Brutalna prawda o Black Friday w Polsce
Amerykański zwyczaj musiał w końcu dotrzeć do Polski. W końcu któż nie lubi przecen? Ale lokalne oferty są dalece mniej atrakcyjne od tego, co mogą zdobyć nasi sąsiedzie na Zachodzie.
Tuż po Dniu Dziękczynienia, w ostatni piątek miesiąca, Amerykanie często biorą wolne. Na kolejny dzień mówi się Black Friday, czyli "Czarny piątek". To tylko brzmi jak katastrofa, bo jest to zdecydowanie radosnych dzień dla wszystkich - może poza sprzedawcami, którzy muszę obsłużyć tabuny chętnych. Tak wygląda koniec listopada od kilkudziesięciu lat w USA. W ten jeden dzień czołowe sieci marketów urządzają gigantyczne wyprzedaże. Nazwa wzięła się od koloru, którym dawniej sprzedawcy oznaczali dodatni utarg.
Największym zainteresowaniem cieszy się elektronika. Telewizory, odtwarzacze, konsole, sprzęty AGD. Tłumy gromadzą się na długo przed otwarciem sklepu, a te potrafią przesunąć otwarcie na 5 rano czy nawet na północ. W sieci nie brakuje filmików, pokazujących dzikie wręcz reakcje czy sceny agresji między klientami. A wszystko przez to, że pożądane sprzęty można kupić faktycznie znacznie taniej niż w czasie innych promocji w ciągu roku.
Nie ma w tym nic dziwnego, że Black Friday zaczął przyjmować się także poza granicami USA. W końcu kto nie lubi przecen i wyprzedaży? W Polsce wydaje się to dodatkowo atrakcyjne. Ustawowo duże wyprzedaże, tzw. posezonowe, można dokonywać tylko dwa razy w roku - na koniec okresu letniego i zimowego. Witryny sklepów i reklamy w internecie zostały zatem zalane amerykańskim hasłem i procentami, sugerującymi obniżki. Tylko czy to są faktycznie okazje?
Przeglądając polskie oferty na gry wideo, z trudem znalazłem jakąkolwiek, która odbiegałaby od obniżek urządzanych w ciągu roku. Zwłaszcza jeśli chodzi o drogie, wysokobudżetowe produkcje, a nie drobne tytuły od kilkuosobowych firm. Nie wspominając o klasycznej praktyce podnoszenia ceny "normalnej", żeby w zestawieniu z tą niższą wychodziło, że zaoszczędzamy kupę pieniędzy.
Prawdziwie "czarnopiątkową" ofertę znalazłem np. w sklepie Muve, gdzie o równe 50% przeceniono "Wolfensteina II" - jeden z największych hitów jesieni, który ukazał się na rynku ledwie miesiąc temu. Na Facebooku zobaczyłem też zdjęcie ostatniej części "Uncharted" za 79,90 zł kupionej w jednej z dużych sieci elektronicznych. To tylko o parę złotych taniej niż po przecenie w oficjalnym sklepie PlayStation, ale zawsze coś.
Jeszcze gorzej sytuacja ma się z konsolami. Tu obniżki krajowych wydawców nie były małe, ale i tak sprzęt kosztował nawet kilkaset złotych więcej niż na Zachodzie! Jaskrawym przykładem był Xbox One S, który wydawał się najbardziej pożądaną konsolą Black Friday w 2017. W Polsce obniżono cenę konsoli w zestawie z 1 grą do poziomu 999 zł. Jeden ze sklepów zdecydował się nawet sprzedać o 10 zł taniej. A na Zachodzie?
W niemieckim Amazonie identyczny zestaw dalo się zamówić, patrząc wg średniego kursu euro, za ok. 740 zł. I to z darmową wysyłką. Szwajcarski Microsoft Store, a więc oficjalny sklep wydawcy, oferował wersję One S z "Asassin's Creed Origins" lub "Śródziemiem: Cieniem wojny" za 706 złotych. Ale wszystko przebił Amazon brytyjski - Xbox One S i 1 gra za 657 złotych z wysyłką.
Podobnie było z PlayStation 4. Najnowsza wersja, czyli PS4 Pro, było do zgarnięcia w hiszpańskim Amazonie za 1109 złotych, i to z dodatkowym padem, wartym rynkowo 170-190 złotych. W niemieckim Amazonie gorsza promocja, bo bez drugiego pada i za 1235 złotych. Ale to wciąż znacznie mniej od polskiej ceny na czarny piątek. Najniższa, jaką znajduje, to 1449 złotych za konsolę z grą "To jesteś ty".
W jednym ze sklepów zauważyłem też przenośne Nintendo 2DS z grą "Super Mario Bros. 2" przecenione z 499 na 399 złotych. Podaję informację dalej do kolegi, który chciał sobie kupić taki zestaw. "To jest stała promocyjna cena od dawna", słyszę od niego. A była to oferta właśnie z katalogu Black Friday.
Problem różnicy cen z pewnością ma liczne uwarunkowania związane z logistyką czy kwestiami podatkowymi. Z pewnością też taki gigant, jak Amazon, może pozwolić sobie na znacznie niższe ceny od większości sklepów na świecie. Ale to nie zmienia faktu, że finalnie różnica w cenach jest duża. Powiedziałbym, że wręcz rażąca, biorąc pod uwagę kilkukrotne różnice w zarobkach między Polską, a Niemcami czy Anglią.
Nie oznacza to, że w każdej kategorii wyprzedaż na czarny piątek była zła. Świetnie poradził sobie Orange, który zaoferował różne telefony. W ciągu zaledwie kilku minut sprzedał... ponad 3 tysiące urządzeń. Widziałem też porządne przeceny na sprzęt komputerowy w sklepie X-Kom.pl. Ale po odwiedzeniu kilku miejsc, większość reklamowanych ofert, które przeglądałem, nie sprawiły, że rzuciłem wszystko i zabrałem się za wirtualne zakupy albo pomknąłem prosto do sklepu. Black Friday 2017, tak jak rok temu, kończę bez żadnych nabytków.