga w podłogę, hamulec, łagodny skręt i od nowa.
Ale oczywiście regularnie zmieniam wózki, jak coś ładnego wpadnie mi w oko. A skąd się biorą nowe fury? Część dostajemy na starcie i w tutorialowych wyścigach. Inne wypadają nam przy losowaniach, nagrodach z różnych wyścigów i wydarzeń. Nie, to raczej nie element "lootboksopodobny". To klasyczne losowanko, którego sobie nie dokupimy. I które do "bycia lepszym" nie jest potrzebne. Ale i tak co chwila wpada nowy żeton na pociągniecie wirtualnej wajchy, więc w ciągu praktycznie każdej sesji z grą wyławiamy kilka autek.
Szczęka opadła
Musicie wiedzieć jedno. Ta gra jest przepiękna. Naprawdę dawno nie widziałem tak spektakularnej oprawy w grze wideo. Pełne słońce, zachody, noc. Piękna pogoda, deszcze, śniegi. Ulice, leśne ścieżki, błotniste trakty. Pola pełne kwiatów i roślin, jeziora. No coś niesamowitego! Momentami jak jechałem czułem się, jakbym widział grafikę z "Battlefielda V", który szykuje się na największą, tegoroczną bombę graficzną.
W odbiorze rzeczywistości pomagają nam zmieniające się co jakiś czas pory roku. Jest wiosna, lato jesień i zima – i podczas każdej dokładnie to, co sobie można wyobrażać. Raz tu i ówdzie kałuże oraz błotko, raz czysto i jasno, raz pejzaż z czerwonymi liśćmi, raz gruba czapa śniegu na większości planszy i ślizganie się na każdym kroku. Świetny pomysł i świetna realizacja.
Nie mam wątpliwości, że to także dzięki grafice tak fajnie zwiedzało mi się świat gry. Regularnie zjeżdżałem na pobocze, żeby poskakać po górkach, zostawić ślady na polu rzepaku, odkrywać jakieś ciekawe miejscówki albo pojeździć samotnie po fajnych trasach.
Eksploracyjnego bakcyla napędzają liczne statystyki i znajdźki, rodem z "Burnout: Paradise". To nie jedyny element dobrze znany z innych gier, co jest dla mnie jasnym przekazem – twórcy świetnie odrobili lekcje i wiedzą, czego poszukują gracze. A poszukują chyba tego samego, co w grach akcji, czyli swobody. Tuż po intensywnym wyścigu możemy zjechać na bok, żeby rozpędzić się i wyskoczyć z gigantycznej góry, potem porozbijać trochę specjalnych, poukrywanych tablic, a w międzyczasie zacząć się ścigać z "duchem" jakiegoś gracza z sieci, który przemierza niczym NPC szosę naszego królestwa.
Być jak Colin McRae
Oczywiście, wszystko jest opcjonalne. Jak kogoś nie interesują podobne głupotki, może założyć skórzane rękawice, podczepić swoją kierownicę za 2000zł i wyciskać rekordy w kolejnych, poważnych zawodach.
Równie wiele co o lekkoduchach jak ja, twórcy pomyśleli o "prosach". Olbrzymia baza wozów to nie tylko różne designy i kolory, ale przede wszystkim rożne klasy i osiągi. Każdy wóz można modyfikować i przystosowywać do różnych zawodów. Generalnie na dłubaniu pod maską i podwoziem można spędzić połowę tego, co na torze. Równie fajne jest modyfikowanie samych wyścigów. W niektórych gra wyznacza nam tylko trasę, a my klasę pojazdów i specyficzne założenia - np. tylko auta z lat 90.
Bardziej społecznie nastawieni gracze mają też multum opcji sieciowych, w które – nie będę ukrywał – nie zagłębiałem się. M.in. dlatego, że ciągle dostawałem powiadomienie o braku połączenia sieci z grą – w innych grach i systemie Xboksa problemu już nie było. A więc można rywalizować na dziesiątki sposobów, wspólnie jeździć, zakładać drużyny, wymieniać się konfiguracjami pojazdów, obklejać je i wystawiać na giełdę, żeby inny gracze skorzystali z naszej koncepcji artystycznej.
Jest też i kierowca-avatar, którego widzimy przed i po wyścigu. Widzą go także inni znajomi, więc nie zabrakło opcji wystrojenia go. Buty, spodnie, koszule, kurtki, czapki. Do tego garść zabawnych tańców (tak, są te z "Fortenite'a"!), które oglądamy, gdy załapiemy się do top3 po wyścigu.
Poprawić wynik
Gdybym chciał pobawić się w oceny (od których na WP Gry stronimy), wystawiłbym mocne 8/10, takie z plusikiem. A w zakładce "minusy" znalazły by się następujące rzeczy. Może to moja wina, bo nie doczytałem, może wina gry, że w ogóle nie wyjaśniła systemu. Ale w ogóle nie rozumiem systemu "driveatarów". To sterowane przez komputer auta, które są nazwane... ksywkami naszych znajomych z Xboksa.
Przez pierwszą godzinę uznałem to za fajny "ficzerek". Myślałem przede wszystkim, że faktycznie ścigam się z "duchami", jakie pozostawili po przejazdach moi znajomi. Ale szybko okazało się, że ci sami znajomi są w każdym możliwym wyścigu, a wiem, że w ogóle nie mają nowej "Forzy". Czyli twórcy zręcznie podmienili sztampowe ksywki innych kierowców na naszych kumpli, a ja na koniec cieszę się, że jestem pierwszy w mojej społeczności. Podobny, ale nie oszukany mechanizm był w "Need for Speed: Hot Pursuit" z 2010. Dostawało się tam nawet powiadomienia, że ktoś nas prześcignął na jakimś torze. A tutaj wysypują się puste, mało warte wyniki, które nic nie mają wspólnego z przejazdami znajomych.
Kolejna rzecz to straszliwie irytujące menu, które się odpala po każdym wyścigu. Zakończyłem jazdę, zbieram różne punkty i nagrody - ok, fajnie. Ale dajcie mi jeździć dalej! Tymczasem co chwila oglądam zdecydowanie za długi ekran, na którym świat gry znika, a ja oglądam auto na kolorowym tle, mojego tańczącego avatara i rosnące co chwila słupki postępu. To byłoby fajne, gdybym oglądał to raz na jakiś czas - nie co 15 minut. Nie po to oddaje się w ręce otwarty świat, żeby często przerywać eksplorację nachalnymi menusami.
Z drobiazgów jest też nadmiar opcji wyboru, gdy poruszamy się po menu głównym. Legenda do przycisków jest naprawdę obszerna. Czasami nie był w stanie dojść, jak mam przesiąść się w nowy samochodów. Jeszcze dziwniej wygląda to w przypadku aut z DLC. Nie można jednym klikiem przerzucić całej paczki do naszego garażu, wszystkie trzeba brać osobno. I podejrzewam, że nie byłem jedyny, który musiał "odkryć", jak przyjąć do siebie auto w jednolitym kolorze, a nie proponowanym przez grę, pstrokatym zabarwieniu.
To nie są błędy, które psują rozgrywkę - choć parę razy auto zabawnie mi się zglitchowało na drzewie. To większe detale, które mnie zwyczajnie irytują. Ale dopóki podczas jednej sesji nie mam dosyć ich nadmiaru, genialnie się bawię, ślizgając się po błocie, oglądając bruzdy zostawione w śniegu, skacząc z kolejnych górek i ucząc się, jak się po mistrzowsku prowadzi auto w wirtualnym świecie.