Klapy, wpadki i upadki - historia Commodore
Commodore 64 było najpopularniejszym modelem komputera na świecie! Również w Polsce sprzęt miał wierne grono fanów. Na początku lat 80. jego logo na obudowie wydawało się gwarancją sukcesu. Upłynęło niewiele czasu, a firma całkowicie roztrwoniła swój kapitał.
Pionier
A przecież to właśnie kanciasty Commodore PET z wbudowanym monitorem, klawiaturą i magnetofonem (1977) – razem z takimi przedstawicielami klasyki jak Apple II, TRS-80 i Atari 400 – rozpoczynał epokę domowej informatyki. VIC-20 (1980), szokujący niską ceną już w momencie swego debiutu, stał się pierwszym w historii mikrokomputerem, który znalazł ponad milion nabywców. Wreszcie słynny C64 (1982) – sprawił, że młodzi gracze masowo porzucili konsole, stwierdzając, że komputer może być znacznie lepszą zabawką. Jack Tramiel, polski Żyd, który w dzieciństwie przeżył łódzkie getto i obóz w Auschwitz, a później wyemigrował do USA, nie wiedział jeszcze, że C64 trafi kiedyś do księgi rekordów Guinnessa - jako najlepiej sprzedający się komputer w historii, ale i tak mógł być z siebie bardzo zadowolony. Firma, którą założył 30 lat wcześniej, by naprawiać maszyny do pisania i produkować meble biurowe, stawała się potentatem w najbardziej perspektywicznej z branż.
Commodore VIC-20
A jednak kłótnia między udziałowcami sprawiła, że w styczniu 1984 roku wściekły Tramiel opuścił przedsiębiorstwo Commodore, zabierając ze sobą grupę utalentowanych inżynierów. Ku zaskoczeniu byłych partnerów w interesach od razu wykupił Atari – dawnego hegemona rynku konsol i komputerów, którego pozycję sam przez lata skutecznie podkopywał. "Biznes to wojna" – ogłosił i rozpoczął bezlitosną walkę z firmą, którą stworzył. Pojawienie się Atari z serii XL/XE, a zwłaszcza 16-bitowego Atari ST musiało co najmniej zaniepokoić włodarzy przedsiębiorstwa Commodore. Ta widowiskowa rywalizacja miała przez całą dekadę napędzać rynek komputerów domowych, by ostatecznie zakończyć się spektakularnym upadkiem obu konkurentów. Być może jednak Tramiel wcale nie musiał się aż tak starać. Firma Commodore, opuszczona przez swego twórcę, prawdopodobnie splajtowałaby bez specjalnej pomocy z zewnątrz.
Pułapka na oszczędnych
Zaczęło się jednak optymistycznie. Rynek wydawał się nienasycony, a taniejąca technologia pozwalała oferować mikrokomputery coraz mniej zamożnym użytkownikom. O tę właśnie grupę próbowało zawalczyć przedsiębiorstwo Commodore, jeszcze w 1984 roku wypuszczając model C16. Wyposażony, jak wskazuje nazwa, w zaledwie 16 kB pamięci (C64 miał jej 64 kB, a standardowe ZX Spectrum – 48 kB), zdolność wyświetlania kolorowej grafiki i udany interpreter języka BASIC, C16 miał być następcą starzejącego się VIC-20. Jeszcze bardziej oszczędni klienci mogli wybrać wersję C116 z gumową klawiaturą, a właściciele małych firm, których nie stać było na peceta, otrzymali model nazwany Plus/4, z pakietem czterech wbudowanych aplikacji biurowych i powiększoną pamięcią.
Głównym atutem tej rodziny pozostawała cena – istotna zwłaszcza dla potencjalnych posiadaczy z krajów technologicznie goniących Zachód, jak np. Polska. Gdyby zafascynowany mikrokomputerami Polak chciał zafundować sobie taką cudowną maszynkę na gwiazdkę 1985 roku, za sprowadzanego z Zachodu C64 musiałby zapłacić co najmniej 160 tys. złotych plus koszt magnetofonu. Natomiast C16 (czy 116), reklamowanego jako nowszy model, do tego z magnetofonem w zestawie, można było wówczas kupić już za niecałe 100 tys. Przy średniej miesięcznej pensji rzędu 20 tys. złotych była to różnica niebagatelna, taniej dało się nabyć już tylko starocie w rodzaju VIC-20 czy Spectrum z 16 kB pamięci.
