"Assassin's Creed Odyssey". Czego się spodziewać po grze?
Jeszcze nikt nigdy nie oddał starożytnego Egiptu tak pięknie, jak zrobiło to "Assassin's Creed Origins". Teraz twórcy chcą zrobić do samo z Grecją i okolicami. Czy się uda? Grałem w wersję przedpremierową i jestem przekonany, że tak.
"Odyssey", jak sama nazwa sugeruje, wrzuca nas do starożytnej Grecji. Konkretnie w 431 roku przed Chrystusem, prosto w wir fikcyjnej wojny Peloponeskiej. Wcielam się w postać Aleksiosa lub Kassandrę. Tak, tym razem mamy wybór, czy przechodzimy grę sterując kobietą, czy mężczyzną.
Na prezentacji od razu startuję od robienia fabularnej misji. Celem jest uratowania dziewczyny imieniem Ligeia z przeklętej świątyni. Miejsca, z którego - według mieszkańców pobliskiej wioski - żywe wracają tylko demony i wiedźmy. Przy okazji lokalni posądzili kobietę imieniem Bryce, która prosi o pomoc w uwolnieniu Ligei, o czarnoksięstwo. Ma dojść do publicznego linczu, którą oczywiście przerwiemy, a żądnych krwi ich własną upstrzymy.
Odyseja Aleksiosa
Twórcy deklarują, że ten fragment gry jest w linii czasowej całej produkcji dość odległy, stąd też nasi przeciwnicy (poziom 50), jak i główny bohater, są już naprawdę doświadczonymi wojownikami. Misja ta składa się z kilku segmentów, zaczynam od walki ze strażą wiejską, potem wybieramy się do świątyni i rozpoczynam rekonesans miejsca. Rozpoznanie kończy się wnioskiem, że faktycznie coś mrocznego wydarzyło się w okolicy. Droga do celu pełna była ciał zastygniętych w ruchu i zamienionych w kamień.
Gdy upewniamy się, że cel naszej misji ratunkowej wciąż żyje, wyruszamy odnaleźć starożytny artefakt, który pozwoli nam otworzyć świątynię. Oczywiście, by nie było za prosto, został on ukryty w niedźwiedziej gawrze, wokół której leży wioska strzeżona przez córki Artemisa (niespecjalnie pozytywnie do nas nastawione). Wszystko na kompletnie innej wyspie. Ruszamy więc w podróż naszego życia, po drodze odkrywając, że żegluga morska jest wyjęta 1:1 z leciwego już "Assassin's Creed IV: Black Flag", rocznik 2013 (znów możemy posłuchać szant, tylko - wiadomo - greckich). Do rekonesansu wioski używamy znanego rozwiązania z "Origins", czyli orła. Przełączenie się na - nomen omen - widok z lotu ptaku, szybko nanosi na mapę różne informacje oraz cele misji.
Za poradą twórców, do wioski wkraczamy w nocy, by uniknąć walki i wykorzystać mechanikę skradania się. Potem wystarczy już tylko ominąć niedźwiedzia, wybierając drogę wspinaczkową, otworzyć skrzynię i voila - możemy wracać.
Zwroty akcji
No prawie, bo jeszcze po drodze zlecono nam spotkać najemnika, który rzekomo zgładził bestię żyjącą w jaskini, zwaną "kreaturą", bądź "prawdziwym złem" lub też "wijącą się grozą". Co w połączeniu z zastygłymi ciałami, które już widzieliśmy, pozwala nam wyciągnąć wniosek, iż finalnie będziemy mieli materiał na torebkę z głowy Meduzy (chyba, że Ubi uszanują wkład "God of War" w mitologię grecką i głowa meduzy dalej służy Kratosowi jako latarka). Okazuje się, że nasz śmiałek wcale sobie z potworem nie poradził, a udało mu się przeżyć jedynie dzięki jego włóczni, której oczywiście ani widzi nam oddać, więc czekają nas ciężkie, siłowe negocjacje.
Dozbrojony w wyposażenie z rynku wtórnego, wyruszam ponownie na Lesbos, gdzie dzięki dyskowi otwieram świątynie, a w środku odnajduję - zgadaliście - zaginioną Ligeię. I, również zgadliście, sprawczynię wszystkich nieszczęść - Meduzę. Czeka nas oczywiście walka z "bossem", upstrzona tłuczeniem minionków przez Meduzę przywoływanych. A jak się kończy i co dalej z Bryce, to będziecie musieli już odkryć sami, gdyż moja sesja z "Assassin's Creed Odessey" trwała tylko godzinę, a eksploracja świata i słuchanie szant było zbyt kuszące.
"Ten cytat z Herkulesem"
Miałem okazję ograć jeszcze dwa krótkie dema, każde na ok. 15 minut. W jednym z nich mogłem naprawę dobrze zapoznać się z systemem walki, w drugim przypomnieć sobie, jak wygląda walka morska.
