Recenzja The Outer Worlds. Kosmiczna przygoda w starym dobrym stylu
"The Outer Worlds" to prawdziwe brzydkie kaczątko. I dowód na to, że nie warto patrzeć na wygląd, tylko skupić się na wnętrzu. A to jest wyjątkowo bogate: międzyplanetarna intryga, mnóstwo humoru i kosmos, jakiego jeszcze nie widzieliśmy.
"The Outer Worlds" zaczyna się jak na klasyczne science-fiction przystało. Budzimy się z hibernacji na statku kolonizacyjnym, który zaginął w drodze na Halcyon, "najodleglejszą ziemską kolonię, położoną na obrzeżach galaktyki". Okazuje się, że kosmos zarządzany przez korporacje, wcale nie jestem miejscem jak z reklamowych broszurek. To od nas zależy, czy uda się pokrzyżować plany firmom dbającym wyłącznie o własny zysk.
Fabuła to mocna strona "The Outer Worlds". W kosmosie naprawdę dzieje się źle. Odwiedzamy przeróżne kolonie, a każda z nich ma swoje problemy. I często zwariowanych liderów. Jedni dbają o swój własny interes, inni starają się wprowadzić w życie swoje rewolucyjne idee. Albo tylko mają na ustach piękne hasła, bo kieszeń wypełniają datkami od korporacji, której służą. Nie będzie przesadą, jeśli potraktujemy "The Outer Worlds" jako komentarz do aktualnych ziemskich wydarzeń - nieważne, gdzie człowiek trafi, i tak zniszczy zastane środowiska. Żądza zysku zawsze zwycięży.
Fani staroszkolnych gier RPG będą zadowoleni. W "The Outer Worlds" nic nie jest czarno-białe. Wykonując zadania dla przeróżnych osób prawie zawsze nie byłem pewny, czy podejmuję właściwą decyzję. Wielokrotnie trzeba być sędzią, który nie ma szans na to, aby być sprawiedliwym - spiski i intrygi w kosmosie są na porządku dziennym.
"The Outer Worlds": kosmiczne intrygi wciągają
"The Outer Worlds" nie ma otwartego, ogromnego świata, po którym możemy się szwendać. To kilkanaście przeróżnych lokacji, oddzielonych od siebie - wymagają podróży statkiem kosmicznym. Oczywiście tereny pozwalają na spacery, ale "The Outer Worlds" bardziej niż na wędrówkach skupia się na samych zadaniach.
Misje naprawdę można wykonać na wiele sposobów. Większość z nich wymaga od nas podróży w konkretne miejsce i załatwienie "sprawy". Wcale nie chodzi o wyeliminowanie celu - a przynajmniej już od nas zależy, czy tak to się zakończy. Bardzo często możemy rozwiązać problem pokojowo. Czasami przekonamy kogoś urokiem, a czasami sprawę załatwi kłamstwo lub zastraszenie.
Od powodzenia zależy rozwój umiejętności. Jeśli zdobyte punkty doświadczenia inwestujemy w siłę, a nie inteligencję, to nie przekonamy bardziej przebiegłych postaci do naszego kłamstwa. W "The Outer Worlds" kreowanie postaci jest kluczowe - to od nas, naszych wyborów i prowadzenia rozmów zależy, czy będziemy głupawym osiłkiem, przebiegłym łowcą czy może stawiającym na pokojowe rozwiązania dyplomatą. "The Outer Worlds" po prostu pozwala grać tak, jak się chce.
Nawet sam przebieg misji zależy od nas. Wielokrotnie możemy wybrać, czy wchodzimy razem z bramą i wybijamy wszystko, co się rusza, czy też skradamy się, po cichu szukając wyłomu. "The Outer Worlds" stawia na kreatywność, czym rekompensować może fakt, że nie jest ogromnym RPG-iem. Mnie to odpowiada. Tym bardziej, że misje bywają na tyle rozbudowane, że w trakcie możemy zmienić zdanie i przejść na stronę osoby, którą mieliśmy wyeliminować.
Lepiej rozmawiać niż strzelać?
Czasami jednak słowa nie znaczą więcej niż karabiny. Czy "The Outer Worlds" zachwyci fanów pojedynków? Strzelanie jest… letnie. Chociaż wybór broni jest całkiem spory (pistolety, rewolwery, karabiny plazmowe, miotacze ognia, a nawet młoty i miecze!), na dodatek można je udoskonalać i modyfikować, to strzelanie nie jest aż tak soczyste, jakby się chciało. Ot, miło się strzela do dziwacznych stworów, robotów i przemierzających pustkowia bandytów, ale nie jest to solą gry.