Niestety, świeżo upieczeni komputerowcy, którzy wydawali na wymarzoną maszynkę całą odłożoną gotówkę, szybko przekonywali się, że tak korzystnie zakupione urządzenie to – jak pisał o nim Bajtek – "pułapka na oszczędnych". Przede wszystkim okazywało się, że nowy model nie jest w żadnym stopniu kompatybilny ani z C64, ani nawet z VIC-20. Przebogata, tworzona latami oferta oprogramowania na te komputery pozostawała zatem niedostępna dla posiadaczy C16. Z kolei dedykowanych tytułów powstawało niewiele, ponieważ producentom nie opłacało się pisać na niszową maszynkę.
"Potentaci giełdowi dysponują około 300–500 programami dla tych modeli, sprzedawanymi notabene dość słono", informował badający temat Bajtek. Właściciele C16/116 mogli więc tylko z zazdrością patrzeć na pęczniejące katalogi nowości oferowanych na giełdach posiadaczom C64. Przy tym najważniejszym mankamencie bladły inne niedoróbki nowej produkcji spod znaku Commodore, takie jak chociażby niestandardowy port joysticka, uniemożliwiający podłączenie typowego drążka sterowego (aby pograć, trzeba było dokupić specjalną przejściówkę).
Być może jedynym w Polsce zadowolonym użytkownikiem C16 był programista Bohdan R. Rau. "Wszyscy mieli C64 i Atari, a ja chciałem mieć coś innego, żeby móc samemu na to spojrzeć", wspominał po latach w wywiadzie dla magazynu C&A Games. "Na C64 wszystko miałeś, wszystko było, a tu zaczynałeś od zera".
Commodore 64 od środka
Efektem tej fascynacji był szereg gier zręcznościowych, które Rau napisał, a następnie wysłał na kasetach do niemieckich magazynów komputerowych. "Pamiętam, że za dwie gry opublikowane w takim magazynie kupiłem sobie Amigę" – opowiadał programista. "Płacili w markach, ale oczywiście nie mogłem sobie tych pieniędzy po prostu przelać, więc podałem numer konta mieszkającej w Niemczech ciotki. To ona kupiła mi Amigę i przysłała ją do Polski". Ale nie wszyscy posiadacze C16 mieli tyle szczęścia.
Laptopy się nie przyjmą
Tymczasem firma Commodore postanowiła podbić również serca zamożnych klientów, proponując im – także w roku 1984 – kuriozalny model SX-64. Był on pomyślany jako komputer przenośny dla biznesmenów. Zrealizowano to modyfikując standardowe C64 poprzez zmniejszenie obudowy urządzenia, dodanie uchwytu transportowego i umieszczenie obok stacji dyskietek 5-calowego ekraniku. Ten ostatni miał niespotykany u konkurencji w tym segmencie atut w postaci możliwości wyświetlania kolorowej grafiki. Niemniej producent zapomniał o najważniejszym – oprogramowaniu biurowym.
W ten sposób komputer przeznaczony jakoby dla przedsiębiorców oferował przede wszystkim szansę… pogrania we wszystkie hity z C64, ale do tego oczywiście słabo nadawał się malutki display. A opcji podpięcia telewizora projektanci nie przewidzieli. Nic zatem dziwnego, że ten przenośny, ważący dobre 10 kg(!) wynalazek nie znalazł zbyt wielu amatorów.
