Emerytura w wieku 23 lat? Droga do zawodowego esportu nie jest usłana różami - przetrwają nieliczni
Każdy już chyba słyszał o IEM i największych turniejach esportowych, na których w błysku fleszy gra się o setki tysięcy dolarów nagród. Tak ogromny sukces sportów elektronicznych nie byłby jednak możliwy bez rzeszy amatorskich i półprofesjonalnych graczy. A o nich mówi się rzadko.
Czy trudno osiągnąć sukces w esporcie? Dziś taka kariera w swoim przebiegu jest bardzo podobna do tych, które rozwijają się w "klasycznych" sportach. Zawodnika głodnego sukcesu czekają tysiące godzin ciężkich i regularnych treningów. Nie tylko polegających na samym graniu – ćwiczy się zgranie z drużyną i rozmaite taktyki, pracuje nad psychiką. Nie wolno zapominać o kondycji fizycznej, która ma wpływ na ogólne samopoczucie i formę. Gwarancji sukcesu, rzecz jasna, nie ma. Do najwyższych laurów dochodzi promil tych, którzy próbują.
Strzelanie po sieci jak etat
Kuba "Kubik" Kubiak jest dziś trenerem i byłym graczem zawodowym. "Uprawiał" Counter-Strike, czyli strzelankę dla dwóch drużyn, gdzie – wbrew pozorom – od refleksu ważniejsze są taktyka i zgranie (to trochę zespołowe szachy rozgrywane w ekstremalnie wysokim tempie). Na esportową emeryturę przeszedł w wieku… 23 lat. Sam przyznaje, że kiedy decydował się na ten krok trzy lata temu, obraz rozgrywek był zupełnie inny.
- Zrezygnowałem z kariery, bo dostałem ofertę pracy jako trener, która wtedy była znacznie bardziej opłacalna i pozwoliła mi samemu się utrzymać – tłumaczy. - To były trochę inne czasy, nie było łatwo wyżyć z grania. Teraz jest znacznie lepiej – podkreśla.
Zdaniem "Kubika" to właśnie jedna z najciekawszych cech tej branży – dynamika. Zaczynał pięć lat temu i dla niego to już odległa historia. Chodził do szkoły, studiował, a wieczory poświęcał na granie. Dla samego siebie, jak przyznaje. Jeśli chciał zarobić, jeździł na lokalne turnieje. Stawki wynosiły tam zazwyczaj kilkaset złotych.
– Tyle można było zarobić na takim, powiedzmy, półprofesjonalnym graniu - wylicza. W początkach jego przygody z esportem tylko jedna drużyna Counter-Strike’a w Polsce miała pensje. Kiedy kończył, były już trzy takie zespoły. Teraz aż dziesięć ma stałe źródło dochodu.
- Profesjonalny esport wymaga naprawdę wielu poświęceń – przestrzega Kubiak. - W Akademii, gdzie pracuję jako trener, trenujemy pięć razy w tygodniu po minimum pięć godzin. Stawiamy na grę drużynową. Im szybciej znajdziesz się w zespole, tym większa twoja szansa na osiągnięcie sukcesu. W ten sposób rozwijasz się nie tylko jako część drużyny, ale udoskonalasz też indywidualne umiejętności – zauważa.
25 godzin w tygodniu pod okiem trenera – to nie brzmi już jak niezobowiązujące hobby, ale dodatkowe prawie trzy czwarte etatu. Co dzieje się na takich treningach? Mówi o tym Juliusz Kornaszewski z agencji Mindspot, ściśle współpracujący z esportem oraz ligą Electronics Sports League:
- Trening jest bardzo zróżnicowany. To nie jest tak, że zawodnicy spędzają czas przed monitorem, tylko grając. To ważny element ćwiczeń, lecz, podobnie jak w innych dyscyplinach sportów drużynowych, trenowane są "stałe fragmenty gry" i długo wypracowywane zagrywki – opisuje. – Zawodnicy omawiają strategię na mapie, zazwyczaj w oderwaniu od komputerów. Analizuje się grę przeciwników i dopasowuje do tego strategie na konkretne spotkania. Coraz więcej graczy ćwiczy też indywidualnie, na przykład umiejętności strzeleckie. Zawodnicy trenują po 4-6 godzin dziennie, a przed ważnymi zawodami jeszcze więcej: 8-10 godzin na dobę – dodaje.
