Pocałunek, który poruszył branżę. "The Last of Us Part II" wygląda genialnie
Pocałunek dwóch kobiet w trailerze "The Last of Us Part II" już zdążył wzbudzić oburzenie w sieci. Ja też o nim napiszę, ale nie dlatego, że mnie oburza. Jeszcze nigdy nie widziałem tak doskonale oddanej sceny pocałunku w grze komputerowej.
Zwiastun "The Last of Us Part II" zaprezentowany na konferencji PlayStation na targach E3 wywołał ogromne poruszenie w świecie graczy. W końcu doczekaliśmy się pierwszego pokazu faktycznej rozgrywki. Graczy zachwyciła jakość grafiki. Trzeba przyznać, że trailer wygląda wprost obłędnie. Niezwykle płynne i szczegółowe animacje oraz grafika są na takim poziomie, jakiego wcześniej nie widzieliśmy na konsoli. Ale show skradła Ellie, czyli główna bohaterka, bo... pocałowała inną dziewczynę.
Ta ostatnia rzecz wzbudziła sporą dyskusję. Nie wszystkim spodobało się, że Ellie okazała się lesbijką (lub osobą biseksualną), bo nie pasuje im to do ich wizji bohaterki. Jeszcze inni oskarżają twórców o uleganie "homolobby" i szerzenie ideologii gender.
Przeczytaj też: Sony PlayStation na E3 2018. Jest kilka niespodzianek
Ja w tej scenie zwróciłem uwagę na coś innego - usta. Jeszcze nigdy nie widziałem tak naturalnej animacji pocałunku. W grach w zasadzie przyzwyczaiłem się do tego, że pomimo ewolucji ogółu grafiki, podobne sceny wyglądają jak zbliżenie gumowych manekinów. Tymczasem animatorzy ze studia Naughty Dog wspięli się naprawdę na wyższy poziom.
- "The Last of Us Part II", dzięki sprytnemu rozegraniu liniowego scenariusza, jest w stanie zaoferować ciężkie do doścignięcia przez inne gry wrażenia wizualne - mówi w rozmowie z WP Tech Adam Tunikowski, szef studia Juice.pl. - Nie ma tu wielkich czarów odnośnie wykorzystanej technologii. Studio po prostu chciało, aby ten pocałunek był jedyny w swoim rodzaju, więc spędzili dużo czasu, aby go wyanimować i dopracować szczegóły mimiki.
Osobom, które mniej interesują się grami komputerowymi, scena ze zwiastuna może nie wydawać się aż tak imponująca. W końcu animacja komputerowa w hollywoodzkich filmach stoi na jeszcze wyższym poziomie. Jednak pomiędzy grami a tzw. efektami CGI (Computer Generated Images) leży spora różnica.
Te pierwsze renderują (czyli rysują) grafikę w czasie rzeczywistym korzystając z ograniczonych zasobów domowego komputera lub konsoli. Te drugie powstają miesiącami, a renderowane są na potężnych superkomputerach. Czyli mają ogromną przewagę.
- Animatorzy pracujący przy tej scenie musieli spędzić przy niej setki godzin, aż ten fragment wydawał się być perfekcyjny - komentuje Adam Tunikowski. I widać ze osiągnęli sukces gdyż faktycznie wszyscy zareagowali bardzo entuzjastycznie szczególnie na ten moment. Pozostaje zatem pytanie, po co to w ogóle robić, skoro można przygotować animację?
Odpowiedź jest prosta. Żebyśmy podobne detale mogli oglądać na żywo podczas grania, a nie w specjalnych przerywnikach filmowych, które - jak sama nazwa wskazuje - przerywają nam rozgrywkę.
- Dzisiaj zaciera się różnica pomiędzy silnikami realtime z gier komputerowych a renderami CGI bazującymi na procesorach. Być może nie dają jeszcze w 100 proc. takich możliwości jak standardowe programy. Natomiast ich dynamiczny rozwój sugeruje, że to tylko kwestia czasu, kiedy będą równie dobre lub lepsze od metod, które dziś są określane mianem rynkowych standardów - dodaje Tunikowski.