SX-64 - ojciec laptopów
Co ciekawe, rok po premierze SX-64 firma zademonstrowała światu prototyp modelu nazwanego Commodore LCD. To szalenie nowatorskie urządzenie wyposażone zostało w ekran ciekłokrystaliczny, pełnowymiarową klawiaturę, wbudowany modem, zasilanie bateryjne, szereg programów biurowych z możliwością wymiany danych pomiędzy np. edytorem tekstu a arkuszem kalkulacyjnym. A do tego ważyło niecałe 2 kilogramy. Mówiąc krótko, projektanci pokazali zupełną nowość – laptopa, na dodatek z możliwościami, które zawstydzały i tak nieliczną konkurencję. Nic dziwnego, że po prezentacji do firmy Commodore zaczęły spływać tysiące zamówień od potencjalnych kupców. A jednak szefowie przedsiębiorstwa nie zdecydowali się na wdrożenie urządzenia do produkcji.
Jak po latach wspominali świadkowie tych zdarzeń: "Ludzie z Tandy przekonali ich, że przed laptopami nie ma przyszłości. Oczywiście już wkrótce przenośne komputery tej firmy zaczęły podbijać rynek". Tymczasem historia Commodore’a LCD zakończyła się na prototypie.
Nowy numer magazynu Pixel już w kioskach i na stronie http://shop.pixel-magazine.com/.
src="https://d.wpimg.pl/1645680659-1809542080/pixel.jpg"/>
8 czy 16 bitów?
Razem z niedoszłym laptopem zadebiutował kolejny stacjonarny model mikrokomputera – C128. Był szybki, dysponował dwukrotnie większą pamięcią niż C64 oraz udoskonalonym interpreterem BASIC-a, a na dodatek tym razem projektanci pomyśleli o kompatybilności ze słynnym poprzednikiem. Co więcej, obudowa C128 skrywała dodatkowy mikroprocesor Z80, pozwalający na uruchamianie programów pracujących w systemie CP/M. Wydawało się zatem, że powstał ośmiobitowiec idealny, choć niestety o 100% droższy od C64.
Co gorsza, zanim firma Commodore na dobre ruszyła z jego sprzedażą, Jack Tramiel prezentował już 16-bitowe Atari ST, z wbudowaną stacją dysków, myszką, graficznym interfejsem użytkownika, bajecznie kolorową grafiką i niewiarygodnymi wręcz możliwościami muzycznymi. W licznych wywiadach Tramiel dawał także do zrozumienia, że lada moment ST będzie kosztować tyle co ośmiobitowiec konkurencji. Słusznie przewidując zwycięzcę tej rywalizacji, producenci nie decydowali się na tworzenie oprogramowania wykorzystującego potencjał C128, a żeby używać gier i aplikacji przeznaczonych na C64, wystarczyło przecież kupić… C64. I tak C128, choć znakomity, nie stał się rynkowym hitem.
Na szczęście szefowie przedsiębiorstwa Commodore, obok rozwijania własnej linii maszyn ośmiobitowych i rozmaitych dziwnych eksperymentów, postanowili wykupić małą firmę byłego pracownika Atari wraz ze skonstruowanym przez niego prototypem komputera 16-bitowego. Człowiekiem tym był Jay Miner, a komputerem – Amiga 1000. Posiadaczy pecetów, przyzwyczajonych do wklepywania komend z klawiatury, zaszokowała kolorowym, obsługiwanym za pomocą myszy interfejsem i zachwyciła wielozadaniowością, czyli cechą nieznaną jak dotąd użytkownikom jakichkolwiek komputerów. Właścicieli ośmiobitowców wpędziła przy tym w kompleksy możliwościami w zakresie grafiki, animacji i dźwięku. Ponadto cudo to kosztowało połowę kwoty, jaką trzeba było wydać na intensywnie reklamowanego Apple Macintosha z malutkim czarno-białym monitorem.
Amiga otworzyła w historii firmy zupełnie nowy rozdział. Niestety i on obfitował w pomyłki i porażki, ale przynajmniej pozostawił po sobie amigowców – grono programistów, grafików, muzyków, animatorów i graczy. Młodych ludzi bawiących się w kolorowym świecie informatyki, którzy – bardziej wbrew niż dzięki działaniom samego przedsiębiorstwa Commodore – tworzyli legendę tego komputera. Jest to jednak temat na zupełnie inną opowieść (można ją było usłyszeć np. na Pixel Heaven 2014). Tymczasem inżynierowie i menadżerowie firmy założonej przez Jacka Tramiela nie rezygnowali z dziwnych prób zawojowania kolejnych rynków.