"Conquest demo" jest rodzajem misji, w którym uczestniczymy w naprawdę sporej wielkości walce dwóch frakcji (np. podbijamy jakiś region), niosąc pomoc sojusznikom. W starciu dwóch frakcji uczestniczy spokojnie setka NPC, a nasze zadanie to oczywiście posłać do piachu jak największą liczbę sił wroga. W związku z tym możemy dobrze zaznajomić się z systemem walki, który, jak już pisałem, jest kontynuacją tego co znamy z "Origins".
Co prawda twórcy użyli określenia, że walka jest "trochę bardziej w stylu Dark Souls". Moim zdaniem to stwierdzenie mocno na wyrost, bo do serii gier FromSoftware "Asasynowi" jest jeszcze daleko. Poza prostym machaniem mieczem, mamy przypisane zdolności specjalne. Są one jednak BARDZO powiązane z sytuacjami, w jakich możemy się znaleźć w walce. Tym sposobem mamy prostą odpowiedź na szarżującego na nas typa z tarczą; gdy zostajemy otoczeni, używamy boskiej fali uderzeniowej; a gdy potrzebujemy zwiększyć dystans od przeciwnika, przydaje się soczyste kopniak.
I o ile walka jest naprawdę satysfakcjonująca, o tyle na tak późnym poziomie doświadczenia oczekiwałbym trochę mniej schematyczności, która już nie objawia wiecznymi solówkami z NPC jak w dawniejszych odsłonach serii, ale wychodzeniem z każdej opresji predefiniowaną zdolnością.
Poza tym, by misje tego typu jednak nie polegały tylko na bezsensownej wycince sił wrogich, w ich trakcie gra rzuca nam wyzwania, które lepiej wypełniać gdyż, jak przypominam, celem misji jest podbój więc choćbyśmy sami własnoręcznie go wygrali, to gdy zginą wszystkie jednostki sojusznicze ponosimy porażkę. Takimi zadaniami jest np. ubicie "wrogiego bohatera", z którym nie radzą sobie szeregowi żołnierze, albo wysokiego rangą dowódcę, którego obecność na polu walki podnosi morale przeciwnika. Warto takiego delikwenta wyciągnąć z największego pogo poprzez zaczepienie go np. strzałem z łuku. Choćbyście mieli złoty refleks walka z takowym, gdy cały czas pomniejsze NPC będą Was dźgać i wybijać z rytmu, jest jednak bez sensu.
Twarde wodowanie
Navy demo z kolei zawierało misję, której celem było posłać na dno trzy ateńskie statki. Przy okazji mieliśmy również wyłowić hełm z wraku, jedyną pamiątkę po ojcu, jaka została naszemu zleceniodawcy. Przyznam, że byłoby mi znacznie prościej wykonać tę misję, gdyby nie bug, który uniemożliwiał odcumowanie. Zmęczony bieganiem po pokładzie, zacząłem wykonywać zadanie goniąc za ateńskimi okrętami wpław, wspinając się po burcie i karmiąc rekiny członkami załogi własnoręcznie.
Niestety, pomimo uciechy, jaką mój pomysł na przejście tego questa sprawił całej obsłudze stoiska, która zgromadziła się za moimi plecami, musiałem zrestartować demo, gdyż pozbycie załogi nie było traktowane przez grę jako zatopienie statku, a kopanie i uderzanie mieczem w maszt również nie przynosiło pożądanego efektu.
Wracając jednak do meritum - każdy kto pograł trochę w "Black Flag", razu poczuje się tu jak ryba w wodzie. Mechanika walki morskiej jest praktycznie identyczna, oczywiście biorąc pod uwagę dostosowanie pod realia antycznej Grecji. Czyli zamiast armat mamy znacznie wolniej lecące strzały, a celne ataki nabijają wskaźnik, który zużywamy wystrzeliwując ogniste strzały, powodujące oczywiście dużo większe spustoszenie na statku wroga. Możemy również z powodzeniem taranować wroga i w końcu przeprowadzić abordaż. Brzmi znajomo, prawda? Od twórców dowiedziałem się, że będzie możliwe również ulepszanie statku wzorem "pirackiej odsłony" asasyńskiej przygody. Fajnie. A na deser morze. Basen morza Śródziemnego i okolic wygląda przecudownie.
"Assassin's Creed: Odyssey" zapowiada się na naprawdę solidny sequel bardzo udanego przecież "Origins". Widać, że twórcy częstują nas sprawdzonymi chwytami, czerpiąc garściami z najlepszych elementów poprzednich części. Jednocześnie delikatnie kierują serię na nowe tory, wprowadzając coraz dalej posuniętą mechanikę RPG czy eksperymentując z systemem walki. To balansowanie jest na tyle umiejętne, że "Assassin's Creed" już od jakiegoś czasu ma łatkę serii, która zawsze dowozi co najmniej satysfakcjonujący, spory kawałek rozgrywki. I wszystko wskazuje na to, że "Odyssey" tę tradycję utrzyma.