"Tom Clancy's Ghost Recon: Wildlands" – pierwsze wrażenia
Ubisoft od dawna eksperymentuje z formułą "Ghost Recon", ale próbując wstrzelić się w aktualne zapotrzebowanie, wciąż ma coraz dalej do taktycznego modelu rozgrywki i przesuwa się w kierunku mocno rozbudowanego świata i dynamicznej, napakowanej misjami akcji. Takie przemyślenia naszły mnie po ograniu wersji beta i osobiście nie mam nic przeciwko. Właśnie zasiadłem do rozgrywki w pełną wersję na Xbox One i chciałbym podzielić się z wami pierwszymi spostrzeżeniami.
W rozgrywkę bardzo dogłębnie wprowadza nas dość długie, ale sprawnie zrealizowane intro. Po jego zakończeniu wiemy praktycznie wszystko, czego powinniśmy się spodziewać po przeciwnikach i w jakiej sytuacji przyjdzie nam działać. Piękna Boliwia została całkowicie podporządkowana gangsterom i przeistoczyła się w narkotykowe państwo, gdzie wszyscy jego przeciwnicy są bezwzględnie likwidowani.
Ubisoft zachował się bardzo politycznie, gdyż tworząc główną postać, decydujemy o jej płci. Do walki z boliwijskimi gansterami możemy więc wysłać oddział dowodzony przez kobietę.
Do walki prowadzimy mały oddział, obśmiany przez szefa lokalnego ruchu oporu. Boliwijczyk był w szoku, gdy do rozprawienia z kartelem przysłano mu czterech ludzi. Nie wiedział jednak, że to mała armia napakowana najnowszym uzbrojeniem oraz wyposażeniem - z dronami włącznie. Generalnie na dowódcy, czyli na graczu, spoczywa cały ciężar akcji – dowodzimy, walczymy, kierujemy pojazdami, uzupełniamy amunicję, likwidujemy cele, itd. Na szczęście inteligencja naszych towarzyszy stoi na bardzo dobrym poziomie i radzą sobie ze swoją robotą, a nawet potrafią wesprzeć w ciężkich chwilach i leczyć, gdy dowódca zostanie ranny. Z drugiej strony dochodzi do zabawnych sytuacji – gdy wsiadamy do jakiegokolwiek pojazdu, nie musimy czekać na resztę ekipy. Jeśli jej "uciekniemy" to i tak zostanie ona dostarczona do celu. Z jednej strony śmieszne, ale z drugiej - ułatwia zabawę.
Podobne pochwały nie należą się przeciwnikom. Z tego co zauważyłem po niedługim przecież czasie gry, nie grzeszą intelektem i z jakichś powodów atakują głównie głownego bohatera. W związku z tym, gdy na nas walą kolejne watahy wrogów, towarzysze mają dużo wolnego czasu, gdyż często są zupełnie ignorowani. Wydaje mi się, że będzie to mocno odczuwalne na wyższych stopniach trudności.
"Tom Clancy's Ghost Recon: Wildlands" to prawdziwy sanbox z ogromnym światem, a więc możemy swobodnie hasać po Boliwii. Trzeba przyznać, że oprawa wizualna stoi na bardzo wysokim poziomie. Producenci nie szli na kompromisy. Gra prezentuje się znakomicie – świetne detale, pięknie wykonane lokacje, a i udało mi się już trafić na kilka ładnych widoczków.
Jeśli graliście w którąś grę z serii "Far Cry" to poczujecie się jak w domu. Mapa identyczna, schemat rozgrywki podobny – posterunki, znajdźki, pojazdy (tych jest mnóstwo - od jednośladów poczynając, aż po samoloty), większe osady, itd. Poruszać możemy się dzięki sieci dróg lub na skróty. Boliwia tętni życiem. Wszędzie spotykamy jej mieszkańców i zwierzęta, a na drogach panuje solidny ruch.
To, co mi się nie podoba, to model poruszania się. Niestety pojazdy niezmiennie zachowują się jak wozy z drewnem. Ja wiem, że można się przyzwyczaić, ale marzy mi się, że w przypadku produkcji z takim budżetem ktoś zajmie się również i tym aspektem.
A skoro już nadeszła pora narzekania, to nie sposób pominąć misje poboczne, które są powtarzalne do bólu. Co prawda starano się to maskować, zmieniając lekko układ albo porę dnia czy pogodę, ale to wciąż niemalże identyczne zadania.
Słabość zadań dodatkowych stoi w sprzeczności z głównym wątkiem, który (na szczęście) jest prowadzony bardzo dobrze i kroi się ciekawa fabuła.
Podsumowując - po pierwszym podejściu do "Tom Clancy's Ghost Recon: Wildlands" cieszę się jego plusami – otwartym światem, znakomitą oprawą graficzną oraz ciekawie zapowiadającą się historią. Zauważone minusy wypunktowałem, ale na razie to tyle. Ich dokładne rozpracowanie pozostawiam na finał, czyli na recenzję.