Loot boksy to fenomen. Ludzie chcą je zdobywać i oglądać, jak otwierają je inni
Młody chłopak przed kamerą otwiera skrzynkę. W środku znajduje czapki, koszulki i naklejki. Film obejrzało ponad dwa mln widzów. Sęk w tym, że skrzynka, jak i wszystkie przedmioty, są wirtualne. Oto loot box - frajda dla graczy i widzów, a dla twórców gruby zarobek.
Idea stojąca za loot boksem jest prosta. Siadamy do gry sieciowej i rozgrywamy mecz. Na koniec gra losuje, kto dostanie loot box. Możemy go też kupić za realne pieniądze. Skrzynkę otwieramy i znajdujemy w niej pakiet losowych rzeczy. Zazwyczaj to dodatkowe elementy, które nijak nie wpływają na rozgrywkę. Ot, nowy strój dla bohatera, "skórka" moro na karabin czy fikuśny kapelusz na głowę. Miłe urozmaicenie, którym możemy się pochwalić przed innymi graczami. Albo sprzedać.
Z pozoru niewinny dodatek stał się przedmiotem pożądania, dla niektórych ważniejszy niż sama gra. Na YouTubie dosłownie roi się od filmów, na których prowadzący robią wyłącznie jedną rzecz - otwierają skrzynki na wizji i dzielą się swoimi emocjami. Dziwne? Owszem. Ale milionowe wyświetlenia pojedynczych nagrań dobitnie świadczą o skali popularności.
Kolekcjoner skrzyń
Niecierpliwi nie czekają na to, aż wygrają skrzynkę, tylko od razu ją kupują. Czy to droga zabawa? Spójrzmy na "Overwatcha", jedną z najpopularniejszych sieciowych strzelanek. Za dwa loot boksy płacimy 1.99 dolara (ok. 6,7 zł). Pięć to wydatek rzędu 4.99$ (ok. 17 zł). natomiast za 50 loot boksów płacimy 40 dolarów - 134 złote. I nie mówimy tu o bezpłatnej grze przeglądarkowej, pełna wersja gry kosztuje ok. 82 złotych.
Jak jednak wspomniano wcześniej, zmiany te nie wpływają w żaden sposób na rozgrywkę – stanowią czysto estetyczne i dobrowolne dodatki do gier. Choć nie zawsze - zdarzają się tytuły pokroju "Call of Duty" czy niesławnego już "Battlefront II", gdzie skrzynki zawierają umiejętności bądź przedmioty, które wpływają na umiejętności sterowanej postaci. W znakomitej większości jednak loot boksy skrywają tylko estetyczne dodatki.
A ich sprzedaż jest bardzo opłacalna dla twórców – francuskie studio Ubisoft na sprzedaży takich dodatków zarobiło w pierwszym półroczu zeszłego roku ponad 466 milionów dolarów. Ludzie chcą po prostu kupować dodatkowe treści.
Naklejki na miarę XXI wieku
Dla tych, których ominęło szaleństwo na gry kolekcjonerskie, loot boksy najłatwiej porównać do Kinder Niespodzianki lub naklejek w gumach. Niektórzy w końcu kupowali ich więcej, byle tylko zebrać całą kolekcję. A jeśli któreś się powtórzyły, to zawsze można było wymienić się z innym zapalonym zbieraczem.
Kto zna bądź pamięta kolekcjonerskie gry karciane, powinien już wiedzieć, co mamy na myśli – o losowość tego, co możemy dostać. Tak jak kupowało się popularne "boostery" z nowymi kartami i nie wiedziało się, na co się trafiło, tak samo z loot boksami nie mamy pewności, na co trafimy. Przedmioty różnią się od siebie częstotliwością występowania – niektóre pojawiają się często, inne rzadziej, niektóre zyskują nawet legendarny status z powodu nikłej szansy ich wylosowania. A kto nie gra – nie wygra, dlatego jeśli nie poszczęści nam się z loot boksem, trzeba próbować dalej. I dalej. I dalej.
Nowe szaty jednorękiego bandyty
Nie jest trudno wkręcić się w taką formę zbieractwa – nie pomaga również fakt, że w niektórych środowiskach istnieje cały rynek wtórny takich cyfrowych dodatków. Wystarczy spojrzeć na "skórki" do broni w grze "Counter-Strike: GO". Ich wartość potrafi osiągnąć kwoty rzędu 61 tysięcy dolarów – za wzór do wirtualnej broni. Nie dziwota, że ludzie wchodzą w ten świat – w końcu można sporo zarobić przy odrobinie szczęścia. Ale trzeba się też liczyć z wydatkami – pewien 19-latek przyznał, że na loot boksy wydał przeszło 17 tysięcy dolarów.
