Call of Duty: Modern Warfare - recenzja kampanii. Jak eliksir szokowy
Na londyńskim Piccadilly Circus wybucha samochód pułapka. Zamaskowani napastnicy otwierają ogień do przypadkowych przechodniów. Służby nie mają wątpliwości: to atak terrorystyczny. Ale spokojnie, mowa wyłącznie o wizji twórców gry "Call of Duty: Modern Warfare”. Wizji stworzonej, aby szokować.
"Modern Warfare" z roku 2007 dla wielu fanów serii "Call of Duty" jest swoistym Świętym Graalem. Licząc dodatki fabularne i wydania mobilne, ten militarny tasiemiec doczekał się już grubo ponad 20 odsłon. Tymczasem rzeczona część pozostaje jedyną, którą wydano później w edycji zremasterowanej. Jasnym było, że marki tego kalibru nikt o zdrowych zmysłach nie odpuści. Kwestią czasu było, aż powróci.
Powróciła dokładnie 25 października jako tzw. reboot, a więc zupełnie nowa, fabularnie niezwiązana z poprzednimi odsłonami historia, która to jednak dzieje się w znanym uniwersum i dotyczy znanych bohaterów. Twórcy, studio Infinity Ward, przed premierą gorączkowo zapewniali, że zachowają lubianą dynamikę pierwowzoru, ale zarazem zaserwują produkt bardziej dojrzały.
Co z tego wyszło? Cóż, pewne jest jedno: obok najnowszego "Call of Duty" nikt nie przejdzie obojętnie. Przy czym dotyczy to także wszelkiej maści "ekspertów" doszukujących się w grach pierwiastka demoralizacji. Niniejszym wciśnięto im w ręce garść mocnych argumentów.
Po trupach do celu, dosłownie
"Call of Duty" od zawsze było serią, która pod względem konstrukcji scenariusza wyraźnie nawiązywała do propagandowych paszkwilów zimnej wojny. Zawsze był tam jakiś czarny charakter, na ogół o wschodnim nazwisku, i oczywiście bohaterscy amerykańscy żołnierze - zbawcy świata. Pomijając jednak pojedyncze przypadki, takie jak misja "No Russian" w "Modern Warfare 2", gra mimo wszystko stroniła od obrazowania piekła wojny i terroryzmu, będąc taką wojenną bajeczką dla nastolatków.
W przypadku najnowszej odsłony wspomniana scena z "No Russian", gdzie celem było dokonanie masakry na lotnisku, mogłaby przejść bez większego echa. Dlaczego? Bo tym razem autorzy próbują szokować na każdym kroku. "Modern Warfare" A.D. 2019 nie uznaje żadnych świętości ani ideałów. Zrywa ze stereotypem nieskazitelnego amerykańskiego wojaka, ale jednocześnie robi z wrogów jeszcze większe monstra.
- Mam żonę, chcę jeszcze zobaczyć moje dzieci - błaga bohaterów cywil, zakuty przez terrorystów w kamizelkę z ładunkiem wybuchowym, gdy licznik wskazuje mniej niż 10 sekund. Znany z poprzednich odsłon Kpt. Price zapewne szybko by coś wymyślił. Usunął kamizelkę przy użyciu noża i odtrąbił sukces. Nie tym razem. W scenie przerywnikowej widzimy, jak Price wyrzuca nieszczęśnika przez balustradę, aby ochronić siebie i resztę ludzi dookoła.
Parędziesiąt minut później znaleziona na strychu szturmowanego domu kobieta błaga o ratunek. Jednak nasz partner bez namysłu zabija ją serią z pistoletu maszynowego. Tłumaczy, że miał powód, gdyż w pobliżu dostrzegł zdalny detonator. Takich lub podobnych scen są dziesiątki.
Fanatyk. To ja, twój wróg
Z drugiej strony wrogowie nie mają oporu, aby na przykład zasłaniać się własną partnerką, która - po śmierci mężczyzny - sama może rzucić się na ziemię po broń. Odziani w kamizelkę samobójcy, skaczą wprost na żołnierzy i bez najmniejszych oporów strzelają do cywilów. Jasne, są to oczywiste nawiązania do zachowań religijnych ekstremistów, ale w "Modern Warfare" występują one z taką częstotliwością, że momentami stają się karykaturalne.
