Co dostarczy najwięcej adrenaliny jesienią? Ja stawiam na "Forza Horizon 4"
Rok w rok wychodzi kilka dużych gier samochodowych. Niektóre przechodzą bez większego echa, innym udaje się strzelić w dziesiątkę. Spędziłem 5 godzin z demem "Forza Horizon 4" i jestem pewien, że to będzie jeden z hitów tej jesieni.
Wszystko zaczęło się od jednego eksperymentu z 2012 roku. "Forza Horizon" była spin-offem słynnej serii "Forza Motorsport", hardkorowego (dla mnie) symulatora jazdy po torze. Robienie okrążeń z perfekcyjnie poprawnym wchodzeniem w zakręty nigdy mnie nie kręciło - i zapewne też całą rzeszę osób. Stąd pomysł twórców na "Horizon", który wrzucał na luz i wprowadzał teledyskowo-festiwalową atmosferę.
Tytułowy "Horizon" to impreza. Długa seria wyścigów luksusowymi brykami ze "spoko ludźmi" w roli organizatorów kolejnych wydarzeń. Duża mapa ma w centralnym punkcie festiwalowe miasteczko, w środku tłoczą się fani, błyskają lasery, dudni "muzyka na czasie". Tak wyobrażałbym sobie raj w wieku 13 lat. Dziś ten klimat trąci bardziej pastiszem i tasiemcowymi "Szybkimi i wściekłymi", ale biorę go z dobrodziejstwem inwentarza. Ostatecznie wolę klimat zabawy od suchej, sportowej aury, jaką oferował "DiRT 4" z 2017 (kiedyś też "imprezowa" seria).
Jazda!
Start jest gruby. Fantastyczna animacja na wstępie płynnie przechodzi w wyścig i już kieruję McLarenem Senną. Superauto pruje jak szalone, ani się obejrzę i już mam 200 km/h na liczniku. W krótkiej, skryptowanej sekwencji co chwila coś się dzieje. Wiem, że reszta gry nie będzie tak wyglądała, ale takie "udawanie" na początek fajnie wypada. Chwilę później planszę pokrywa gruby śnieg, a ja przesiadam się do rajdówki i zasuwam po zamarzniętym jeziorze. Dalej przesiadam się do rajdowego Forda Fiesty, śnieg znika, a ja brnę przez zabłoconą drogę w lesie. Na finał znów McLaren i już totalnie czuję się częścią tego teledysku, zwanego wstępem do gry.
Co dalej? Wybieram jeden z trzech samochodów - jest mocny, ale wolno rozkręcający się Ford Focus RS, dalej piękny Audi TTS Coupe (najlepiej mi się nim jeździło) oraz Dogde Charger. Ostatni robi niezłe wrażenie, ale na trasie wypada fatalnie. Ale to tylko początek - łącznie w grze będzie 450 aut. Plus cała masa, która pojawi się w formie DLC - już zapowiedziano pakiet klasycznych samochodów z filmów o Jamesie Bondzie.
Wybrałem. Teraz jak grzyby po deszczu wyskakują wyścigi i wydarzenia. Raz zasuwam od punktu do punktu, raz kilka rundek w plenerze, raz pojawiają się dziwne akcje, jak kaskaderski przejazd McLarenem, zakończony wyskokiem na 200 metrów. Totalnie odklejone od rzeczywistości. I strasznie mi się to podoba!
Co dalej?
Zawodów jest więcej, każde w trochę innej scenerii. Co ciekawe, moimi rywalami nie były stricte komputerowe boty, a... moi znajomi. A przynajmniej ich ksywkami były podpisane kolejne auta. Domyślam się, że "Forza Horizon 4" projektuje "duchy", czyli zapisy ich przejazdów, żeby potem stworzyć fajną iluzję, że naprawdę się ścigamy. Akurat tak wyszło, że większość zawodów... wygrałem. Co wzbudziło pewne podejrzenia - nie czuję się asem gier wyścigowych.
Być może gra celowo zaniża na początku różne progi, żebyśmy łatwo wygrywali. Jestem ciekaw, jak to będzie wyglądało w pełnej wersji. Czy jako rywali dostanę już inne osoby z sieci, które miały świetne czasy, czy gra wymyśli inny patent, żebym poczuł zderzaki na karku i wykręcał lepsze przejazdy. Nie ważne, niech twórcy robią to, jak chcą - byle bym miał faktyczne poczucie rosnącego wyzwania, a nie wygrywał wszystko z palcem w nosie.
Po zakończeniu odpowiedniej liczby wyścigów, niekoniecznie z wynikiem na podium, zbieramy jakieś punkty (przepraszam, za dużo ich w grach, każdy ma inną nazwę własną, zostawiam słowo "jakieś"), których suma przybliża mnie do zmiany pory roku. W demie "Forza Horizon 4" wszystko rozgrywało się jesienią. Dozbierałem punkcików na zimę, ale muszę już na nią poczekać dopiero do pełnej wersji. Z pewnością zmieni się mocno krajobraz, ale bardziej ciekawe jestem, do jakiego stopnia zmienią się warunki do jazdy. Czy radykalnie, czy bardziej minimalnie.
Gdy ukończyłem wszystkie zawody, zacząłem swobodnie jeździć po sporej okolicy. Długo jeździć. Bardzo długo. Początkowo planowałem godzinne granie, a odłożyłem pada w nocy. Bezstresowe zasuwanie po ulicach jest w tej konkretnie grze naprawdę fajnym doświadczeniem. Tak samo jak to, że do naszej dyspozycji są wszystkie pobocza, polany i lasy. Możemy jechać po płytkim strumieniu, robić bączki na polu zboża (w którym zostawiamy wyraźny ślad!) i w końcu znaleźć specjalny punkt, z którego da się wyskoczyć daleko w przód. Gra zlicza też, ile dróg odwiedziliśmy co jest klasycznym i skutecznym bodźcem dla gracza, żeby pojeździć jeszcze więcej, byle tylko "wymaksować" jakieś statystyki.
Przegięcie blachy
"Forza Horizon 4" jest stosunkowo daleko od tak zwanego realizmu. Owszem, każdy samochód prowadzi się inaczej. Ale konkretny dzwon w bok budynku nie kończy się totalną kraksą. Musiałem naprawdę się postarać, żeby popękały szyby, a karoseria się trochę powyginała. Najczęściej nasze auta wychodzą jednak ze starcia z naszymi pomysłami bez szwanku. Ba, możemy nawet wjechać w niski murek i rozpruwać go na boki jak czołg.
Jest jednak rzecz, która może doprowadzić do szewskiej pasji. Akurat ja byłem nią tylko zmęczony, ale kolega z redakcji mocno zniechęcił się przez to do całej gry. A są to wszelkie przerywniki, w których podliczane są te wszystkie "punkciki", które dostajemy po zakończeniu misji. Nie wiem czemu, ale gra przenosi nas wtedy do wielkiego pomieszczenia, w którym na gigantycznym telebimie podziwiamy nasze statystyki. Wszystko trwa za długo i totalnie wybija w fajnej płynności zasuwania szybką bryką w plenerze. Rozumiem, że liczenie progresu jest niezbędne, ale akurat designersko ten element można było zrobić znacznie fajniej.
No cóż, muszę zacisnąć zęby i wracać na trasę. Albo znowu odkrywać jakieś mosty, tamy i kamieniołomy, po których jeżdżę dla samej frajdy. Premiera "Forza Horizon 4" na Xboksa One i PC już 2 października. Tymczasem jeszcze w tym tygodniu spodziewajcie się naszej recenzji!