Z jednej strony uważam, że żyjemy w wolnym świecie, w którym każdy powinien mieć prawo wydawania pieniędzy na co chce. Jeśli są to wirtualne skrzynki z wirtualnymi dobrami - proszę bardzo. Z drugiej strony widzę zagrożenia - największe to przyuczanie do zachowań hazardowych, można by powiedzieć "wychowywanie do hazardu". Tu wina "loot boksów" jest niewątpliwa, a najlepszym dowodem na skalę problemu są dziesiątki tysięcy ludzi oglądających streamy, na których ktoś przez godzinę otwiera rzeczone loot boksy. Oglądałem kiedyś namiętnie pokera i to są mniej więcej te same emocje. Ostatni problem to podejście czysto designerskie - loot boksy mogą znacząco wpłynąć na balans rozgrywki, także w grach dla jednego gracza, całkowicie go psując. Ogółem jestem raczej na nie. Tadeusz Zieliński , Flying Wild Hog
Dlatego skrzynki są tak podobne do hazardu - trudno nie poczuć tego zastrzyku dopaminy na moment przed odkryciem zawartości. To jak z jednorękim bandytą. Nie wiadomo, czy rozbijemy bank, trafiając na coś bardzo rzadkiego, czy obejdziemy się smakiem, gdy przed oczyma stanie nam najbardziej pospolity przedmiot o znikomej wartości. W końcu tym pierwszym możemy pochwalić się przed innymi, czy to na meczu czy na YouTubie, a rzadkie rzeczy można zawsze sprzedać.
Pieniądz to spory, nie powinien jednak nikogo dziwić z prostej przyczyny – ludzie chcą kolekcjonować rzeczy. Gdyby tak nie było, nie notowano by tak dużych zysków z dodatkowo płatnego "contentu" w grze. Czy można, albo trzeba, winić za to ludzi? Cóż, skoro niektórzy kolekcjonują buty, znaczki bądź broń, to czemu nie przenieść swojego hobby do sieci i uczestniczyć w nim razem z milionami innych użytkowników? Nie mówiąc już o jego intratności.
Otwórz się na wizji
Loot boksy mają jeszcze jedną niszę, którą wypełniły – unboxing. Kojarzycie te wideo, na których jakaś osoba otwiera jajka niespodzianki, by pokazać, co jest w środku? To z milionami wyświetleń? Tak samo jest z wirtualnymi skrzynkami. 40-minutowe wideo, na którym YouTuber otwiera 201 loot boksów z gry Overwatch ma ponad 2,5 miliona wyświetleń. W Polsce również cieszą się popularnością - najpopularniejsi krajowi YouTuberzy mogą liczyć nawet milion wyświetleń. Jednak rodzimi widzowie najbardziej interesują się dodatkami do gry "Counter Strike: GO". Po kilkaset tysięcy wyświetleń mają również wideo, dotyczące takich tytułów jak stategiczna "Clash Royale" czy piłkarska seria "FIFA".
Dokładnie, komentowanie z otwierania wirtualnych paczek ogląda tyle osób. Żeby nie być gołosłownym, filmy tego samego autora z innych unboxingów również cieszyły się podobną popularnością.
Przyszłość loot boksów jest niezagrożona. Chociaż pod koniec zeszłego roku głośno było o mikrotransakcjach w grze Battlefront II, która poważnie zaburzała balans do gry (do momentu, że lepsze statystyki można było po prostu kupić), tak loot boksom to nie zaszkodziło.
Tak samo jak próby ich uregulowania bądź zakazy przez kraje pokroju Belgii. Z perspektywy niektórych legislatorów takie skrzynki to po prostu forma hazardu – płacimy i trafia nam się losowy zestaw mniej lub bardziej wartościowych elementów.
Zarabianie przez wykopywanie
Z ofertą wyszli twórcy aplikacji GammaNow. Zbudowali oni "tańszą i szybszą" konkurencję dla Ethereum o nazwie Gamma. Program pozwala użytkownikom na kopanie tej kryptowaluty w momencie, kiedy nie korzystamy z komputera – całość jest prymitywnie wręcz prosta, bo potrzebny jest tylko odpowiedni program, który do tego działa w tle.
Za weryfikację każdej transakcji (czyli „kopanie”) otrzymuje się zapłatę – wewnętrzną walutę Gamma Points, którą można wymienić na skrzynki do wspomnianego Overwatcha bądź zestaw kart do sieciowej gry karcianej Hearthstone. Wszystko za uruchomienie aplikacji w tle. GammaNow jest na razie w wersji beta, już teraz twórcy chwalili się, że spotkała się z ciepłym przyjęciem ze strony społeczności graczy i planują oni wdrożenia do kolejnych gier sieciowych.
Ostatnie problemy z loot boksami przestały spędzać sen z powiek użytkownikom, a YouTuberzy dalej otwierają nowe skrzynki. Ich popularność będzie tylko rosła.