Z roku na rok widać coraz większą profesjonalizację esportowców, uważa Kornaszewski. Rośnie liczba zespołów, w których zdolny gracz może zaistnieć. Poważniejsze kluby prowadzą akademie esportowe, w których tworzy się zaplecze podstawowego składu. Większe inwestycje w drużyny sprawiają, że do klubów dołączają specjaliści od strategii, dietetycy, trenerzy odpowiedzialni za kondycję fizyczną i mentalną zawodników. To wszystko sprawia, że gracz może w coraz większym stopniu koncentrować się głównie na szlifowaniu umiejętności, a tym samym szybciej rośnie jego poziom.
Tak samo bardzo istotna jest rosnąca rola krajowych lig, które dają przepustkę do światowej kariery. – To takie okno na świat – mówi Kornaszewski. Przykładowo, zwycięzcy ESL Mistrzostw Polski w CS:GO awansują do europejskich rozgrywek, a wygrywając je, są już w ESL Pro League, odpowiedniku Ligi Mistrzów.
- Przez lata jedno się nie zmieniło. Nadal, aby być na topie, poza talentem niezbędny jest solidny trening – nie owija w bawełnę Kornaszewski.
Z no-life'a w gwiazdę
- Dla mnie największym wyzwaniem były wyrzeczenia i to, jak byłem postrzegany – mówi Kubiak. – Kiedy powiesz znajomym, że nie możesz się z nimi spotkać, bo uczysz się lub pracujesz, to zrozumieją. Ale jak mówiłem, że muszę grać w CS-a, to już brzmiało to trochę inaczej – tłumaczy. – Kilka lat temu spotykałem się z podejściem typu "grasz w gierki – serio?" Nazywano mnie no-lifem, że niby "nie mam życia". Teraz sytuacja kompletnie się odwróciła – osoby grające w gry to gwiazdy. Trenuję dwóch chłopaków, którzy są jeszcze w szkole. Są w niej z tego znani – podkreśla.
To wbrew pozorom bardzo ważna informacja – gry komputerowe zawsze budziły opór społeczeństwa, szczególnie pod kątem wpływu na najmłodszych. Dziś możemy to powiedzieć z pewnością: esportowi udało się odczarować tę dziedzinę rozrywki, głównie z powodu widowiskowych, profesjonalnych turniejów, które przyciągają coraz poważniejszych partnerów. Nikt już – wreszcie! – z zawodowego grania nie kpi.
Czy da się w skrócie napisać, co trzeba zrobić, by osiągnąć sukces? - Najważniejszy jest charakter i pokora – mówi Kubiak. - Trzeba być też otwartym na ludzi. Jeśli zamkniesz się w sobie i będziesz się wstydzić, w tej branży daleko nie zajdziesz. Bardzo istotne jest dbanie o wizerunek i widoczność, także dla firm i reklamodawców – zauważa. – Jeśli jesteś rozpoznawalny, dbasz o swoją bytność w social media, to łatwiej zostaniesz dostrzeżony – konkluduje.
Szansa dla pasjonata
Dziś esportem interesują się coraz większe firmy, nie tylko stricte "z branży". Są sponsorami, mecenasami, partnerami. Stawiają na edukację i popularyzację esportu. Średnia wieku gracza w Polsce to niewiele ponad 20 lat. W dzisiejszych czasach trafienie do tej grupy docelowej to nie lada wyzwanie, a gry stanowią doskonałą furtkę. Np. w tym roku T-Mobile postanowił wejść we współpracę z Ligą Akademicką, by wspierać młode talenty.