Naciśnij dowolny klawisz. Ale jak?
W 1990 roku przedsiębiorstwo Commodore wzięło na celownik miłośników konsol. W tym celu przerobiono poczciwego C64, pozbawiając urządzenie klawiatury, możliwości korzystania z akcesoriów, takich jak np. stacja dysków, i pozostawiając tylko wejście na kartridż, a także dokładając do zestawu joystick oraz cztery gry z połowy lat 80. Nowy produkt – pod dumną nazwą Commodore 64 Games System – wprowadzono do brytyjskich sklepów z elektroniką. Twórcy liczyli, że baza znakomitego oprogramowania rozrywkowego tworzonego przez lata na C64 zapewni firmie automatyczny sukces.
Niestety, posiadacze konsoli przekonali się, że korzystanie z gier na słynny komputer nie jest takie proste. Niezbyt już wierzący w pomysły speców z przedsiębiorstwa Commodore wydawcy niechętnie wypuszczali na rynek edycje przeznaczone specjalnie na C64GS, a tylko niewielka część hitów z C64 występowała na kartridżach. Co gorsza, jeśli interfejs gry uwzględniał klawiaturę, pozycja taka stawała się niedostępna dla użytkowników konsoli. Wystarczył niewinny napis "naciśnij dowolny klawisz, aby zagrać" na ekranie tytułowym, by zakończyć zabawę na C64GS.
Commodore 64GS - nieudany eksperyment
Należy też pamiętać, że początek lat 90. to już czas takich maszyn jak Sega Mega Drive czy Super Nintendo, więc ośmiobitowa konstrukcja sprzed niemal dekady nie mogła z nimi w żaden sposób konkurować. Sprzedano tylko kilkanaście tysięcy sztuk urządzenia, a zwroty ze sklepów firma z powrotem przerobiła na pełnowartościowe… C64. Te, w przeciwieństwie do jej późniejszych produktów, nadal znajdowały nabywców.
Game Over, Commodore
Inżynierowie przedsiębiorstwa Commodore postanowili więc ponownie podbić rynek komputerów domowych. Choć od porażki C128 minęło już ponad pięć lat, nikt nie umiał wyciągnąć z tego żadnych wniosków i firma nadal próbowała rozwijać linię maszyn ośmiobitowych. W pocie czoła i z dużymi nadziejami pracowano więc nad prototypem modelu nazwanego roboczo C65 – z wbudowaną stacją dysków, pamięcią 128 kB (i opcją poszerzania jej aż do 8 MB!) czy zbliżonymi do amigowych możliwościami graficznymi. Oczywiście pomysł tworzenia kolejnego ośmiobitowca był absurdalny, toteż skończyło się na prototypach, niemniej firmie niewiele to już mogło pomóc. Ostatecznie ogłosiła bankructwo w 1994 roku, a podczas porządków związanych z jej likwidacją na rynek trafiło kilkadziesiąt sztuk C65, stając się kolekcjonerskim rarytasem. Jednak to, co dziś rozpala wyobraźnię hobbystów, nie budziło żadnego zainteresowania konsumentów w latach 90.
Nie wiemy, czy Jack Tramiel ucieszył się z upadku firmy, którą stworzył i z którą później bezwzględnie konkurował. Możemy natomiast podejrzewać, że sam nie miał już wówczas zbyt wielu powodów do radości. Jego Atari zakończyło żywot chwilę później. Tę równie smutną historię opowiemy jednak przy innej okazji.
Bartłomiej Kluska, Mariusz Rozwadowski
Artykuł "Commodore bez Tramiela - Klapy, wpadki i upadki" pochodzi z magazynu Pixel nr 02. Nowe i archiwalne numery znajdziesz tutaj.
src="https://d.wpimg.pl/1507259541-191281511/pixel.png"/>