Karykaturalne są też dlatego, że odwaga społeczna autorów ogranicza się właściwie tylko do prezentowania przemocy. Organizacja terrorystyczna to fikcyjna Al-Katala, zarządzana przez niejakiego Wilka, która wywodzi się z również fikcyjnego państwa Urzykistan, będącego wyspą na Morzu Czarnym. Po architekturze i strojach widać, że mamy do czynienia z krajem arabskim. Niemniej dla pewności nawet Wilk w przemowie otwierającej grę zaprzecza, jakoby konflikt miał podłoże religijne.
Oczywiście każdy szybko wyczuje nawiązania do obecnej sytuacji politycznej na świecie, ale twórcy chcą zachować czyste ręce. I mocno to kontrastuje z obrazowością świata przedstawionego.
Na temat fabuły rozwodzić się nie ma sensu. Broń chemiczna, zamach terrorystyczny, kilka zwalczających się wzajemnie frakcji - wypisz, wymaluj "Call of Duty". Można by rzec komunał i podkreślić grubą linią.
Skrypty, skrypty, skrypty
Ale cała ta atmosfera budowanego usilnie szoku, przeplatająca się z polityczną ostrożnością, nie zmienia jednego: kampania w nowym "Modern Warfare" to taka przygoda, która pozwala naprawdę przyjemnie spędzić czas. Teraz mam na myśli wyłącznie gameplay. "Call of Duty" przyzwyczaiło wszystkich do tego, że oferuje bardzo lekki model strzelania i dużą dynamikę akcji. W tej kwestii najnowsza odsłona ani na krok nie ustępuje poprzedniczkom. Doświadczenie jest zbliżone do tego, co oferowało pierwsze "Modern Warfare" - a to chyba najlepsza możliwa rekomendacja, nawet mając na uwadze wątpliwe czasem AI przeciwników.
Znaczącemu usprawnieniu, co nie powinno dziwić, uległa za to grafika. Typowo dla tej serii obraz jest mocno filtrowany i wręcz ocieka efektami cząsteczkowymi, ale to wszystko składa się na przyjemny dla oka, kinowy efekt. Piccadilly Circus wygląda jak wyjęty ze zdjęcia, a tymczasem szaleje tam regularna walka.
Ogromne wrażenie w wersji pecetowej robi efekt śledzenia promieni NVIDIA RTX, wykorzystany do wygenerowania realistycznych cieni. Plus należy się także za udźwiękowienie, szczególnie odgłosy wystrzałów broni. Grając ze słuchawkami na uszach, pole walki można dosłownie poczuć we flakach.
Mieszane wrażenia mam tylko wobec architektury poziomów. "WW2" i "Black Ops 3" pokazały, że "Call of Duty" może chociaż częściowo odejść od liniowości. Nowe "MW" wraca do korzeni. Żadnego ekranu wyboru osprzętu przed misją, żadnych ścieżek alternatywnych, żadnego rozwoju postaci w kampanii. Jest podana sekwencyjnie rozgrywka, zbudowana w większości na gotowych skryptach i wiśta wio.
Czy warto sprawdzić?
Jeśli podobała ci się kampania w "Modern Warfare" z 2007, to nie widzę powodów, abyś miał narzekać na wydanie A.D. 2019. Patrząc z punktu widzenia rozgrywki, to po prostu jeszcze więcej tego samego, podlane współczesnym sosem audiowizualnym. Jeśli jednak główne nadzieje związane z tym tytułem opierasz na deklaracji dojrzalszej fabuły i oczekujesz poważnej historii żołnierskiej, lepiej sobie odpuść.
Regularne przedstawianie masakr ludności cywilnej nie jest jakkolwiek dojrzałe - jest kiczowatym sposobem zaszokowania odbiorcy. Ale ręka w górę, kto spodziewał się po kampanii "Call of Duty" czegokolwiek innego.