Oczywiście raduje fakt, że znajdujemy nową pukawkę, która szybciej posyła wrogów do piachu. Zabrakło mi jednak przywiązania do broni, emocji, przez które nie chciałbym rezygnować z jakiejś strzelby, choć znalazłem mocniejszą. Walka w "The Outer Worlds" po prostu jest - nie zachwyca, ale też nie męczy ani nie irytuje.
Wyjątkiem jest możliwość spowalniania czasu. Jeśli graliście w jedną z części serii "Fallout", na pewno doskonale pamiętacie system V.A.T.S. W "The Outer Worlds" odpowiednikiem jest właśnie możliwość czasowego zwolnienia czasu. Wówczas mamy chwilę na to, by precyzyjnie wycelować w konkretną część ciała przeciwnika.
Jeśli trafimy w twarz, spowodujemy oślepienie - przez kilka sekund rywal nie będzie wiedział, co się dzieje. Jeżeli wycelujemy w nogę to go spowolnimi, a po strzeleniu w rękę nie będzie do nas strzelał. Oczywiście spowolnienie czasu ma swoje ograniczenia - choć im nasza postać rośnie w siłę, tym umiejętnościami możemy wydłużać okres przebywania w trybie - ale i tak wprowadza ciekawy element taktyki w grze. W wielu pojedynkach to wręcz kluczowy element, by wyjść ze starcia cało.
"The Outer Worlds": graficznie bliżej do PlayStation 3 niż PlayStation 5
W "The Outer Worlds" grało mi się świetnie. Historie planet i zamieszkujących ich ludzi są naprawdę głębokie, ciekawe i wciągające. Z jednej strony mamy to poważną opowieść o bezdusznej korporacji, zawiłej polityce i zwykłych szarych ludziach, którzy po prostu chcą przetrwać. Z drugiej strony "The Outer Worlds" jest przezabawne. Autorzy scenariusza mają naturalny luz i dystans. Wiedzą, kiedy nas wzruszyć, a kiedy sprawić, że będziemy się śmiać. A w tym wszystkim czuć atmosferę przygody i awanturniczego klimatu - gra łatwo pozwala wcielić się w członka kosmicznej załogi, którego celem na życie jest podróżowanie i zwalczanie potworów.
Wady? Związane z techniczną stroną "The Outer Worlds". Świat gry zachwyca. To odległa przyszłość, która ocieka stylem retro. Bazy na odległych planetach przypominają nowoczesne wersje miasteczek z Dzikiego Zachodu, z obowiązkowymi saloonami.
Nie brakuje też odwołań do stylu kojarzącego się z Ameryką lat 50. Niektóre budynki czy miejsca przypominają schrony mające dać schronienie, gdyby zimna wojna potoczyła się inaczej. Ta stylistyka widoczna jest też na obecnych w grze plakatach czy zwykłych przedmiotach, jak napoje czy opakowania amunicji. Fani "Fallouta" na pewno poczują się jak w domu.
Kosmos też może zachwycić. Zwiedzamy przeróżne planety, które swoim wyglądem mogą przypominać lokacje z klasycznego "Morrowinda". Pełno na nich dziwacznej fauny i flory. Naprawdę byłem pod wrażeniem, gdy chodziłem po "kowbojskim" miasteczku w kosmosie, a nad głową widziałem ogromną planetę z wielkim pierścieniem. Wydawała się być na wyciągnięcie ręki.
Tyle że to wszystko wygląda jak sprzed 4-5 lat. Od gier, które żegnają PlayStation 4, można byłoby wymagać, że wycisną wszystkie soki z konsoli. Nie dość, że "The Outer Worlds" wygląda słabo, to jeszcze bardzo często atakuje nas ekranem wczytywania. Przejście z jednej lokacji na drugą - np. kiedy wychodzimy z miasta na pustkowia - kończy się ładowaniem.
Co gorsza, zdarzają się misje, że wychodzimy z miasta, idziemy niedaleko, by zaraz potem znowu do niego wrócić. Efekt? Więcej czasu oglądamy wczytującą się grę niż w nią gramy.
W wielu innych grach marudziłbym na kiepską grafikę przez większą część tekstu. Nie mogę tego zrobić "The Outer Worlds". To świetne RPG, z fantastycznym światem, wciągającą historią i wirtualnymi postaciami, których problemy są naprawdę przejmujące. Sieroty po serii "Fallout" wreszcie mają swoje miejsce - tym razem w kosmosie.