"Detroit: Become Human" będzie najważniejszą premierą maja. Już graliśmy
Gry od Quantic Dreams zazwyczaj wchodzą na rynek z hukiem. Renoma studia tworzące immersyjne produkcje, charakteryzujące się nieomal obsesyjnym skupieniu na detalach, sprawia, że każdy chce się dowiedzieć, co nowego wymyślili Francuzi.
W "Detroit: Become Human" miałem okazję zagrać ponad miesiąc przed premierą. Na warszawskim pokazie autorzy pokazali całkiem nowy fragment rozrywki, na jego przejście zeszło mi około dwóch godzin. Przejście pełnej wersji ma nam zająć około 10 godzin, ale twórcy podkreślają, że warto będzie zagrać ponownie - każda rozgrywka może się odrobinę różnić, w zależności od naszych wyborów.
A te są podstawą rozgrywki. Akcja gry dzieje się w Detroit, pod koniec lat 30. XXI wieku. Bohaterami jest trójka androidów, którymi naprzemiennie sterujemy. Rozmawiamy z postaciami, rozwiązujemy zagadki, szukamy poszlak i wskazówek oraz używamy przedmiotów, które znaleźliśmy po drodze. Skoro już wiemy, co robimy, mogę opisać moje wrażenia z pokazu.
To, co dobre
A te są dość mieszane. Zacznę od tego, co mi się podobało. Przede wszystkim wspomniany wcześniej pietyzm oraz skupienie na detalach. Deweloper po raz kolejny przeniósł do cyfrowego świata realnych aktorów, a sposób w jaki ci "grają" jest niesamowity – momentalnie wczułem się w historię o androidach właśnie dzięki temu, że na twarzach ciągle odmalowywały się jakieś emocje. Emocje, których sprawcą pośrednio lub bezpośrednio byłem ja. W pewnym momencie złapałem się właśnie na tym, że straciłem rachubę czasu – dla mnie to jedna z większych zalet każdej dobrej gry.
Również praca kamery oraz interfejs trzeba zapisać na plus. Poruszanie się po przestrzeniach jest wygodne, do tego system sprawnie "łapie", że chcemy wejść w interakcję z podświetlonym na ekranie elementem. W ogóle zainteresowanym oraz tym, którzy produkcję zainstalują już w dniu premiery polecam przejście na "tryb poszukiwacza" i szukania wszelkich możliwych poszlak, przedmiotów czy informacji – nawet coś pozornie banalnego może się potem okazać bardzo istotne przy końcu rozdziału – informacja o imieniu postaci czy odtwarzanie miejsca zbrodni pozwoli nam na odblokowanie większej liczby zakończeń.
Po zakończeniu danego etapu widzimy drzewko naszych decyzji – tych podjętych i tych nie. To bardzo dobry zabieg, bo zakończenia faktycznie różnią się od siebie i warto dać "Detroit: Become Human" więcej niż jedną szansę – za każdym razem możemy spróbować odrobinę innej kombinacji, by otrzymać zupełnie nowy efekt. Są oczywiście sytuacje, które nastąpić muszą, ale mamy również wpływ na to, jak nastąpią. Jak wspominałem wcześniej, element sprawczości to jedna z głównych zalet gry. Pod warunkiem oczywiście, że wiemy co jemy i że czeka nas bardziej interaktywny film niż gra.
Wątpliwości
Teraz z czystym sercem mogę przejść do tego, co mi się nie podobało. Głównym problemem jest dla mnie fabuła gry. Mówiąc pokrótce – obserwujemy losy trzech bohaterów – androidów. Jest rok 2038, w USA szaleje bezrobocie (ponad 35 proc.), spowodowane wypychaniem ludzie z rynku pracy przez roboty. Widać, że pod cienką warstwą normalności bulgocze pogrom, którego ofiarami będą maszyny właśnie.
I to jest właśnie mój problem z tą grą – mam wrażenie, że rozważania tego typu zostały wyczerpane w ciągu ostatnich trzech dekad w każdym gatunku popkultury. Pytania typu "czy android może być bardziej ludzki niż człowiek?" lub"dlaczego androidy są de facto niewolnikami?" są odrobinę banalne jak na 2018 rok i obecny zeitgest. Serio, dystopijne sci-fi nie jest już takie pociągające jak niegdyś. Poza tym niektóre elementy nie zgadzały mi się przy budowie tego świata – jak rządzący dopuścili do tak wysokiego bezrobocia? Czemu ludzie boją się androidów, jak widać, że prace nad nimi trwały lata, skoro są nie do odróżnienia od prawdziwych osób? Nie oswoili się z tą technologią?
Nie chcę narzekać na fabułę "Detroit" jako całości – jeszcze raz, to tylko fragment większej gry, więc liczę że jednak pójdzie to w innym kierunku, niż utyskiwanie na ludzi, którzy nie rozumieją technologii i otaczającego ich świata.
I choć dalej mam pewne obawy o fabułę, nie mogę odmówić Quantic Dreams jednego – potrafią wykorzystać swoje narzędzia do perfekcyjnego zaangażowania naszych emocji. Trudno nie złapać się na tym, że po prostu zależy nam na występujących postaciach. Chcemy wiedzieć, co stanie się z nimi dalej i jaki będzie ich wpływ na świat przedstawiony.
Premiera "Detroit: Become Human" już 25 maja. Mimo moich obaw czekam, bo wiem, że jeśli nie otrzymam rewolucyjnego scenariusza, w najgorszym razie otrzymam solidną historię science-fiction, którą będzie można ukończyć więcej niż jeden raz.