- Konsekwentnie angażujemy się w kolejne inicjatywy i projekty, które rozwijają polski e-sport - komentuje Dominik Domański z T-Mobile. - Jako sponsor tytularny zaangażowaliśmy się w pierwszą w Polsce ligę e-sportową, skierowaną do społeczności studenckiej. Wspieramy nie tylko rozgrywki i zapewniamy nagrody, ale również dbamy o jej popularyzację. Dzięki naszemu zaangażowaniu na Politechnice Wrocławskiej odbył się pierwszy finał LAN, a oglądalność rozgrywek sezonu 2 znacząco się zwiększyła, podobnie jak liczba fanów.
Co do zasady, T-Mobile Liga Akademicka jest amatorska. Marcin Rausch, jej twórca, nie ma ambicji na zmianę profilu. Nadrzędnym celem jest zabawa, ale w możliwie profesjonalny sposób. Drugim fundamentem jest krzyżowanie świata amatorskiego z zawodowym. Przykładem jest nawiązanie współpracy z profesjonalnymi drużynami, a główną inspiracją – amerykańskie ligi studenckie (niekoniecznie esportowe). Tam zawodnicy mają szansę na tzw. "draft pool", czyli przejście na zawodowstwo.
- Jeśli nawet jedna osoba przejdzie taki transfer, uznam to za osobisty sukces – podkreśla Rausch. – A zgłosiło się do nas około 500 studentów z ponad 60 uczelni. Na bazie kwalifikacji do ligi dostały się 32 osoby bądź 16 drużyn, w zależności od dyscypliny. Gramy w "Starcrafta 2", "Overwatcha" i "League of Legends" – wylicza.
Paweł Białczak i Filip Dobryniewicz grają w "Overwatch". Pierwszy reprezentuje Politechnikę Warszawską z zespołem "Konstruktorzy", drugi Polsko-Japońską Akademię Technik Komputerowych jako część drużyny "Ninja".
- Do Ligi wciągnął mnie kolega – opowiada Białczak. – Zapisałem się na drugi sezon, bo nagrody były zachęcające. Wcześniej zdarzyło mi się już brać udział w turniejach. Gram hobbystycznie – sporo, ale w naszym składzie nie spinamy się na wyniki. Liga jest dobrym pomysłem na to, by pograć drużynowo, popracować nad wspólną grą. To zabawa, ale mecze są mentalnie wycieńczające, wymuszają godzinę maksymalnego skupienia.
Dobryniewicz również chwali tę inicjatywę:
- Braliśmy udział w innym turnieju, algorytmy Facebooka podsunęły mi reklamę T-Mobile Ligi Akademickiej. Pogadałem ze znajomymi, znaleźliśmy jeszcze dwie osoby z uczelni i przeszliśmy kwalifikacje. Nie wyszliśmy niestety z grupy. Na trening poświęcamy zazwyczaj czas między 18:00 a północą; trzy, cztery razy w tygodniu – opowiada. – Liga motywuje. Są komentatorzy i analizy, to nie zwykła gra, każdy daje z siebie wszystko. Bardzo dobre doświadczenie – ocenia.
Nie każdy z zawodników T-Mobile Ligi Akademickiej osiągnie sukces. Większość nawet się o niego nie otrze. Jeszcze kilka lat temu problemem esportu był jednak właśnie brak "dołów". Była "Liga Mistrzów", interesowali się nią nieliczni, nie było lig podwórkowych. Dziś, dzięki zainteresowaniu dużych firm na szczycie, rozwijać mogą się także zaplecza. A to przenosi się wprost na wyższy poziom zawodników i jeszcze mocniejszą profesjonalizację. Oraz coraz większą konkurencję.
- Nie ma co się czarować – miliony osób grają w piłkę nożną, ale Lewandowski jest tylko jeden. Tak samo w esporcie. Polska scena w ostatnich latach zrobiła ogromny postęp w kontekście tworzenia profesjonalnych drużyn. To idealny moment, by zainteresować się esportem – zachęca Rausch.
_Partnerem artykułu jest T-Mobile _